Polskie forum o animacji "Jak wytresować smoka"

Nowinki, rozmowy o postaciach, fan art, opowiadania i wiele innych.

Ogłoszenie

Na naszym forum pojawiła się nowa kategoria w Luźnym dziale :) Od dzisiaj możecie też dodawać swoje zdjęcia / rysunki do galerii, która znajduje się w panelu u góry. :)

#1 2014-08-29 22:57:14

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

To całkiem nowa historia

Uwaga!
Opowiadanie zostało skradzione i publikowane na wiki jakiś czas temu, jednak sytuacja została opanowana. Jeżeli ktoś z was natknął się na owo opowiadanie na innych stronach niż TA lub inna wymieniona przeze mnie, proszę o kontakt.
Kradzieży czegoś nad czym pracuję do późnych godzin nocnych nie będę tolerować.



Opowiadanie od dnia dzisiejszego (tj. 5.10.2014r) można śledzić również na DeviantArt na moim profilu.


http://chinatsa.deviantart.com/


Z dniem dzisiejszym (tj. 15.10.2014r.) opowiadanie udostępniane jest przeze mnie na wiki.



Opowiadanie jest w całości wymyślone przez użytkownika Chinatsa jednak występują w nim postacie stworzone przez Cresside Cowell i studio DreamWorks.
Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu dzieją się po akcji Jak wytresować smoka 2 i zawierają spoilery.

Nie zgadzam się na kopiowanie całości bądź fragmentów bez mojej wiedzy i zgody.




http://naforum.zapodaj.net/thumbs/a33e2403f227.jpg



To całkiem nowa historia



Część I - Wewnątrz.



Rozdział 1)



Kiedyś będziesz wielkim wodzem synu. Jednym z najlepszych.

Tak powiedział kiedyś tata. Parę lat temu wydawało mi się jeszcze że to całkiem niezłe być takim szefem. Może i mniej czasu miał bym na latanie ze Szczerbatkiem, ale miał bym też Astrid, tatę... Skąd mogłem wiedzieć, że będzie inaczej. Gdybym wiedział, może wszystko potoczyło by się inaczej. Nie wybiegł bym tamtej nocy, nie zestrzelił Szczerbatka, nie zjednoczył smoków i ludzi i być może Drago nie pojawił by się u nas. Może miałbym trochę więcej czasu na nacieszenie się widokiem swojego ojca. Może i był bym w dalszym ciągu Czkawką Nieudacznikiem i Wstydem Berk, ale przynajmniej by żył. Mama może też by kiedyś wróciła. Kocham ją, tak samo jak kochałem ojca, jednak mimo pokrewieństwa dusz, nie umiem z nią rozmawiać, nie umie spoglądać na mnie tak jak tata i nie jest nim. Znam ją ledwie od miesiąca, nie mogą wymagać ode mnie, że nagle wszystko zaakceptuje. Gdzieś tam w głębi duszy boli to, że ukrywała się tyle lat, nie interesował ją los jej rodziny, przyjaciół. Zajmowała się smokami, ratowała je a nas porzuciła. Mogła wrócić ale tego nie zrobiła. Nawet nie wiedziała jak blisko byłem śmierci. Może powinienem wtedy tam spłonąć, może powinienem odlecieć ze Szczerbatkiem przed tym jak upokorzyłem swego ojca na oczach plemienia. Może.

Jestem dumny, że mogę nazwać Cię swoim synem.

