Nowinki, rozmowy o postaciach, fan art, opowiadania i wiele innych.
Uczeń Akademii
Naprawdę zaskoczyłaś z dodaniem tego rozdziału w środku tygodnia, byłem przekonany, że pojawi się dopiero w weekend. Pracujesz do późna a nadal piszesz w nocy, chylę czoło .
Na wstępie tego raczej dłuższego komentarza zaznaczam, że napisałem go w taki sposób, gdyż w tej chwili brak mi zajęcia, a także znudziło mnie powtarzanie podobnych achów i ochów, dlatego tym razem trochę inaczej. Czyli tak, obyło się bez krzywdzenia Ivara, co jest równoznaczne z rozładowaniem napięcia, które pozostawiło zakończenie ostatniego rozdziału ( nadal pod wrażeniem ). Trochę szkoda, bo wolałbym aby Czkawka delikatnie skrzywdził tego dzieciaka, byłoby to w pewnym sensie symboliczne - takie przełamanie ostatnich barier, jego osoba byłaby w jeszcze większych tarapatach. Notabene jakby mało było problemów, ale nadal podtrzymuję swoje zdanie. Do plusów śmiało mogę zaliczyć rozpisanie oraz przebieg monologu wewnętrznego, aczkolwiek darowałbym sobie wyrazy dźwiękonaśladowcze, ponieważ jakoś nie pasują do klimatu tego opowiadania, wydają się jakieś zbyt proste, najlepiej byłoby się ich pozbyć i pozostawić odtworzenie dźwięku bicia serca naszej wyobraźni. Dodam jeszcze, że moment z " odkrywaniem " trzymanego sztyletu sam w sobie nie jest jakoś zaskakujący, ale w wykonaniu Czkawki wypada bardzo ciekawie. Idąc dalej, domyśliłem się także, że po rozdziale 13 nie będzie innego wyjścia jak tylko zamknięcie w więzieniu głównego bohatera, bo tak właściwie to co można było innego wprowadzić ? Wszystkie potencjalne perypetie i tak prowadzą do więzienia, no chyba, że skacze z klifu . Ale wracając do głównej myśli to moim zdaniem zobaczenie, że Czkawka trafia do więzienia na własnej wyspie z powodu różnych występków, gdzie dodatkowo pojawia się Albrecht z tym, że jest on po drugiej stronie krat - jest czymś pięknym. W ogóle mamy wprowadzenie nowej postaci, która jest ex-antagonistą i to ona jako pierwsza uświadamia więźnia, co się właściwie stało. W tej chwili innego bohatera do tego zadania sobie nie wyobrażam, nie byłoby w tym nic intrygującego, a tak to mamy nadzwyczajną rozmowę. Dodam, że podzielam zdanie a propos Albrechta, wypadł z biznesu jako czarny charakter, więc powinno się go lepiej traktować. Następna kwestia, zaufanie - wyszło szydło z worka, w końcu, bo już ciągnęło się od dłuższego czasu, Astrid musiała go o to posądzić. Pewnie większości przykrych rzeczy można by było uniknąć, zresztą jak zawsze. Ogólnie relacja Astrid-Czkawka nareszcie powróciła, powoli zaczynało mi jej brakować, ale wiem, że to ma być tylko wątek poboczny, dlatego dobrze, że dodajesz taki "smaczek " w postaci romantycznego zakończenia tego rozdziału. Aż chyba im współczuję, a podobno jestem sadystą
. Ale do rzeczy, naprawdę mi się podobało, wygląda na to, że sytuacja powoli wraca do normy, aczkolwiek to chyba brzmi jak żart, bo nawet sam w to nie wierzę. I przynajmniej teraz nie ma takiego dramatycznego końca jak ostatnio, możemy odetchnąć, ale na krótko
.
Ostatnio edytowany przez Antrakt (2014-10-15 19:11:12)
Offline
ChinatsaADMIN
Momomai8 napisał:
Jak ja się cieszę, że Albrecht pojawił się w opowiadaniu. Pokazałaś tym samym większy związek pomiędzy serią, a twoją pracą. Nie wiem, co z tego(a raczej z niego) wyniknie, ale niech pozostanie to słodką zagadką.
Czy muszę znowu dodawać, że bardzo mi się podobało?
Tak się właśnie zastawiałam, czy tylko ja tak obsesyjnie wyczekiwałam momentu, kiedy mogłam go w końcu dodać. Dosłownie uwielbiam jego postać, jest taka nieprzewidywalna! Sądzę, że gdybym żyła na Berk, bardzo chciałabym się z nim zaprzyjaźnić.
Pisząc chcę pokazać całość serii, nie chcę zamykać się na postacie z kinowej wersji, bo te z serialu są równie ważne.
Antrakt napisał:
Naprawdę zaskoczyłaś z dodaniem tego rozdziału w środku tygodnia, byłem przekonany, że pojawi się dopiero w weekend. Pracujesz do późna a nadal piszesz w nocy, chylę czoło
.
Na wstępie tego raczej dłuższego komentarza zaznaczam, że napisałem go w taki sposób, gdyż w tej chwili brak mi zajęcia, a także znudziło mnie powtarzanie podobnych achów i ochów, dlatego tym razem trochę inaczej. Czyli tak, obyło się bez krzywdzenia Ivara, co jest równoznaczne z rozładowaniem napięcia, które pozostawiło zakończenie ostatniego rozdziału ( nadal pod wrażeniem ). Trochę szkoda, bo wolałbym aby Czkawka delikatnie skrzywdził tego dzieciaka, byłoby to w pewnym sensie symboliczne - takie przełamanie ostatnich barier, jego osoba byłaby w jeszcze większych tarapatach. Notabene jakby mało było problemów, ale nadal podtrzymuję swoje zdanie. Do plusów śmiało mogę zaliczyć rozpisanie oraz przebieg monologu wewnętrznego, aczkolwiek darowałbym sobie wyrazy dźwiękonaśladowcze, ponieważ jakoś nie pasują do klimatu tego opowiadania, wydają się jakieś zbyt proste, najlepiej byłoby się ich pozbyć i pozostawić odtworzenie dźwięku bicia serca naszej wyobraźni. Dodam jeszcze, że moment z " odkrywaniem " trzymanego sztyletu sam w sobie nie jest jakoś zaskakujący, ale w wykonaniu Czkawki wypada bardzo ciekawie. Idąc dalej, domyśliłem się także, że po rozdziale 13 nie będzie innego wyjścia jak tylko zamknięcie w więzieniu głównego bohatera, bo tak właściwie to co można było innego wprowadzić ? Wszystkie potencjalne perypetie i tak prowadzą do więzienia, no chyba, że skacze z klifu. Ale wracając do głównej myśli to moim zdaniem zobaczenie, że Czkawka trafia do więzienia na własnej wyspie z powodu różnych występków, gdzie dodatkowo pojawia się Albrecht z tym, że jest on po drugiej stronie krat - jest czymś pięknym. W ogóle mamy wprowadzenie nowej postaci, która jest ex-antagonistą i to ona jako pierwsza uświadamia więźnia, co się właściwie stało. W tej chwili innego bohatera do tego zadania sobie nie wyobrażam, nie byłoby w tym nic intrygującego, a tak to mamy nadzwyczajną rozmowę. Dodam, że podzielam zdanie a propos Albrechta, wypadł z biznesu jako czarny charakter, więc powinno się go lepiej traktować. Następna kwestia, zaufanie - wyszło szydło z worka, w końcu, bo już ciągnęło się od dłuższego czasu, Astrid musiała go o to posądzić. Pewnie większości przykrych rzeczy można by było uniknąć, zresztą jak zawsze. Ogólnie relacja Astrid-Czkawka nareszcie powróciła, powoli zaczynało mi jej brakować, ale wiem, że to ma być tylko wątek poboczny, dlatego dobrze, że dodajesz taki "smaczek " w postaci romantycznego zakończenia tego rozdziału. Aż chyba im współczuję, a podobno jestem sadystą
. Ale do rzeczy, naprawdę mi się podobało, wygląda na to, że sytuacja powoli wraca do normy, aczkolwiek to chyba brzmi jak żart, bo nawet sam w to nie wierzę. I przynajmniej teraz nie ma takiego dramatycznego końca jak ostatnio, możemy odetchnąć, ale na krótko
.
Moja reakcja kiedy zobaczyłam komentarz: Ło matko! Ale długi, ale fajnie!