Przygryzłem lekko wargę czując jak przyjemnie ból dociera neuronami do mózgu. Pomaga też powstrzymać łzy i to całkiem skutecznie, chociaż czasem one są silniejsze. Pchają się kanalikami a potem spływają po policzku. Skąd wiedzą, że mają płynąć gdy człowiek jest smutny? Skąd MY wiemy, że powinniśmy opłakiwać poległych? Dlaczego pozwalamy sobie dodatkowo cierpieć?
- Czkawka. Sączysmark znowu ma problem z Hakokłem.
Szybko otarłem wierzchem dłoni policzek udając, że strzepuję z siebie niewidzialny kurz. Szczerbatek zamruczał cicho i przyłożył swój nos do mojej dłoni. Podrapałem go lekko za uszami.
- Jasne. Mam iść do Akademii?
Astrid podeszła bliżej i badawczo przyjrzała się mojej twarz. Cóż, Astrid ma szósty zmysł, potrafi dostrzegać to, co dla innych jest niewidoczne. Czasem mnie to męczy. Ile razy w końcu można słyszeć "Jak się dzisiaj czujesz?". Od miesiąca czuję się tak samo i nie sądzę by miało się to szybko zmienić. Pochowałem ojca i wielu członków plemienia. Smoki też, nie było ich wiele, ale ból ich utraty bolał na równi z przyjaciółmi. Straty ojca nie potrafię porównać do niczego.
- Tym razem nie. - westchnęła Astrid. - Hakokieł wariuje przy Wschodnim Wybrzeżu, na plaży Borka. Nie wiem co tym razem zrobił Sączysmark, ale Hakokieł naprawdę się wkurzył.
Wzruszyłem ramionami i poklepałem Szczerbatka po grzbiecie.
- Co chłopie, nie mamy wyjścia prawda?
Smok ziewnął tak jak to tylko smoki potrafią, ale pozwolił bym siadł na jego grzbiecie. Astrid również dosiadła Wichury. Zerknęła na mnie przez ramię.
- Chyba sporo myślałeś.
Uniosłem brwi i dałem znać Szczerbatkowi by wystartował. Przez chwilę nic nie mówiłem, nie otwierałem oczu, nie słyszałem nic prócz świstu wiatru. Lubiłem ten moment. Jakbym w tej chwili opuszczał na chwilę samego siebie i po prostu leciał. Leciał i leciał...
- Zawsze sporo myślę. Głównie o smokach. - odpowiedziałem chwilę później, kiedy lot już się unormował a my zostawialiśmy za sobą coraz mniejszą wysepkę. Razem z nią zostawiłem trochę myśli i problemów, miałem teraz ważniejsze rzeczy. Niespokojny smok to niebezpieczny smok, to wie każdy. Kiedy człowiek ma coś do roboty, nie myśli o problemach ani o przeszłości. Chyba dlatego tata tak późno wracał. Nie musiał myśleć przez te kilkanaście godzin o mamie. A potem nadchodziła noc. I myśli. Przez dwadzieścia lat.
Astrid ponownie westchnęła.
- Wiesz, że czas...
- Nie leczy ran - przerwałem jej w pół zdania. - sprawia tylko, że słabiej je czujesz.
Do końca lotu Astrid nie odezwała się już. Może była zła, a może nie wiedziała co ma powiedzieć. Albo przyznawała mi w duchu rację.

Na plażę Borka dotarliśmy kilka minut później. Już z daleka słyszałem ryki Hakokła a im bliżej byłem, tym wyraźniej rozróżniłem przekleństwa Sączysmarka. Wylądowaliśmy rozsypując piasek naokoło. Dałem znać Astrid i Szczerbatkowi, żeby nie podchodzili.
- Mówiłem, że nie potrzebuję jego pomocy! - warknął Jorgenson wskazując w moją stronę - To po prostu uparty smok!
- Ta, pozwól mu jeszcze trochę się posprzeczać z Hakokłem! - wrzasnął Mieczyk unosząc ręce i udając, że bije niewidzialnego przeciwnika. - Już prawie odgryzł mu rękę!
- No właśnie, a wiesz co było by lepsze? - zawołała podniecona Szpadka i uderzyła brata w ramię.
- Jakby ogryzł mu głowę!
- O tak!
- Imbecyle... - mruknął Śledzik, ale na wszelki wpadek stanął bliżej Sztukamięs.
- Poza tym to MÓJ smok! SAM sobie poradzę! Hakokieł! - Sączysmark zwrócił się do smoka i zrobił najgroźniejszą ze swoich min. - Masz natychmiast... - Hakokieł nic sobie nie zrobił z gróźb swojego jeźdźca, splunął tylko ogniem w jego stronę tak, że Sączysmark ledwo uniknął nieprzyjemnych poparzeń skacząc za pobliskie skały. Nie wychylając się zza nich pogroził mu tylko ręką. - Wciąż uważam, że sobie z nim radzę!
Pokręciłem głową i podszedłem pewnym krokiem do Hakokła. Szczerbatek zamruczał gniewnie, gdyby smokowi przyszło na myśl mnie skrzywdzić.
- Hakokieł. - powiedziałem na tyle głośno, by mógł mnie usłyszeć pomiędzy rykami, ale na tyle spokojnie, by wiedział że nie jestem zły. Odwrócił pysk w moją stronę a z nozdrzy wydobyły się kłęby pary. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń. Smok warczał, ale przynajmniej już się nie rzucał. Po prostu patrzyliśmy sobie w oczy. Może minutę, może więcej. W końcu smok wyraźnie się rozluźnił i przyłożył na chwilę pysk do spodu mojej dłoni. Poklepałem go pieszczotliwie.
- Wciąż zastanawiam się jak ty to robisz! - pisnął Śledzik zerkając to na mnie to na smoka. - Po prostu na niego popatrzyłeś a on zrobił się potulny jak baranek!
Hakokieł spojrzał na Śledzika i mruknął gniewnie za to porównanie więc chłopak ponownie schronił się za Sztukamięs.

Masz serce wodza
i duszę smoka.