Sądzę, że moje pisanie do późna nawet jeżeli wracam o 23 bierze się stąd, że mam wtedy prawie zawsze wenę, no i fajnie tak pisać jak się wie, że ktoś czeka. To uszczęśliwia podwójnie
Jeżeli chodzi o dźwięki, to przyznam, że sugerowałam się tym, żeby właśnie pokazać czytelnikowi dosadnie to, co czuł Czkawka. Nie wiem jak to wyjaśnić, wiem tylko tyle, że często widzę przy tych, że tak powiem "z górnej półki" (o wiele wyższej niż moja) opowiadaniach takie manewry literackie. Może ma to jakieś znaczenie, ale możliwe że masz też rację, że może nie pasować. Cóż, mi też zdarzają się błędy.
Długo zastanawiałam się czy zamknąć go czy nie ale jedyna opcja to była ponowna ucieczka a to byłoby już nudne. Fajnie, że zauważyłeś to, co chciałam przekazać, mianowicie to, jak przewrotny bywa los i czasem stajemy się więźniami w swoim własnym domu.
Tak jak mówiłam, wolę unikać mocniejszych opisów związku samego w sobie między Czkawką a Astrid, bo najzwyczajniej nie bardzo mi to wychodzi, nie czuję się pewnie z tym, ale mimo to jakaś mała "akcja" im się należy od czasu do czasu, nie jestem okrutna
Sadysta. Dalej tak twierdzę po naszej rozmowie
Offline
ChinatsaADMIN
Rozdział 15)
Nie bardzo wiedziałem co mam mówić, tym bardziej, że Albrecht wciąż stał w tym samym miejscu i najwyraźniej czekał na jakiś ciekawy rozwój wydarzeń. Jego ogromny cień spływał na Astrid niczym żałobna woal i jedyne co mogłem wyraźnie zobaczyć, to jej palce splecione z moimi. Ciągle siedziała tyłem do mnie, chyba nie bardzo podobał jej się widok mnie za kratami. Cóż, sądzę, że sam nie chciałbym się teraz widzieć.
- Nie macie zamiaru chyba przesiedzieć tak całego dnia? - głos Albrechta potoczył się echem po lochu a dłoń Astrid niemal natychmiast wysunęła się z mojej. Znów czując tylko i wyłącznie zimny kamień cofnąłem rękę krzywiąc się lekko.
- Co z resztą? - zapytałem udając zainteresowanie.
- Robią to co zwykle - Astrid wzruszyła ramionami wciąż stojąc do mnie tyłem. Tym razem opierała się plecami o kraty. Szkoda, że nie chciała chociaż raz na mnie popatrzeć.
- Rozumiem... - mruknąłem i opierając się dłonią o zdrowe kolano, podniosłem się z ziemi. Cela na chwilę zawirowała przed moimi oczami, dlatego szybko przysunąłem się do ściany. Tym razem nie było to spowodowane czyjąś ingerencją w mój umysł, a zwykłym zmęczeniem organizmu. Nawet jeżeli trochę "przespałem", wciąż nie jadłem nic od prawie dwóch dni.
Nawet żołądek zdawał się o tym zapomnieć.
Uchwyciłem spojrzenie Albrechta a ten zacmokał z niesmakiem i pokręcił niemal niewidocznie głową.
- Mam sporo spraw do załatwienia, nie mam zamiaru stać tu bezsensownie. - burknął i skierował się do wyjścia, zanim jednak zupełnie zniknął mi z oczu, rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie. Nic nie powiedział, tylko popatrzył na mnie, jakby dopiero teraz coś do niego dotarło, jakby coś zrozumiał. Uniosłem pytająco brwi, jednak on tylko uśmiechnął się krzywo i wychodząc machnął nam ręką na pożegnanie.
Znowu zapanowała cisza, jeszcze gorsza niż poprzednio. Może lepiej było by gdyby Astrid też już sobie poszła, jednak uparcie stała i wydawało się, że nie ma zamiaru odchodzić.
"Zdecyduj się!" pomyślałem ze złością.
- Zostawiłeś nas.
Uniosłem głowę. Astrid miała bardzo cichy głos, jednak ostry niczym brzytwa. Poczułem jak ogrom winy przytłacza mnie coraz bardziej.
- Tak. - odpowiedziałem. Po prostu, bo co innego miałem dodawać?
Astrid wzięła głęboki oddech. Jej splecione na piersi dłonie drżały, wiedziałem to , ponieważ widziałem jej ramiona.
- Opuściłeś Berk.
- Tak.
Czego ona ode mnie oczekuje? Co chce osiągnąć? Przecież...
- Uciekłeś i zostawiłeś Szczerbatka.
Zacisnąłem zęby i pięści. Odwróciłem się ukrywając grymas, chociaż wiedziałem, że Astrid i tak nie zobaczyłaby mojego wyrazu twarzy. Serce waliło jak oszalałe a krew pulsowała w żyłach niczym śmiertelny jad.
- Tak... - szepnąłem próbując zapanować nad swoim głosem.
Nie chciałem płakać, na Odyna, byłem przecież wodzem! Poza tym, gdyby Astrid zobaczyła mnie dodatkowo w takim stanie, nie sądzę, bym mógł kiedykolwiek później spokojnie zasnąć.
Ona też przecież cierpiała.
Na dodatek to była moja wina, musiała mieć też jeszcze więcej obowiązków przez moją słabość i strach. Zostawiłem ją ze wszystkim.
- Niektórzy już cię pochowali.
Załamała się. Słyszałem po jej głosie. Dokładnie taki sam miała kilka dni temu, gdy płakała za mnie.
Jeden dzień, wystarczył jeden dzień, by ludzie uznali, że mogę już nie żyć. Jakim beznadziejnym wodzem musiałem być skoro pochowali mnie tak szybko.
- Przepraszam Astrid.
Poczułem jak łapie mnie za koszulę. A więc jednak w końcu się odwróciła.
- Czkawka, dlaczego nam nie zaufałeś i wszystko ukryłeś?
- Bałem się.
Jak proste to wszystko teraz się wydawało. Powiedzieć im o wszystkim na samym początku, wspólnie obmyślić plan działania, nie udawać, nie uciekać. Tylko, że wtedy wydawało mi się, że postępuję słusznie.
Tym razem zawiodłem swoich przyjaciół naprawdę mocno. Zawiodłem całą wioskę, zawiodłem mamę i Szczerbatka. Nie ma ich tutaj, tylko Astrid przyszła. Pięć lat temu też pojawiła się tylko ona.
Uniosłem dłoń i zakryłem oczy, choć i tak stałem tyłem do Astrid. Zacisnąłem tak mocno powieki że aż zabolały.
Jak wielkiego idiotę Berk przyjęło na nowego wodza!
- My też się baliśmy. - Astrid pociągnęła mnie lekko dając tym samym znak, żebym się odwrócił. Ja jednak stałem tak jak ona poprzednio i ukrywałem choć połowę uczuć jakie mną targały.
Ale to była Astrid. Ona nie musiała patrzeć mi w twarz, żeby wiedzieć co czuję.
- Przepraszam... Myślałem... - opuściłem dłoń i uchyliłem powieki. Światło dnia już na dobre wkradło się do celi i oblało mnie swoim ciepłym blaskiem. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo drżę. Nic dziwnego, wciąż miałem na sobie wilgotne ubranie, chociaż może nie było to jedynym wyjaśnieniem. - Po prostu sądziłem, że tak będzie dla was lepiej.
- Jak zwykle za dużo myślisz.
Zesztywniałem. To nie był głos Astrid. Odwróciłem lekko głowę i zauważyłem już nie tylko jeden cień.
- Czkawka...
Nabrałem głęboko powietrza w płuca i spróbowałem uspokoić serce. Gdyby tak głośno nie biło, może łatwiej byłoby mi się skupić.
Znów poczułem szarpnięcie i tym razem już się nie opierałem. Pozwoliłem swojemu ciału odwrócić się i popatrzeć prosto w twarz tym, których tak bardzo zraniłem.
Chociaż tyle mogłem zrobić by ich przeprosić.
Nie uciekać już nigdy więcej.
Za Astrid stali pozostali Jeźdźcy a za nimi, na samym końcu korytarza, przy drzwiach, w cieniu ściany pojawiła się rosła sylwetka. Bez trudu rozpoznałem jej krzywy uśmiech.
Najwyraźniej miałem kolejny dług u Albrechta.
Zazwyczaj w podobnych sytuacjach uśmiechałem się przepraszająco i przechodziliśmy do porządku dziennego, czyli irytujących uwag Sączysmarka i szaleństw bliźniaków, jednak teraz było inaczej. Ani na mojej twarzy nie zagościł bodaj cień uśmiechu, ani na ich. Ktoś, kto nie obserwuje z uwagą otoczenia mógłby powiedzieć, że ich twarze są kamienne, bez wyrazu i ciężko powiedzieć, o czym myślą, czy w ogóle chcą tu być. Jeżeli jednak ma się otwarty umysł i chłonie się wszystko co nas otacza, zrozumie się, że w ich oczach kryje się blask tak mocny, że niemal oślepia. To światło najszczerszych i najczystszych uczuć jakie może człowiek odczuwać, a jeżeli ktoś chciałby je nazwać, to było by to tylko jedno słowo: przyjaźń.
Dokładnie to światło rozświetlało za każdym razem moją otchłań.
Do moich uszu dobiegł metaliczny dźwięk a zaraz potem przeciągłe skrzypnięcie. Zamrugałem.
Astrid trzymała w rękach klucz.
Mimo że mogłem wyjść, ciężko jakoś było mi zmusić nogi do posłuszeństwa. Stojąc w celi, odgrodzony od swoich przyjaciół metalowymi kratami, czułem się w pewnym sensie bezpieczny. Miedzy mną a nimi była wyraźna ściana, a teraz jej zabrakło. Nie mogłem zrobić ani jednego kroku, nie mogłem znów stanąć pośród nich i tak po prostu powiedzieć, co powinniśmy zrobić.
Nasze "powinniśmy" zamieniłem na "powinienem". To dlatego tak bardzo ich zraniłem.
- Chodź.
Astrid chwyciła mnie za rękę, jednak zaparłem się zdrową nogą. Co jeśli znowu będę chciał kogoś skrzywdzić?
- Będzie dobrze, Czkawka.
Nie wiem dlaczego te dwa słowa wlały w moje serce całe morze nadziei. Być może dlatego, że w końcu moje i jej oczy spotkały się i mogliśmy przez ulotną chwilę zapomnieć o wszystkim. Może też dlatego, że usłyszałem jej delikatny głos, zawsze tak bardzo pewny siebie, zawsze lekko zadziorny i silny. Brakowało mi go, na Odyna jak bardzo brakowało mi jej głosu!
Zrobiłem jeden krok, a potem drugi. Z każdym kolejnym wydawało mi się, że oto powoli rozpada się ten niewidzialny mur, który postawiłem własnymi rękami między mną a każdym z jeźdźców. Może nie był jeszcze tak mały bym mógł go przeskoczyć, ale z całą pewnością tym razem to on stawał się słabszy, a ja silniejszy.
- Czkawka!
Ledwo się odwróciłem a czyjeś silne ramiona objęły mnie za szyję i przytuliły do szerokiej klatki piersiowej. Oczy zaszły łzami kiedy zaczęło brakować mi tchu, ale cieszyłem się, nawet jeżeli ten potężny uścisk miałby połamać mi żebra. Był wart więcej niż ja sam.
- Śledzik...
- Och, tak, jasne! - Śledzik wypuścił mnie w końcu z ramion. Złapałem równowagę i rozmasowałem kark. - Przepraszam Czkawka, ale tak bardzo się cieszę!
Rzuciłem mu lekki uśmiech nie przestając rozmasowywać szyi, ale ledwo co przestałem odczuwać każdą kość w górnym odcinku kręgosłupa, poczułem uderzenie gdzieś w okolicach żołądka.
- To za to, jak mnie nastraszyłeś. Nas wszystkich.
- Mogłabyś być delikatniejsza. - mruknąłem zaczynając rozmasowywać sobie brzuch, ale nie minęła kolejna chwila kiedy wąskie ramiona Astrid oplotły moje własne.
Historia lubi się powtarzać, prawda?
- Po prostu już więcej tak nie rób. Myślałam, że oszaleję.
Tylko ja mogłem usłyszeć jej ledwo słyszalny szept. Kiwnąłem nieznacznie głową.
Astrid odsunęła się ode mnie i patrzyła na mnie wyczekująco. Uniosłem brwi.
- Jaki jest plan? - zapytała.
- Plan? - powtórzyłem i zerknąłem na drzwi. - Astrid, chyba nie wyobrażasz sobie, że od tak po prostu mogę sobie stąd wyjść.
- Dlaczego nie? Przecież jesteś wodzem, nie? - Sączysmark oparł się o ścianę i popatrzył na mnie z politowaniem.
Naprawdę po tym wszystkim co się stało, wciąż mogę siebie tak nazywać?
- Jak się kogoś zamyka, to ten ktoś raczej nie powinien sam sobie wychodzić. - odpowiedziałem rozglądając się po pomieszczeniu. Były tylko jedne drzwi, kraty w oknach też skutecznie blokowały dostępne opcje wymknięcia się. Nawet jeżeli nasze "więzienie" stało trochę na uboczu wioski nie oznaczało to, że nikt nie będzie się przy nim kręcił. Przeciwnie! Chyba w całej historii Berk nie zdarzyło się zamknąć w nim wodza, przed drzwiami musi być zatem niezły tłum.
- Nikt ciebie nie zamykał, sam tego chciałeś.
- Co? - popatrzyłem na kuzyna a on tylko ciężko westchnął. Doceniałem to, że się o mnie martwił, choć nigdy by tego otwarcie nie przyznał. Bądź co bądź, byliśmy pod wieloma względami do siebie podobni. Uparci, święcie przekonani o swoich racjach i najchętniej działający w pojedynkę.
- O rany, naprawdę nic nie pamiętasz? - Śledzik posłał mi spojrzenie pełne współczucia a ja udałem, że tego nie widziałem. Nie chcę, by ktokolwiek się nade mną użalał, już wystarczająco sam to robiłem. - Zanim zemdlałeś, wymusiłeś na nas, żebyśmy cię odizolowali.
- Proponowałem zamknąć cię na arenie...
- Sączysmark!
- No co! Przecież to nie był głupi pomysł!
Parsknąłem śmiechem a Sączysmark i Astrid niemal natychmiast ucichli. Cisza jaka zaległa spotęgowała tylko mój śmiech. Być może pomyśleli, że znowu zaczynam wariować. Przez dłuższą chwilę musiałem łapać oddech by się uspokoić. W końcu po około minucie otarłem oczy i popatrzyłem na Jeźdźców. Chyba tylko jedyny Albrecht stojący w dalszym ciągu w najciemniejszym rogu pomieszczenia rozumiał moją reakcję.
- To nic takiego. - machnąłem uspokajająco ręką. Śledzik niepewnie odwzajemnił uśmiech i rozglądnął się jakby szukał na coś odpowiedzi. - Po prostu jakoś tak...
- Lżej ci na sercu?
Prawdopodobnie moje policzki zaróżowiły się w tym momencie. Dlaczego ludzie wstydzą się mówić o swoich uczuciach, podczas gdy słuchając krwawych opowieści z otoczonych wojną krain, przeganiają się w rzucaniu doniosłych haseł?
Co sprawiło, że tak bardzo unikamy mówienia o tym, jak mocno odczuwamy pewne rzeczy.
Kiwnąłem w końcu głową przytakując tym samym Astrid.
- Lżej.
- To dobrze.
Tylko tyle. Nie mniej, nie więcej, tylko to.
Astrid, jak zwykle potrafisz idealnie ocenić sytuację i podjąć odpowiednie kroki.
- Łoo! Ekstra! Smoczy Jeźdźcy znów w komplecie! - Mieczyk i Szpadka uderzyli się hełmami robiąc ogromny hałas. Tak głośny, że dopiero po chwili mogłem usłyszeć coś jeszcze. Zmrużyłem oczy i wytężyłem słuch.
Skrobanie do drzwi.
Serce znowu mocniej zabiło.
Jemu jeszcze trudniej będzie mi spojrzeć w oczy.
Astrid uchwyciła moje spojrzenie, ale tym razem nie dawała żadnych rad. Sam musiałem wziąć odpowiedzialność za to co zrobiłem, ale jak można popatrzeć na kogoś, kogo porzuciło się już drugi raz?
Tak. Porzuciłem Szczerbatka, całkiem świadomie i nawet nie pomyślałem, jak musiał się czuć. Jak więc powinienem się teraz zachować?
Drapanie do drzwi przybrało na sile i coraz częściej przerywane było skomleniem.
- Otwórz że te drzwi chłopcze, bo zaraz trzeba będzie wstawiać nowe, a te wcale nie są takie słabe.