Znowu poczułem to nieprzyjemne uczucie na dnie żołądka i szybko zwróciłem się w stronę Sączysmarka by zająć czymś myśli.
- Sądzę, że problem polega na tym, że za wiele od niego wymagasz a za mało okazujesz wdzięczności. Koszmar Ponocnik jest drażliwym smokiem, przecież wiesz o tym. Kiedyś może zrobić krzywdę tobie lub innym.
Sączysmark chwilę obrzucał mnie obrażonym wzrokiem a potem założył ręce na piersi.
- Mądry się znalazł! Gdybyś nam nie przeszkodził, sam bym sobie dał radę! TO jest MÓJ smok, przestań wtrącać się i popisywać swoimi zdolnościami...
Astrid podeszła szybciej niż ktokolwiek zdążył zareagować i zasadziła mu porządny cios prosto w brzuch. Jorgenson zwinął się w kłębek i wyjęczał coś niezrozumiałego. Bliźniacy skakali jak szaleni i krzyczeli "Jeszcze, jeszcze!".
- Mówisz do Wodza Berk! - warknęła Astrid przystawiając mu swój topór do szyi. - Miej szacunek dla swojego Szefa! Stoikowi byś się nie odważył nawet pisnąć!
Zacisnąłem lekko zęby na dźwięk imienia swego ojca. Astrid chyba też dodała dwa do dwóch i zrozumiała, że wystarczy. Pozwoliła wstać Sączysmarkowi i obrzuciła go morderczym spojrzeniem.
- To nie moja wina... - mruknął jeszcze cicho. - Trzymaj język za zębami. - dodał jeszcze ciszej, tak, by nie mogła go usłyszeć.
- No cóż, - zakaszlałem i przywołałem na twarz lekki uśmiech. - skoro już wszystko wróciło do normy, wybaczcie, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
- Czekaj Czkawka! - Śledzik ominął wywijających w powietrzu sztyletami bliźniaków i podbiegł do mnie z zatroskanym wyrazem twarzy. - Zajmę się czymś bardzo chętnie, powiedz tylko co mam robić!
- Daj spokój Śledzik, przecież... - w sumie, jakby się tak zastanowić od całego miesiąca nie miałem chwili dla siebie. Wstawałem, załatwiałem sprawy żywności, domów, opieki nad smokami, nowych paśników i tak dalej, potem szedłem poprowadzić codzienną lekcję w Akademii. Najpierw dla nowych jeźdźców, potem już dla nas. Następnie znowu zajmowałem się szefowaniem, rozdzielałem zadania, planowałem. W końcu mogłem na chwilę wyrwać się i polatać ze Szczerbatkiem, ale tylko chwilę. Wiem, że mu tego brakuje, ale mi brakuje czasu nawet na sen. Większość z tego i tak przenoszę na latanie, więc chciałbym mieć trochę czasu dla siebie. Nie muszę spać. Chcę po prostu ODPOCZĄĆ.
- Śledzik ma rację, mówiłam ci już dawno temu. - poparła go Astrid i położyła rękę na moim ramieniu. - Wróć do domu, wyśpij się, odpocznij. Wyglądasz jakbyś miał zaraz odejść do Walhalli. Och, wybacz... - zasmuciła się widząc mój wzrok. - Po prostu chcemy ci pomóc najlepiej jak umiemy.
- Posłuchaj Astrid. - poprosił Śledzik. Szczerbatek włożył głowę pod moje ramię i zamruczał dając mi znać, że powinienem się zgodzić. Westchnąłem i oparłem głowę o pysk smoka. Naprawdę czułem się zmęczony. Nie chciałem być Szefem, nie tak to wszystko miało wyglądać. Gdzie ta cała duma, gdzie to uniesienie w chwale? Pewne rzeczy się nie zmieniają nawet jeżeli tego bardzo chcemy. Czkawka zawsze pozostanie Czkawką.
- W porządku. Ale tylko dzisiaj i jeżeli cokolwiek się stanie...
- To poradzimy sobie. - uśmiechnęła się Astrid. - Nic się nie martw, znam twoje zadania na dzisiaj. Są męczące, ale nie niemożliwe.
Śledzik też posłał mi uspokajający uśmiech. Podziękowałem im jeszcze raz i odleciałem ze Szczerbatkiem w kierunku osady.
- Co o tym myślisz mordko? - zapytałem zakładając ręce za głowę i kładąc się na jego grzbiecie. Południowy wiatr miło owiewał twarz a słońce ogrzewało ciało sprawiając, że nie było czuć zimna.

Kiedy jestem w górze, nie czuję zimna.