Słowa Albrechta odbijały się w mojej głowie niczym gumowa piłka. Otworzyć drzwi? Tak po prostu? Mam otworzyć i powiedzieć jak gdyby nigdy nic: Cześć mordko?
A co, jeżeli Szczerbatek nie będzie chciał ze mną już przebywać? Jeżeli to tylko moja wyobraźnia? Kolejna halucynacja lub po prostu kłamstwo, które sobie wmówiłem bo tak cholernie mi brak tego ogromnego gada!
Nie pamiętałem jak doszedłem do drzwi, ale zorientowałem się, że przy nich stoję kiedy moje palce zahaczyły o klamkę. Serce niemal wyrywało się z piersi, a przez głowę przebiegało miliony chaotycznych i nieposkładanych myśli. Nogi chciały uciekać, a umysł kazał zostać. Serce pragnęło odpokutować za winy. Musiałem coś wybrać.
Nie zastanawiając się dłużej nacisnąłem klamkę i pociągnąłem drzwi w swoim kierunku. Ledwie błysnęło światło dnia, a coś ogromnego przewróciło mnie na ziemię i zaczęło lizać i mruczeć jednocześnie. Próbowałem się podnieść , jednak smok nie dawał za wygraną i wciąż przytwierdzając mnie do ziemi trzymał w swoich szponach. Może minęła minuta a może dziesięć, ale w końcu dałem za wygraną. Szczerbatek pozwolił mi wtedy podnieść się do siadu i wtulił swój smoczy nos w moją klatkę piersiową. Pierwszy raz czułem jak jego smocze ciało trzęsie się zupełnie tak, jakby miał zaraz wybuchnąć szlochem. Objąłem go za szyję i również wtuliłem swoją głowę w jego pokryte łuskami czoło.
- Cześć mordko.
c.d.n.
~~***~~
No i cóż, jesteśmy na półmetku! 15 rozdziałów za nami i kolejne 15 przed nami, setki możliwości i miliony pomysłów, które pewnie gdzieś tam już kiełkują choć moja świadomość nie ma o nich jeszcze pojęcia.
Co śmieszniejsze, doszłam dzisiaj do wniosku, że mam idealnie opracowany koniec opowiadania Nie sądzę by się zmieniło, zawsze tak mam, najpierw wymyślam końcówkę opowiadania i to jest jedyna rzecz, której się w miarę trzymam i jej nie zmieniam. Tak więc nic nie powiem, poczekacie jeszcze te 15 rozdziałów buhahahaha!
Offline
Smoczy Jeździec
Już połowa... Szkoda mamy 15 rozdział i wciąż opowieść na najwyższym poziomie. I choć część pierwsza, bardziej mi się podobała niż druga to i tak mam do czynienia z najlepszym fanfickiem jaki czytałem
Co do rozdziału, napisany znakomicie, sam się czyta, a wyobraźnia powoduje, że wręcz jestem na Berk (a to nowość ). Bardzo podoba mi się ta rozmowa - sytuacja przedstawiona w rozdziale, na prawdę jestem pod wrażeniem. Jedyne co mi przeszkadzało - w małym stopniu - to trochę za mało Szczerbatka - ale to już się tyczy całej historii. Poza tym cała opowieść to spójna całość, wszystko się pięknie klei, a ja wciąż nie mam zielonego pojęcia co będzie dalej. Brawa
Tak poza tym wszyscy wiemy jak się skończy: Czkawka ADOPTUJE Ivara
Ostatnio edytowany przez WielkiMou (2014-10-19 13:06:31)
Offline
Moderator
Piękne i wzruszające. Miałam uczucie, że siedzę w głowie Czkawki, czuję to, co on, myślę o tym, o czym on myśli. Tak mi się to spodobało, że teraz moja wyobraźnia sama tworzy ciąg dalszy opowieści. Ciekawe, na ile moja interpretacja będzie podobna do twojej i czy całość zakończy się tak, jak to sobie wyobrażam. I choć to, o czym ja myślę bardzo mi pomaga, to nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
Czekam na 16 rozdział.
Offline
ChinatsaADMIN
WielkiMou napisał:
Już połowa... Szkoda mamy 15 rozdział i wciąż opowieść na najwyższym poziomie. I choć część pierwsza, bardziej mi się podobała niż druga to i tak mam do czynienia z najlepszym fanfickiem jaki czytałem
Co do rozdziału, napisany znakomicie, sam się czyta, a wyobraźnia powoduje, że wręcz jestem na Berk (a to nowość). Bardzo podoba mi się ta rozmowa - sytuacja przedstawiona w rozdziale, na prawdę jestem pod wrażeniem. Jedyne co mi przeszkadzało - w małym stopniu - to trochę za mało Szczerbatka - ale to już się tyczy całej historii. Poza tym cała opowieść to spójna całość, wszystko się pięknie klei, a ja wciąż nie mam zielonego pojęcia co będzie dalej. Brawa
Tak poza tym wszyscy wiemy jak się skończy: Czkawka ADOPTUJE Ivara
Czy najlepszy, nie mnie to oceniać, ale bardzo się cieszę, że mogę dać chociaż kilka chwil radości i wprowadzić do świata Berk Od teraz Szczrbatka będzie więcej
Coście wy się tego Ivara tak uczepili?
Momomai8 napisał:
Piękne i wzruszające. Miałam uczucie, że siedzę w głowie Czkawki, czuję to, co on, myślę o tym, o czym on myśli. Tak mi się to spodobało, że teraz moja wyobraźnia sama tworzy ciąg dalszy opowieści.
Ciekawe, na ile moja interpretacja będzie podobna do twojej i czy całość zakończy się tak, jak to sobie wyobrażam. I choć to, o czym ja myślę bardzo mi pomaga, to nie mogę się doczekać ciągu dalszego.
Czekam na 16 rozdział.
Jeżeli chcesz, pisz co ci do głowy przychodzi w związku z dalszym ciągiem bardzo chętnie przeczytam
Offline
ChinatsaADMIN
Rozdział 16)
Potrzebowałem chwili wytchnienia. Musiałem wziąć głęboki, bardzo głęboki wdech i pozwolić opuszczać mu płuca bardzo powoli, inaczej nie mógłbym uspokoić się na tyle, by móc wrócić do wioski.
Nie uciekałem, po prostu chciałem pomyśleć, odprężyć się i zacząć iść w końcu naprzód, bo jak do tej pory, po każdym kroku do przodu następowały dwa do tyłu. Popełniałem błędy, ale nie uczyłem się na nich, czas trochę dorosnąć i zacząć czerpać wiedzę ze swoich czynów. Dobrych czy złych, nie ma znaczenia, każdy nas czegoś na uczy. Jak na razie otrzymałem jedną bardzo ważną lekcję.
Cokolwiek się dzieje, powinieneś ufać swoim przyjaciołom. Brzmi to banalnie, ale jednak ludzie mają problem ze zrozumieniem całkiem prostych rzeczy. Oczywiście proste wydają się dopiero wtedy, gdy już je rozumiemy.
I tu pojawia się błędne koło, ponieważ zawsze będziemy popełniać błędy, na czymś musimy się ciągle uczyć. Dlatego świat nigdy nie będzie utopią, choć nie znaczy to, że mamy się poddać.
Jak się poddamy, to nie będzie nawet świata takiego jaki znamy teraz. Lepiej mieć trochę niż całkiem nic, prawda?
Odwróciłem głowę przyglądając się wyrzeźbionym liniom, zagłębieniom i wypukłościom monumentalnej rzeźby. Nie mam pojęcia czemu akurat tutaj się znalazłem, czemu po prostu nie wsiadłem na Szczerbatka i nie polecieliśmy ponad morze.
Chyba bałem się reakcji Jeźdźców, zdolni by pomyśleć, że znów uciekam.
Szczerbatek wyczuwając moje napięcie zamruczał i uniósł na mnie swoje ogromne oczy. Odkąd tu przylecieliśmy leżał obok mnie trzymając swoją głowę na moich kolanach.
Pilnował mnie.
Można powiedzieć, że i ja pilnowałem jego.
Położyłem mu dłoń na pysku i uśmiechnąłem się. Ciekawe, że musiało się wydarzyć tyle negatywnych rzeczy, abym mógł być zdolny znów się szczerze uśmiechać!
Szczerbatek uniósł lekko kąciki ust i ponownie zamruczał.
- Obiecuję już nigdy cię nie zostawić mordko. - wyszeptałem gładząc go po łuskowatej głowie. Może słowa to tylko słowa, może wciąż nie czuje się pewny i chciałbym się ukryć przed wszystkimi, ale mimo to wiem, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, byłbym już martwy. Słońce, które teraz stoi wysoko na niebie mogłoby oświetlać moje martwe ciało, lub wręcz przeciwnie, mógłbym opadać coraz głębiej i głębiej. Bez światła, bez tlenu, zupełnie sam.
Ani mama, ani Pyskacz czy którykolwiek z Jeźdźców nie znalazłby mnie już nigdy więcej.
Morze jest przecież zbyt głębokie i rozległe.
Poczułem jak Szczerbatek podniósł głowę. Moje kolana prawie całkiem zdrętwiały a śnieg leżący dookoła wcale tego nie polepszał, choć wyraźnie było widać, że w tym roku zima będzie krótka. Śnieg nie sypał już tak gęsto i często, zamiecie śnieżne też zdawały się szczęśliwie omijać Berk. Odwróciłem jeszcze raz głowę i popatrzyłem na posąg.
Byłem tak bardzo dumny. Dumny, że mogę powiedzieć, że to na cześć mojego ojca.
Jestem dumny, że mogę nazwać cię swoim synem
Przymknąłem na chwilę powieki. To nie tak że płakałem, po prostu słońce odbijające się w zamarzniętym lodzie, który miejscami pokrywał posąg zbyt mocno raziło mnie w oczy.
Szczerbatek zamruczał i szturchnął mnie nosem.
No tak, pomyślałem otwierając oczy, Szczerbatek wie.
Mimo, że było całkiem przyjemnie, wciąż trwała zima i nawet bezchmurne niebo nie gwarantowało wystarczającego ciepła. Zatrząsłem ramionami a Szczerbatek wtulił się ponownie w moje kolana. Podrapałem go za uszami, ale chwilę później znów popatrzyłem na posąg. Coś nie dawało mi spokoju.
Woda.
Po posągu cienkimi strugami spływała woda. To prawdopodobnie lód roztapiał się w górnych partiach, tam słońce grzało najmocniej, choć wciąż wydawało mi się, że jest zbyt słabe by móc go roztopić.
Szczerbatek też chwilę przyglądał się sennie jak po kamiennym posągu spływa woda, jednak zaraz potem opuścił powieki i znów rozległo się jego lekkie chrapanie.
Odchyliłem głowę lekko do tyłu czując na twarzy promienie słońca. Nie rozumiałem dlaczego, ale w tej chwili przestałem myśleć o najgorszych scenariuszach, mój umysł rozjaśnił się i mogłem spokojnie analizować każdy kolejny krok. Kroki. Nasze kroki.
Już się nie bałem.
Ponowne stanięcie przed całą wioską wcale nie było łatwe. Spodziewałem się skandowań, rządań bym ustąpił z tronu. Myślałem, że powitają mnie pogardliwe spojrzenia i okrzyki pełne żalu. Cóż, wikingowie mówią to co myślą i nie raz ratowało nam to skórę, dlatego miałem obawy przed wyjściem na podium. Ten jeden raz Sala była zapełniona po brzegi.
Ludzie tłoczyli się przy ścianach, stawali na stołach i zostawili nawet otwarte drzwi by móc stanąć na schodach. Oczywiście nie słyszeli mnie, ale ci stojący bliżej przekazywali im moje słowa, tak więc koniec końców, przemawiałem do CAŁEJ wioski.
Drżałem. Mój głos też drżał, ale starałem się nie zwracać na niego uwagi. To tylko głos. Tylko słowa. Ludzie muszą zobaczyć moje uczucia, mój żal i skruchę i mój wcześniejszy strach, nawet jeżeli szef nie powinien odczuwać takich emocji.
Cóż, zawsze mówiłem, że nie nadaję się na szefa, nie umiem być taki jak tata.
Opowiedziałem wszystko, od początku, do samego końca, nie zataiłem nawet swojego snu, który wciąż tkwił mi w głowie jak gdybym śnił go ledwie wczoraj.
Mówiłem, a im dłużej mówiłem, tym wyraźniej widziałem powagę malującą się na twarzach zebranych. Nie złość, nie wstręt, ale zrozumienie i powagę wypełniającą ich oczy, być może tliła się w nich również iskierka ulgi.
Zrozumiawszy to, zamilkłem na chwilę i spuściłem wzrok na kamienną posadzkę. Przygryzłem wargę i próbowałem uspokoić kolejny huragan emocji targający moje wnętrze niczym szmacianą lalkę. Łzy, które napłynęły mi do oczu nie opadły na ziemię, jednak kiedy ponownie popatrzyłem na każdego z nich, mogli zobaczyć jak szkliste jest moje spojrzenie.
I właśnie wtedy ktoś uniósł pięść do góry.
- Niech żyje szef!
Zamrugałem kilka razy. Nie takiej reakcji się spodziewałem.
Po tej jednej pięści niczym włócznie zwycięskich legionów uniosły się pozostałe a Sala rozbrzmiała takim echem i wiwatami, że miałem wrażenie, że to będzie ostatnia rzecz którą usłyszę zanim utracę słuch.
Jedni klaskali, drudzy wznosili pięści, a jeszcze inni krzyczeli moje imię.
Moje nogi drżały tak mocno, że nie miałem siły na nich ustać. Opadłem na tron i zakryłem trzęsącymi się rekami twarz i dopiero wtedy pozwoliłem dać ujście swoim emocjom. W tym gwarze i tak nikt nie usłyszałby jednego płaczącego człowieka. No, może dwóch, mama też zapłakała przebijając się przez tłum i obejmując mnie ramionami. Dopiero teraz mogłem się z nią zobaczyć, a raczej miałem odwagę popatrzyć jej w twarz. Mówiąc do całej wioski, wydawało mi się, że głównie mówię do niej, choć nie widziałem jej pośród tłumu.
Miałem wrażenie, że wróciłem do domu po bardzo długiej i męczącej podróży.
Tego wieczoru nasz dom był zapełniony jak nigdy dotąd. Każdy z Jeźdźców siedział przy stole lub stał przy kominku, Pyskacz usadowił się obok skrzyni a mama chodziła po pokoju nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Szczerbatek wydawał się być już zmęczony i najchętniej położył by się spać, jednak wciąż nie odstępował mnie ani na krok. Czułem się winny, próbowałem go nawet zmusić do pójścia na górę, ale odpowiedział mi tylko warknięciem. Stanęło więc na tym, że leżał obok mojego krzesła przezornie trzymając ogon na moich kolanach. Tak dla pewności.
Mimo, że minęły dwa dni odkąd ostatni raz jadłem, wcale nie miałem ochoty rzucić się na jedzenie, które mama postawiła na stole. Ani zupa rybna, ani różnego rodzaju sery czy mięsa nie sprawiały, że czułem się głodny. Zupełnie jakby mój żołądek przestał istnieć. Oczywiście siedząc obok Astrid i mając co chwilę mamę obok siebie nie mogłem tak po prostu niczego nie zjeść. Śledzik ciągle powtarzał, że powinienem jeść o wiele więcej, ponieważ niemal czuł wtedy, w lochu, moje żebra. Nigdy nie byłem "słusznej postury" jak to mówił tata, ale faktycznie, nawet ja zauważyłem, że schudłem i nie była to wina tych dwóch czy trzech dni, ale całych dwóch miesięcy. Sączysmark jak to on, udawał że nic go to nie obchodzi, ale niedbałym ruchem ręki, niby przypadkiem, podsuwał mi tacę z pieczywem. Mieczyk i Szpadka zrezygnowali na chwilę z wygłupów i postanowili urządzić sobie zabawę w zgadywanie na co mam ochotę. Astrid po prostu nakładała mi co chwilę na talerz coraz to nowsze potrawy.
- Masz to zjeść. - mówiła za każdym razem, a ja kiwałem tylko głową.
Zjadałem najwyżej jedną trzecią, ale i tak wydawała się być zadowolona.
Mama i Pyskacz nie bardzo wiedzieli chyba jak mają się dokładnie zachowywać. Jedno z nich rzucało więc co chwilę jakimiś żartami, a drugie pośpiesznie sprzątało rozlane wino czy zbierało resztki by dać je czającemu się pod oknem smokowi.
Obserwowałem ich wszystkich bardzo dokładnie i choć prawie chciałem znaleźć w nich coś sztucznego, wymuszonego, to nie znalazłem nic. Oni po prostu naprawdę się o mnie troszczyli. Każdy z nich na swój sposób.
Rzuciłem spojrzenie na skrzynię, w której spoczywał hełm taty. Mimo wszystko cieszyłem się, że jest tutaj, choć wiem, że powinien spoczywać tam gdzie tata.