A ty tato? Czy w Walhalli jest ciepło? Czy w Gladsheim siedząc między innymi Wielkimi Poległymi opowiadasz swoje czyny samemu Odynowi? Czy możesz mnie jeszcze usłyszeć? Pamiętasz mnie jeszcze?
Szczerbatek zaskomlał cicho a ja wyrwałem się z ponurych myśli.
- W porządku Szczerbek. - wyprostowałem się i przygotowałem do lądowania widząc osadę.
O tej porze, przed południem, Berk jest całkiem ciche. Po drodze do domu od czasu do czasu ktoś zaczepił mnie kłaniając się i pozdrawiając. Z Sali słyszałem dobiegające krzyki i śpiewy. Ci wikingowie którzy nie mieli akurat co robić, przesiadywali najczęściej w Sali i pili. Czasem do nieprzytomności, choć głowy wikingów są twarde jak skała. To wystarczy by wyobrazić sobie ile muszą wypijać by stracić kontakt z rzeczywistością.
Otworzyłem drzwi do domu a mama podskoczyła jak oparzona. Wcześniej pewnie musiała siedzieć przy stole i przygotowywać obiad, ponieważ teraz na podłodze leżały kawałki warzyw i ryb. Szczerbatek oczywiście chętnie zajął się rybami. Mama częściej bywała w domu niż na zewnątrz. To zrozumiałe, nie czuła się jeszcze zbyt pewnie.
- Och, nie wiedziałam, że wrócisz tak wcześnie. Coś się stało?
Pokręciłem głową i pomogłem jej posprzątać. Odkładając ostatni kawałek marchewki na stół zobaczyłem, że mama ociera szybkim ruchem twarz. Przełknąłem ślinę i udałem, że się uśmiecham.
- Przyszedłem tylko po notes. - skłamałem i wybiegłem po schodach do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku i pochyliłem nisko głowę chwytając się za włosy. Zrobiłem kilka mocnych wdechów i wydechów, aż nie poczułem się o ułamek lepiej.
- Czkawka? - zawołała mama a zaraz potem usłyszałem, że wychodzi po schodach. Poderwałem się z łóżka i sięgnąłem szybko do szafki udając, że szukam notesu. Wyciągnąłem go akurat gdy pojawiła się na szczycie schodów. - Pomyślałam sobie, że może chciał byś wieczorem polatać. No wiesz, ty, ja, Szczerbatek i Chmuroskok. Tylko nasza czwórka.
Tylko nasza czwórka, pomyślałem gorzko. Czwórka, już nie szóstka.
- Chętnie. Postaram się wrócić przed zmierzchem. - posłałem jej najszczerszy uśmiech i machnąłem notesem. - Znalazłem.
Odwzajemniła uśmiech i przepuściła mnie na schodach. Już sięgałem klamki, kiedy dobiegł mnie ponownie jej głos.
- Sądzisz, że uda mi się kiedyś zająć to samo miejsce w Twoim sercu, jakie zajmuje Stoik?
Oparłem głowę o drzwi, potem odwróciłem się i popatrzyłem na nią najczulej jak potrafiłem. Może i mi było ciężko, ale jej musiało być o wiele bardziej. Miała tatę ponownie tylko przez jeden dzień. Nie znała praktycznie nikogo tutaj, była sama. Ja miałem przyjaciół, ona tylko smoki. Powinienem się nią bardziej zająć. Wprowadzić do życia osady.
- Mamo - chwyciłem ją za rękę jednak przez chwilę nie wiedziałem co więcej powiedzieć.
- To pierwszy raz od miesiąca kiedy mnie tak nazwałeś - powiedziała cicho.
- W takim razie masz już odpowiedź na swoje pytanie, prawda? - uśmiechnąłem się lekko i pociągnąłem w kierunku drzwi. - Chodźmy do Pyskacza. Powinnaś zacząć wychodzić i zaczniesz dzisiaj. Jego znasz, więc nie będziesz się bała, prawda?
Valka chwilę walczyła ze swoimi uczuciami, ale w końcu pozwoliła mi się poprowadzić. Wyszliśmy na pole, Chmuroskok latał ponad nami a Szczerbatek skakał goniąc mniejsze smoki.
- Nie będę - przytaknęła Valka a mi zrobiło się trochę cieplej na duszy.
Słyszałeś tato? Chyba zaczynamy ponownie żyć.

~~***~~



Rozdział 2)




Tak jak sądziłem, najlepszym na początek miejscem dla mamy będzie pracownia Pyskacza, w której pracowałem przez większość swojego życia. Pyskacz był najlepszym przyjacielem ojca, więc również i mamy, a to dla niej teraz bardzo ważne. Mieć kogoś, kto też znał ojca, kto również cierpi z powodu jego straty, kto był przy nim praktycznie od zawsze. Ja, mimo swoich dwudziestu lat, ojca poznałem tak naprawdę pięć lat temu. Przez piętnaście poprzednich nie mogłem nawet powiedzieć, że się do mnie uśmiechnął. Nie dlatego, że mnie nie kochał, nie akceptował mnie. Można kogoś kochać, ale jednocześnie można też cierpieć z jego powodu.
- Valka! - Pyskacz odwrócił się od paleniska nad którym kuł jeden z mieczy i podszedł do nas kuśtykając. - Co to cię do mnie sprowadza?
Zanim mama otworzyła usta uderzyłem lekko w bok Pyskacza. Skrzywił się i podrapał po wąsach swoją zdrową ręką.
- No tak, no tak... - mruknął i spoglądnął na mnie szukając pomocy. Skinąłem lekko głową w stronę mamy. - No więc tak...
- Pyskacz... - mama spojrzała na niego i uśmiechnęła się. - Może potrzebujesz pomocy w kuźni?
Zmarszczyłem brwi zdziwiony jej propozycją, ale kiedy przeniosłem wzrok na Pyskacza, ten tylko zaśmiał się zadowolony.
- Brakowało mi twojego rzemiosła Valka!
- Czekaj, mama potrafi kuć broń? - zapytałem zerkając to na jedno to na drugie.
- Czkawka, większość wikingów to potrafi...
- Ale nie tak jak twoja matka! - uśmiech z twarzy Pyskacza nie schodził nawet na moment. Zastanawiałem się dlaczego tak właściwie jest taki wesoły, może i nudno mu samemu... Chwila. Może to o to chodzi? Odkąd pamiętam pomagałem mu ja, a potem, kiedy pojawiły się smoki, coraz mniej czasu poświęcałem Pyskaczowi i jego warsztatowi. Przez piętnaście lat prędzej on był dla mnie jak ojciec niż...
- Czkawka?
Zamrugałem i zorientowałem się, że i Pyskacz i mama patrzą na mnie ni to z żalem, ni to ze smutkiem.
- Dobra - machnąłem ręką żeby rozluźnić atmosferę - chcesz powiedzieć, że mama umie tworzyć bronie i w ogóle?
- A jak myślisz, po kim odziedziczyłeś tą smykałkę? - burknął Pyskacz i wskazał na mamę - Już od samego początku wiedziałem, że będziesz kuł takie bronie jak Valka! Z całym szacunkiem, ale Stoik nie potrafił wykuć nawet sztyletu. Bronią władał jak nikt, ale serca do tworzenia jej nie miał.
Miał za to do wielu innych rzeczy, pomyślałem smutno i szybko odwróciłem się udając, że zaciekawił mnie jeden z toporów leżący na stole. Jeszcze nie jestem gotowy żeby o nim rozmawiać. Jeszcze nie teraz.
- Czkawka...
- To co, - przerwałem mamie w pół słowa i podniosłem topór na wysokość oczu chcąc oglądnąć go pod słońce - może zostawię was tutaj, pogadacie sobie, popracujecie razem a ja zajmę się kilkoma sprawami?
- Cóż, przyznam, że miło by było mieć kogoś do towarzystwa w kuźni. - Pyskacz podrapał się po brodzie i zwrócił wzrok na mamę.
- Jesteś pewny, że dasz sobie radę? - zapytała mama a ja w końcu mogłem się odwrócić i posłać jej szczery uśmiech.
- Pomaga mi reszta jeźdźców. Dam sobie radę, skończę wszystko zanim się ściemni.
Mama skinęła głową a Pyskacz szybkim ruchem starł kurz z pobliskiego krzesła tak, by mogła na nim usiąść.
- W takim razie, do zobaczenia wieczorem mamo. Trzymaj się Pyskacz - machnąłem im ręką i szybko wyszedłem z kuźni. Już na progu usłyszałem jak Pyskacz zaczyna coś opowiadać z zapałem. Jeżeli ma zamiar podzielić się z mamą różnego rodzaju historyjkami, to cieszę się że nie musiałem przy tym być. Połowę znałem na pamięć, a połowa dotyczyła mnie, a ja jakoś nie miałem ochoty śmiać się z siebie samego. Szczerze, to nie miałem ochoty w ogóle się śmiać. Od miesiąca nie poczułem nawet ani razu tego miłego uczucia, kiedy kąciki ust same się unoszą a z gardła wydobywa się śmiech. To że się uśmiechałem, nie znaczyło, że uśmiech obejmował również oczy. Tak jakby w źrenicach na zawsze zagnieździł się widok martwego ciała ojca.