Całość dopełniały słowa wyryte na nim i to powinno stać się teraz dla mnie priorytetem. Znaleźć Drago i zakończyć jego wojnę, tym razem raz na zawsze.
Poczułem lekkie szturchnięcie. Przekręciłem głowę i napotkałem uśmiech Astrid. Moje myśli powróciły do pomieszczenia w którym się znajdowałem i skupiłem uwagę na rozmowie.
Śledzik opowiadał akurat o naszych pierwszych wyścigach. Oparłem łokieć o stół a głowę o dłoń i słuchałem go z lekkim uśmiechem, bynajmniej nie kpiącym czy szyderczym, a po prostu pełnym radosnych wspomnień.
Nikt z nas nie sądził wtedy, że może się coś stać.
To była nasza mała "prawie utopia".
- A ty Czkawka?
Uniosłem lekko głowę patrząc pytającym wzrokiem na Śledzika. Siedział wygodnie oparty ze splecionymi dłońmi. Zawsze tak robił, gdy się nad czymś zastanawiał lub coś tłumaczył.
- Przepraszam, ale...
- Chodziło mi o to, co najbardziej lubisz podczas latania.
Zamyśliłem się.
Co lubię najbardziej? Pokój na chwilę wypełnił się ciszą, jakby w powietrzu zawisło jakieś niewygodne pytanie, na które nikt nie chciał odpowiedzieć.
- Chyba to, że czuję się tak, jakbym mógł zobaczyć cały świat na raz. No wiesz, wszędzie woda a na horyzoncie wschodzące lub zachodzące słońce. To zupełnie tak, jakbyś miał nad tym trochę władzy, bo możesz to tak wyraźnie zobaczyć.
Śledzik pokiwał poważnie głową a ja spłonąłem rumieńcem więc szybko opuściłem głowę nalewając sobie trochę wina.
- Cóż za wspaniałe wyjaśnienie, ale ja wolę poczuć się jak władca przestworzy! - Sączysmark odstawił z hukiem kubek.
- Domyśliliśmy się. - mruknęła Astrid, ale chyba była w całkiem dobrym nastroju bo nie dodała żadnej kąśliwej uwagi.
- A my możemy zrobić wielkie BUM i nikt na nas nie nawrzeszczy! - Krzyknął Mieczyk i uderzył Szpadkę w ramię.
- Jasne! Robienie hałasu to nasza specjalność a w górze nikt nas nie słyszy!
Astrid pokręciła głową z dezaprobatą a mama usiadła w końcu na przeciwko mnie i uśmiechnęła się lekko.
Jak bardzo bladą i zmęczoną cerę miała zobaczyłem dopiero w tym świetle, przybyło jej chyba też trochę siwych kosmyków.
- Czkawka, co zamierzasz teraz zrobić?
Rozmowa ucichła. Nawet bliźniaki popatrzyły na mamę zdziwionym spojrzeniem. Ja natomiast dobrze wiedziałem, dlaczego przerwała nam rozmowę. Dla niej również było priorytetem by znaleźć tego kogoś, kto podrzucił hełm. Ja sądziłem, że to Drago, mama natomiast upierała się, że on już nie żyje, że to na pewno ktoś inny.
Ktokolwiek to był, było wiadomo, że nie odpuści i że prawdopodobnie go znamy.
Wszystkie spojrzenia przeniosły się na mnie, więc zacisnąłem pięści na protezie ogona.
- Pomyślałem, że może znajdziemy razem jakieś rozwiązanie.
Uśmiech który zagościł na ich twarzach w tamtym momencie był nie do opisania. Mama też siedziała zadowolona i chyba wyglądało na to, że dopięła swego.
Mimo, że przed nami była długa rozmowa, pełna planów i prawdopodobnie jeszcze wielu moich wyjaśnień, cieszyłem się, że możemy razem siedzieć i szukać rozwiązania.
Szczerbatek zawarczał przez sen więc położyłem mu dłoń na głowie. Uspokoił się i znów pomrukiwał od czasu do czasu jak to śpiący smok.
Popatrzyłem na każdego z obecnych, jednak zanim otworzyłem ponownie usta, rozległo się pukanie do drzwi.
Nie czekając podszedłem i otworzyłem je. Być może ktoś z osady potrzebował pomocy wodza, nawet jeżeli nastała już noc, a ja, jak już mówiłem, postanowiłem dorosnąć do owej roli.
Przed drzwiami, owszem, stał członek osady, ale nie sądzę by miał jako taki problem. Albrecht uśmiechnął się tym swoim krzywym uśmiechem i zlustrował mnie wzrokiem.
- Albrecht! Co ty tu robisz o tej porze?
- Przyprowadziłem ci gościa.
C.d.n.
~~***~~
No cześć Nie sądziłam że uda mi się dzisiaj dodać rozdział, a jednak! Mam newsa! Otóż z dniem dzisiejszym (a raczej już wczorajszym) mam zaplanowane co i jak w 60 %
Pozostałe to moja kochana podświadomość, no hej, ja też muszę mieć jakiś element zaskoczenia przy pisaniu.
Oczywiście wciąż pozostaje jeden problem do rozwiązania, ale sądzę że uda mi się poprowadzić go w miarę dobrze.
Może to smutne, ale większość już za nami. Teraz niechybnie chylimy się ku końcowi, niczym byt ludzki ku wiecznemu spoczynkowi ^-^.
Ale mimo że nasza kolejka jedzie już w dół, to wciąż do mety jeszcze daleko.
Trzymajcie się ciepło!
Offline
Smoczy Jeździec
Szkoda, że już tak wiele za nami, opowiadanie w najmniejszym stopniu nie traci, a zakończenie rozdziału jest jak zwykle genialne. Czyta się lekko i przyjemnie, tylko mam jedno pytanie: Kiedy wreszcie nastąpi adopcja Ivara ? Na prawdę nie mogę się doczekać. Teraz zwolnię, a więc bardzo mi się podoba, twój sposób pokazania Valki. Nic więcej dodać nie umiem.
Przepraszam za chaos w tym komentarzu.
Offline
ChinatsaADMIN
WielkiMou napisał:
tylko mam jedno pytanie: Kiedy wreszcie nastąpi adopcja Ivara ? .
Z całego rozdziału masz tylko to pytanie, czemu mnie to nie dziwi
Offline
Nowy użytkownik
Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie. Czyta się je lekko i przyjemnie, zwłaszcza z soundtrackiem z HTTYD w tle. Uwielbiam to, jak prowadzisz akcję i to, jak opisujesz emocje Czkawki. Opowiadanie czytam od dawna, ale dopiero teraz zdecydowałam się coś tu napisać. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. c:
Offline
ChinatsaADMIN
Hej niezmiernie mi miło Golden Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać poziom
Offline
Moderator
I dlaczego uśmiechnęłam się przy dialogowaniu mówiącym o smoczych wyścigach...
No nic, przejdę do rzeczy: kolejny przyjemny rozdział z małą nutą tajemnicy, co mi się bardzo podoba. Jak zwykle dobrze poprowadziłaś akcję i zaskoczyłaś rozwinięciem. Trochę mi żal, że już po połowie, ale widać, że opowiadanie jest dobrze rozplanowane (nawet jeśli jest pisane trochę spontanicznie ) i konsekwentnie zmierza ku końcowi. Trzymasz poziom, poziom trzyma ciebie.
A w ogromnym skrócie: znowu mi się podobało.
Offline
ChinatsaADMIN
Rozdział 17)
Mówi się, że drzwi to takie przejście między jedną świadomością a drugą, że przechodząc przez jedne, już nigdy nie wracamy tymi samymi, że każde kolejne, choć wyglądać będą tak samo, zaskoczą nas zupełnie inną zawartością niż się spodziewaliśmy.
Oczywiście nie chodzi mi o fizyczne drzwi, ale o takie furtki w głowie pełniące rolę drzwi. Jak już raz je przekroczysz, nie będziesz mógł wrócić. Droga kieruje nas tylko do przodu.
To właśnie nazywamy osobowością.
Nie wiem dlaczego akurat takie a nie inne rozmyślania nawiedziły nagle mój umysł, ale zdecydowanie powinienem zwracać większą uwagę na to co dzieje się wokół mnie. To dlatego Drago nie ma większych problemów przy kontrolowaniu mnie na odległość. Chyba, że zmiennoskrzydły cały czas gdzieś się ukrywa.