Wychodząc na zewnątrz uderzyło mnie jaskrawe światło południa, tak silne że musiałem unieść rękę i zasłonić oczy. Światło słońca odbijało się jeszcze miejscami w ogromnych lodowych skałach, pamiątkach po walce z Drago. Przygryzłem wargę i odwróciłem od nich wzrok. Szczerbatek wyskoczył zza rogu i stanął przy mnie uderzając lekko ogonem.
- Czas zająć się szefowaniem. Chodźmy. - mruknąłem do niego i ruszyłem przed siebie, jednak zanim zdążyłem zrobić trzy kroki zatrzymało mnie skomlenie Szczerbatka. Odwróciłem się i popatrzyłem na niego uważnie.
- Co jest mordko?
Szczerbatek machnął głową i ryknął tak, że ukryty w pobliskiej, wyschniętej już studni Straszliwiec Straszliwy wyleciał z niej z głośnym zawodzeniem.
- Szczerbek... - podszedłem do smoka i położyłem mu rękę na pysku. Popatrzył na mnie a potem skierował wzrok na pobliskie wzgórze, gdzie kilka smoków wydawało się o coś zawzięcie walczyć. Wtedy zrozumiałem.
- Też musisz pełnić swoje obowiązki, prawda? - szepnąłem a on tylko zaskomlał cicho i spuścił wzrok.
- Wybacz, że nie będziesz mógł dotrzeć wszędzie tak jakbyś sobie tego życzył - powiedziałem zerkając na jego ogon, ale Szczerbatek zamruczał gniewnie a zaraz potem przyłożył swoją głowę do mojej piersi. Objąłem go lekko czując, że oto wszystko zaczyna mi uciekać. Mama będzie teraz więcej czasu spędzać z ludźmi, Astrid musi dbać o Akademię odkąd ja nie mogę zaglądać tam co chwila, Śledzik skupia się na dalszym uzupełnianiu Księgi Smoków. Po tym jak Sanktuarium upadło, wiele smoków zadomowiło się u nas, nowe gatunki, nowe obowiązki. Trzeba było je spisać, wytresować, zająć się nimi... Sączysmark i bliźniaki zajmowali się obserwacją morza. Dwóm smokom takie zajęcie zajmowało prawie cały dzień. Wyspa była rozległa, a morze jeszcze bardziej. Szczerbatek też musiał podołać swoim obowiązkom jako Alfa. Ja natomiast próbowałem być szefem. Już nawet nie "dobrym szefem", po prostu szefem.
- W porządku kolego. - szepnąłem mu do ucha i podrapałem po głowie. - spotkamy się jak już będziesz miał czas. Będę cały czas w wiosce, więc znajdziesz mnie bez problemu, prawda?
Smok zamruczał smutno i niechętnie odwrócił głowę w stronę wzgórza skąd dobiegały coraz głośniejsze ryki.
- Uważaj na siebie mordko. - uśmiechnąłem się do niego i skinąłem głową w stronę smoków. Szczerbatek jeszcze przez chwilę spoglądał na mnie smutnym wzrokiem, aż w końcu ruszył w stronę smoków. Chwilę patrzyłem jak skacze w górę i poczułem jak niewidzialne imadło zaciska moje serce jeszcze mocniej.
Przez mój egoizm nie mógł latać. Co, jeżeli kiedyś przez to straci szacunek innych smoków? Nigdy nic nie wiadomo...
Popatrzyłem jeszcze na chwilę w prawo. Stąd gdzie stałem mogłem zobaczyć tylko kawałek posągu ojca.
Wszyscy którzy utracili coś podczas walki teraz coś odzyskują, pomyślałem, więc dlaczego mam wrażenie, że po twojej stracie tylko ja tracę kolejne osoby?