Ledwie Albrecht przestał mówić, coś uderzyło mnie w brzuch i objęło chudymi ramionami w pasie.
- Co...
- Niech wódz im nie pozwoli! Niech nie pozwoli!
Poznałem ten głos i gdyby nie sytuacja, odwrócił bym się i uciekł. Znowu. Niestety (lub stety) moja obecna sytuacja na to nie pozwalała a tym, kto zalewał łzami moją koszulę był nie kto inny jak Ivar. Sytuacja była o tyle krępująca, że jeszcze kilkanaście godzin temu skłonny byłem poderznąć gardło chłopcu. To chyba wystarczające wyjaśnienie dlaczego czuję się tak niepewnie.
- Ivar...
- Ja się na wodza nie gniewam! - Ivar dosłownie przyczepił się do mnie i nie chciał puścić, zupełnie jakbym był ostatnią osobą na ziemi, a on wędrując latami w końcu mnie spotkał. Nie miałem pojęcia co mógłbym zrobić, więc niepewnie położyłem mu dłoń na głowie. Tym razem nie miał hełmu, mogłem więc pierwszy raz wyraźnie zobaczyć kolor jego włosów. Jasny blond aż raził w oczy. - Ja się naprawdę nie gniewam, a oni nie rozumieją!
- Ivar... - Podniosłem głos chcąc zwrócić na niego swoją uwagę. Pomogło, chłopiec pociągnął jeszcze raz nosem i nieznacznie uniósł głowę do góry. Gotowy był mnie wysłuchać.
- Ivar, o czym ty mówisz?
- Chcą mnie stąd zabrać!
Zdrętwiałem. Może byłem idiotą, ale dodać dwa do dwóch potrafiłem, więc w jednej chwili zrozumiałem o co chodzi Ivarowi.
I choć nie chciałem mu tego mówić, byłem tego samego zdania.
Ivar powinien odsunąć się ode mnie najdalej jak to tylko możliwe. Kwestią czasu jest kiedy przestanę panować nad sobą.
Kiedyś nie zobaczę już tego jasnego światła.
Kiedyś Czkawka po prostu zniknie.
- Ivar...
- Ja nie chcę! Nie chcę! Nie! - Ivar jeszcze mocniej się mnie uczepił i wydawał się być naprawdę gotowy bronić swojego zdania, co stawiało mnie w niewygodnej sytuacji.
Był jeszcze jeden problem.
Skoro rodzice Ivara chcą go ode mnie odizolować to znaczy, że nie ufają mi. Nie mogę mieć pretensji, sam sobie nie ufam, ale w umyśle zakiełkowała myśl, że być może to nie jedyni rodzice, że wszyscy nowi jeźdźcy zostaną zabrani...
Być może dopiero teraz zacząłem zdawać sobie sprawę jak bardzo moja pozycja w wiosce, a przynajmniej w pewnych kręgach, została podważona.
Ludzie zaczną się buntować, a kiedy ludzie się buntują, potrafią pociągnąć za sobą nawet tych, którzy wcześniej gotowi byli dla ciebie umrzeć, którzy skandowali z dumą twoje imię i unosili na twoją cześć pięści. Ludzie są zmienni, działają pod wpływem chwili, nie zastanawiając się czy robią coś dobrze czy źle.
Zupełnie jakbym opisywał siebie...
- Ivar, czy twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś? - z kąta pokoju rozległ się głos Śledzika. Ivar odwrócił w jego stronę głowę i rozluźnił uścisk na tyle, że mogłem cofnąć się o krok. Pokręcił głową.
- Kazali mi się spakować.
- Dlaczego? - Astrid wstała od stołu i podeszła bliżej nas. Popatrzyłem na nią a ona na mnie.
Zobacz, pomyślałem patrząc jej w oczy, zobacz jak ludzie w panice uciekają ode mnie.
- Mama i tata nie chcą, żebym był tutaj... - Ivar przeniósł spojrzenie na mnie. Chciałem odwrócić wzrok ale gdybym to zrobił, skrzywdził bym go jeszcze bardziej. - Chcą stąd odejść. Chcą, żebyśmy odeszli z wioski!
Niemal czułem jak jego wzrok wwierca się w moje źrenice, jak szuka, zadaje miliony pytań i pragnie odpowiedzi.
- Ivar, może to nie jest taki zły...
- Oni chcą odejść na zawsze bo powiedzieli, że chciałeś mnie zabić a ja wiem, że tak nie było!
Drgnąłem. Po plecach przepełznął śliski i lodowaty cień.
Poczucie winy.
- Przecież Czkawka nie robił tego umyślnie! - Astrid niemal natychmiast pojawiła się u mojego boku ukradkiem łapiąc za rękę i mocno ściskając. Wszystko trwało ledwie sekundę.
- Mówiłem im, ale oni mi nie wierzą, mówią, że nie tylko wódz, że wy wszyscy doprowadzicie Berk do całkowitej zagłady, że...
Ivar gestykulował tak żywo, że jego przykrótkie rękawy bluzki to odsłaniały ramiona, to chowały je w cienkim materiale.
- Ivar...
- ...chciałem im wytłumaczyć, ale nie słuchali...
- Ivar.
- ...zabiorą mi smoka a potem...
- Ivar! - nie czekając aż skończy chwyciłem go za ramię. Chłopiec ucichł niemal natychmiast a Jeźdźcy przybrali uważną postawę. Może myśleli, że znów chcę kogoś skrzywdzić. Zapominając na chwilę o wszystkim co się do tej pory wydarzyło kucnąłem i popatrzyłem Ivarowi prosto w oczy. Nie nadawałem się na rolę opiekuna do dziecka ani tym bardziej nie miałem w tym doświadczenia, ale to co zobaczyłem podczas krzyków Ivara nie mogło czekać. Byłem szefem. Wciąż nim byłem, więc pierwszy raz mogę coś dzięki temu zrobić.
- Czkawka... - Astrid wydawała się być skonfundowana moją postawą, ale ja dalej patrzyłem tylko i wyłącznie na Ivara. On już wiedział.
- Długo to już trwa?
Cisza. Odpowiedziała mi tylko cisza oddechów i tłoczących się w głowach myśli. W końcu Ivar przytaknął niechętnie.
- Czkawka, o co ci chodzi? - Astrid wpatrywała się we mnie zdziwionym wzrokiem, ale nie zwróciłem uwagi na jej pytanie. Po prostu wstałem i omijając Albrechta wyszedłem prosto w objęcia nocy.
- Hej! Poczekaj!
- Gdzie ty znowu...?
Zupełnie jak tamtego dnia, pomyślałem. Znów ruszyłem przed siebie, choć tym razem doskonale wiedziałem gdzie i po co zmierzam. Szczerbatek niemal natychmiast pojawił się koło mnie.
- Mamy sprawę do załatwienia mordko. - poinformowałem go, a on po prostu kiwnął głową i dorównał mi kroku. Nie chciałem na niego wsiadać, musiałem iść, musiałem używać nóg i pozwolić pozbyć się tego gniewu, który niemal spopielał moje wnętrze.
- Czkawka! Co ty znowu wyprawiasz? - Astrid jako pierwsza z Jeźdźców dogoniła mnie i niemal siłą kazała na siebie spojrzeć. Była wściekła. Westchnąłem.
- Mam pewną sprawę do Państwa Brage.
- Jaką znowu sprawę?
Nieznacznie skinąłem głową w stronę Ivara, który truchtał za nami trzymając się blisko Śledzika. Dobrze wiedział gdzie i po co idę i chyba miał nadzieję, że to kiedyś nastąpi.
Prawdopodobnie dlatego trzymał się mnie tak blisko.
- Nie rozumiem cię... - Astrid nawet nie starała się ściszać głosu.
Mijaliśmy domy w których pogasły już światła świec a ludzie położyli się do swoich łóżek. Ilu z nich spało spokojniej a ilu obmyślało plan jak pozbyć się nowego, niestabilnego emocjonalnie wodza?
Słowa Astrid puściłem mimo uszu choć wiedziałem, że jej się to nie spodoba. Szliśmy tak może dwie minuty kiedy nagle chwyciła mnie za rękaw.
- Ty chyba nie chcesz...?
- Owszem chcę.
Dyszała. Nocne, zimowe powietrze unosiło się zapachem śniegu i mrozu co potęgowało tylko wszechobecną ciemność.
Pozostało nam tylko minąć niewielki pagórek i byliśmy już na miejscu. Popatrzyłem w okna, w których wciąż świeciło się światło a z domu dobiegały jakieś stłumione głosy. Szczerbatek zawarczał. Nie czekając na nic podszedłem do drzwi i zapukałem w nie dosyć mocno. Po pięści rozlała się fala gorąca.