- Czkawka! Co ty tu robisz?
Wychodząc z Sali prawie zderzyłem się z Astrid. Nie byłem akurat w najlepszym nastroju, przez godzinę musiałem uspokajać czwórkę wikingów kłócących się o pole. Każdy z nich przedstawiał dowody na to, że pole jest jego. W końcu doszli do porozumienia, ale ja nie czułem się komfortowo w roli mediatora i bądź co bądź, chuderlawego dzieciaka pomiędzy umięśnionymi i rozjuszonymi wikingami. Bez Szczerbatka czułem się naprawdę nikim i bałem się. Pierwszy raz naprawdę odczułem to, że bez smoka jestem bezużyteczny i gdyby nie tamten dzień, albo leżałbym już martwy, albo po prostu niezauważony przez nikogo udawałbym że nie istnieje.
- Astrid!
- Miałeś być w domu! - dziewczyna założyła ręce na piersi i popatrzyła na mnie obrażonym wzrokiem. - Miałeś odpocząć!
- No właśnie, odpocząć, co nie oznacza, że siedzieć w domu... - odpowiedziałem próbując przybrać przepraszający wyraz twarzy.
- Czkawka - warknęła Astrid i chwytając mnie za rękę pociągnęła w dół schodów tak mocno, że niewiele brakowało żebym z nich spadł i złamał sobie kark.
- Astrid, ja chcę ci przypomnieć, że nie mam dwóch sprawnych nóg - jęknąłem czując, że jeżeli zaraz się nie zatrzymamy, naprawdę skręcę sobie kark. Mimo wszystko nie miałem zamiaru umierać, a przynajmniej nie tak głupią śmiercią. Czkawka Haddock Trzeci. Szef Berk. Zmarł spadając ze schodów. To by nawet pasowało do mnie.
Astrid trochę zmieszana zwolniła kroku, ale nie puściła mojej dłoni. W sumie, całkiem przyjemnie było czuć jej delikatne palce splatające się z moimi. Kiedy byliśmy już na samym dole, Astrid odwróciła się i nic nie mówiąc przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Osobiście miałem gdzieś to, że jesteśmy na widoku całej osady. Potrzebowałem takiego uścisku i Astrid to wiedziała. Wikingowie nie okazują zbyt wiele czułości, ale gdy to robią, to robią to już z całego serca. Nie dziwi więc fakt, że w tej chwili miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, wrócić do domu, położyć do łóżka, nakryć kocem po czubek głowy i po prostu odciąć się od wszystkiego.
- Lepiej? - zapytała a jej oddech miło podrażnił moje ucho. Kiwnąłem głową i odsunąłem się od niej odwracając twarz by ukryć rumieniec i zażenowanie własną słabością.
- Gdzie jest Szczerbatek? - zapytała kiedy ruszyliśmy w stronę domu.
- Szefuje. - odpowiedziałem krótko a ona nie drążyła dalej tematu. Widziała, że nie jest to dla mnie najwygodniejszy temat. Ostatnio mało takich było.
- Zima coraz bliżej. - zakomunikowała biorąc głęboki wdech. - Czuć to w powietrzu.
- Proszę, nie przypominaj mi o tym. - jęknąłem - Trzeba jeszcze zrobić zapasy, przygotować się na ewentualne śnieżyce, przygotować nowe paśniki i miejsca dla nowych smoków żeby miały się gdzie schronić, przebudować statki...
- Czkawka - przerwała mi Astrid i mocniej ścisnęła za rękę. - Przestań o tym tyle myśleć. Nie jesteś sam, pomożemy ci.
Zacisnąłem zęby i również nabrałem powietrza w płuca. Faktycznie, już było czuć jak przez gardło przelatują niewidzialne igiełki zimna i osiadają na płucach. Zima w tym roku może być wyjątkowo nieprzyjemna.
- I ty sądzisz, że nie nadajesz się na szefa. - zaśmiała się nagle Astrid a ja popatrzyłem na nią zdezorientowany.
- Co masz na myśli?
- A to, że właśnie wymieniłeś wszystko co trzeba zrobić, bez dłuższego zastanawiania się.
- Cóż - podrapałem się po nosie - wychowywałem się z ojcem szefem więc wiele rzeczy zapamiętałem.
- Może tak, a może to wrodzony talent do szefowania. - uśmiechnęła się i obdarzyła mnie szybkim pocałunkiem w policzek. Przymknąłem na sekundę oczy rozkoszując się ciepłem napływającym od głowy i rozprzestrzeniającym się po całym ciele.

- Więc co teraz? Masz zamiar pośpiewać mi do snu?
- Bardzo śmieszne Czkawka, ale znam lepsze sposoby na szybki sen. - Astrid pogładziła topór przypięty do paska a ja przewróciłem oczami. Bez ogromnej sylwetki taty dom wydawał się nagle okropnie wielki i pusty - Naprawdę szybko działa.
- W takim razie podziękuję - westchnąłem i rzuciłem szybkie spojrzenie na łóżko. Miękkie, wygodne, ciepłe.
- Połóż się i odpocznij. - Astrid odwróciła się i skierowała w stronę schodów. - Ja sobie jeszcze posiedzę trochę na dole żeby mieć pewność, że tym razem NAPRAWDĘ odpoczywasz.
Westchnąłem ponownie, ale posłałem jej pełne wdzięczności spojrzenie. Astrid zeszła na dół a ja podszedłem do łóżka i położyłem się nie dbając nawet o to, by przykryć się kocem. Przymknąłem oczy i pozwoliłem sobie przez chwilę nie myśleć o niczym. Nie przejmować się zimą, nie martwić obowiązkami, nie czuć bólu i strachu. Po prostu spać.
Ostatnią rzeczą którą usłyszałem zanim zapadłem w sen były odgłosy Astrid krzątającej się na dole. Jeszcze ostatkami świadomości poczułem jak po domu roznosi się przyjemne ciepło. Astrid pewnie zapaliła w kominku.
Tylko spać, pomyślałem.
Po prostu spać.

~~***~~


C.d.n
Kolejne rozdziały będą pojawiać się w postach.