Głosy ucichły i przez chwilę nie było słychać żadnego dźwięku. Chyba zastanawiali się kto może w takiej chwili do nich przychodzić. Niemal czułem drżenie Ivara choć stał dobrych kilka metrów za mną. Ponowiłem pukanie ale tym razem zanim uderzyłem trzeci raz drzwi otworzyły się na oścież ukazując zwalistą sylwetkę mężczyzny w średnim wieku. Już od progu czuć było sfermentowane wino. Szczerbatek nie czekał, tylko skoczył na niego tak, że mężczyzna poleciał na całą swoją długość do tyłu uderzając boleśnie o podłogę.
- Co ty... Zabierz go do cholery!
Szczerbatek przycisnął go pazurami do ziemi i zawarczał prosto w twarz.
Nie czekając na zaproszenie wszedłem do pomieszczenia. Było o wiele mniejsze od naszego domu, choć panował w nim zdecydowanie większy chaos. Podczas gdy smok zajmował się głową domu, ja postanowiłem zwrócić się do matki Ivara.
Nie była to kobieta krucha i delikatna, przeciwnie, okrągła twarz idealnie współgrała z mocną sylwetką. Jej ręka była niemal trzy razy większa od mojej a oczy zionęły nienawiścią.
- Jak długo to trwa?
Nie odpowiedziała, popatrzyła na mnie tylko z jeszcze większą nienawiścią a po chwili splunęła na podłogę.
- Nie powinno cię to obchodzić, nie myśl, że się ciebie boję, nasza rodzina nigdy nie zaakceptowała cię jako wodza!
- Nie prawda! - krzyk Ivara poniósł się po pomieszczeniu. Stał teraz pod ścianą wciąż otoczony Jeźdźcami, którzy raczej zdążyli już wszystko zrozumieć. Nawet bliźniaki miały zacięty wyraz twarzy co zdarzało się może raz do roku.
- Zapytam jeszcze raz - podniosłem lekko głos próbując utrzymać nerwy na wodzy. - Jak długo to już trwa?
- Wypaplałeś wszystko przeklęty szczeniaku?! - Pan Brage odezwał się zduszonym głosem i przekręcił głowę tak, by zobaczyć syna. Szczerbatek przycisnął go jeszcze mocniej do ziemi i pokazał szereg ostrych zębów.
- Nie będę tolerował takich zachowań na mojej wyspie.
Pani Brage zaśmiała się cienkim śmiechem.
- Sądzisz, że możesz sobie rościć prawo do tej wyspy? Ty, który już po raz drugi ją zdradziłeś?
Choć naprawdę chciałem myśleć tylko o tym, żeby pomóc Ivarowi, nie mogłem przestać powtarzać w myślach tych słów, które wypowiedziała matka Ivara.
Już po raz drugi...
Pokręciłem głową.
- Przeklęta rodzina Haddoców! Zawsze byliście faworyzowani!
Nie bardzo zdążyłem zareagować, ponieważ zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Pani Brage leżała już na ziemi z przystawionym do szyi toporem.
- Jeszcze jedno słowo a kłaki będziesz zbierać zębami. - warknęła Astrid przystawiając ostrze jeszcze bliżej jej szyi. Starsza kobieta zamilkła choć w myślach musiała rzucać na nas najgorsze przekleństwa.
- Nie mam zamiaru słuchać takich ludzi jak wy. - warknąłem i podszedłem tym razem do ojca Ivara. Po drodze uchwyciłem na ułamek sekundy spojrzenie chłopca. Płakał. Domyślałem się, że nie jest to dla niego łatwe, ale nic by się nie zmieniło gdyby nie odważył się szukać u nas pomocy.
Stanąłem nad Panem Brage. Nie miałem ani miecza, ani nawet sztyletu. Ten, którym się wtedy posłużyłem był Ivara. Dla bezpieczeństwa osadników było lepiej żebym nie miał żadnej broni przy sobie.
Patrzyłem na leżącego przede mną człowieka i po raz pierwszy w życiu chciałem udusić kogoś gołymi rękami. Szczerbatek również wysunął kolce i raz za razem warczał prosto w twarz mężczyzny. On sam patrzył na mnie spojrzeniem, które zdawało się szydzić ze mnie i z czegoś cieszyć.
- No, i co teraz zrobisz? Pozwolisz tej bestii mnie pożreć?
Szczerbatek mocniej wbił pazury w ręce mężczyzny.
- Nigdy nie pozwoliłbym mu splamić się krwią tak pozbawionego godności człowieka jak ty.
Jego uśmiech na chwilę zbladł, ale zaraz potem twarz wykrzywiła się na nowo.
- Po co czekać? Upuśćmy mu trochę krwi to się nauczy, że dzieciaki nie są workami treningowymi. - Albrecht ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
- A ty to co? - mrukną Sączysmark zakładając ręce na pierś.
- Ja tam młodego skrzywdzić zamiaru nie miałem a i tobie skórę uratowałem.
Sączysmark nie powiedział już nic więcej i tylko nieco obrażony patrzył w sufit. Cała reszta po prostu stała i patrzyła na rozwój wydarzeń, choć nie twierdzę, że nie miała ochoty dobrać się do kobiety i mężczyzny. Jedyna Astrid wyraziła swoje uczucia kopiąc Panią Brage w jedną z nóg.
- Zawsze tacy dumni, tacy pewni swoich racji... - Ojciec Ivara zmrużył oczy i zaśmiał się ledwie słyszalnie, choć to pewnie przez to, że Szczerbatek coraz mocniej przenosił na niego swój ciężar. - ...ale mimo wszystko niezwykle naiwni i głupi, pakujący w kłopoty nie tylko siebie ale i innych.
- Dosyć, nie mam zamiaru...
- Jak tam hełm?
Otworzyłem szerzej oczy. Być może w tej chwili nawet Astrid poczuła zdenerwowanie. A mama? Pyskacz? Nie mogłem ich zobaczyć ponieważ stałem do nich tyłem.
- Co ty...
- Odczytałeś już napis?
W tym momencie wszystko połączyło się w niemal idealną całość, brakowało tylko kilku części by ułożyć pełen obraz. Niestety, jeżeli moje przypuszczenia były słuszne, mimo uzyskania pewnych odpowiedzi, znaleźliśmy się niemal w samym centrum pułapki.
Od przeciwległej ściany dobiegł nas cichy szmer, jak gdyby jakiś smok ocierał o nią pazurami. Smok, którego nie mogliśmy zobaczyć.
Smok, który prawdopodobnie był tam od samego początku.
Czułem, jak oblewa mnie zimny pot.
Pułapka.
Wpadliśmy w pułapkę, choć sam Ivar z całą pewnością nic o niej nie wiedział.
C.d.n.
~~***~~
Cóż, planowałam zupełnie inaczej poprowadzić ten rozdział, ale nic to...
Od razu mówię, że wszystkie karty nie zostały jeszcze odkryte a zaledwie kilka. Pozostała wciąż niemal cała talia do odkrycia.
Antrakt, miałam zaspoilerować tutaj wydarzenia z rozdziału, ale pomyślałam, że możesz najpierw przeczytać moje wywody porozdziałowe więc się powstrzymałam.
Hej
Offline
Smoczy Jeździec
Wow...
Jestem pod wrażeniem, po prostu niesamowite, jak to zrobiłaś..., na razie nie mam nic więcej do dodania...
Offline
O mamo o mamo o mamo! Wiesz, że jesteś genialna? Wiesz.
Rozdział jest wspaniały. To jak potrafisz stopniować akcje i emocje bohaterów. Majstersztyk. Świetnie kreujesz postać Czkawki. Kanon jest zachowany w pełni. Bardzo się z tego cieszę.
Czkawka mimo całego zagubienia w sytuacji jest odpowiedzialny i wie jak postąpić aby chronić swoich ludzi... Choćby przed samym sobą. To jak broni Ivara przed jego rodzicami- oprawcami to coś wspaniałego. I to że razem z Nim są jego przyjaciele, są bo wiedzą że to co robi Czkawka jest słuszne. A i on może znaleźć sposób na to opetanie. Jego serce wypełnia miłość i troska o Ivara o jeźdźców o przyjaciół o Matkę. Tylko nie może przed tym uciekać tylko pozwolić się porwać tym uczuciom i porzucić wątpliwości...
Czekam na wiecej!
Catrin
Offline