Dostępna wcześniej pod adresem:
http://www.filmweb.pl/film/Jak+wytresowa%C4%87+smoka+2-2014-574322/discussion/To+ca%C5%82kiem+nowa+historia+-+rozdzia%C5%82+2,2499730#post_12485963


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#2 2014-08-30 16:25:48

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 3)



Zimy na Berk są nieprzewidywalne. Bywały takie, w których mróz był lekki i śnieg rzadziej padał, zimowa pora roku nie różniła się więc bardzo od jesieni. Jeżeli do grudnia morze nie zaczęło zamarzać, nie trzeba było się martwić zabezpieczaniem statków czy osady. Nadchodziła lekka zima. Bywało też na odwrót, kiedy śnieg padał tak gęsto, że ciężko było wyjść z domu, wiał lodowaty wiatr przez który w ciągu godziny można było złapać zapalenie płuc a w dodatku statki nie mogły ruszyć w rejs. Łowienie żywności było ograniczone do minimum, nikt nie chciał ryzykować własnym zdrowiem by przez godzinę przebijać się do wody skrytej pod grubym lodem, a następnie godzinami łowić ryby unikając przy tym smoków. Do tego zadania szli najlepsi wikingowie, sam pamiętam jak dwa razy tata znikał na cały dzień a ja miałem w tym czasie siedzieć w domu i pilnować ognia by nie wygasł. Miałem wtedy sześć i dziesięć lat. Za pierwszym razem tak się bałem, że zapomnę o ogniu i wygaśnie, że wykorzystałem sporą część zapasów drewna. Wtedy pierwszy raz ojciec powstrzymał się od uderzenia mnie. Nie mogę go za to winić. Zrozumiawszy co chce zrobić powstrzymał uniesioną już rękę i po prostu kazał mi iść do swojego pokoju. Gdyby spadł na mnie cios, prawdopodobnie połamałby mnie tak, że przez całą zimę nie wstałbym z łóżka. Tamtego wieczoru naprawdę chciałem, żeby przyszła do mnie mama i położywszy się koło mnie zaśpiewała coś, objęła, została. Miałem tylko sześć lat, a mamy przecież nie było. Nie mogłem sobie jej nawet wyobrazić.

Za drugim razem uważnie pilnowałem ognia i wiedziałem już, ile drewna dodać by czuć było w domu przyjemne ciepło i by wytrzymało dłuższy czas. Miałem dziesięć lat i chciałem pokazać, że ojciec może na mnie polegać. Udało się. Kiedy wrócił do domu posłał mi uśmiech tak pełen ulgi, że aż sam zapomniałem na chwilę o swojej wcześniejszej wpadce. Może jego uśmiech był spowodowany tylko ciepłem a nie moją osobą, ale w tamtej chwili to nie miało znaczenia. Uśmiechał się do mnie.
Pamiętam też jedną z lżejszych zim. Miałem wtedy osiem lat i ojciec pozwolił mi iść nazbierać drewna. Nie łudził się że przyniosę go sporą ilość, ale chyba chodziło mu tylko o to, bym mógł się czymś zająć. W kuźni akurat nie miałem w tamtym czasie zbyt wiele do roboty więc popołudnia upływały mi na szwendaniu się to tu to tam. A takie moje szwendanie się bez celu przynosiło tylko kłopoty, lepiej więc żebym miał jakieś niewymagające zajęcie. Idąc przez las przeskakiwałem między mniejszymi zaspami śniegu i pocierałem ręce żeby choć trochę się ogrzać. Szukałem też drewna nadającego się na opał, ale znalazłem ledwie kilka suchych patyków. Dobre i to. Słońce zaczęło zachodzić więc zawróciłem by zdążyć przed zmrokiem. Moją uwagę przykuła jednak zatoczka pokryta lodem i śniegiem, jakby jedynie ona została obdarowana szczodrością zimy. Skały osłaniały ją od wiatru więc było w niej całkiem przyjemnie mimo zalegającego wszędzie białego puchu. Z występu skalnego obserwowałem jak grupa Straszliwców Straszliwych to zakopuje się w śniegu, to wyskakuje z niego z wesołym pomrukiem by zaraz potem zacząć od nowa całą zabawę. Wtedy się nie bałem, wręcz przeciwnie. Tu, ukryty z jednej strony od ludzi a z drugiej od smoków poczułem się tak bezpieczny jak nigdy dotąd.
- Więc to tutaj się wtedy schowałeś. - usłyszawszy za sobą głos odwróciłem się i napotkałem spojrzenie jasnozielonych oczu i szeroki uśmiech otoczony gęstą, rudą brodą.
- Tata? - zapytałem wstając. Zauważyłem, że wyraźniej widzę bawiące się smoki a i otoczenie wydawało się jakby inne. Patrzyłem z innego punktu. Z wyższa. Spojrzałem na swoje ręce i zobaczyłem, że mam na sobie zbroję, którą stworzyłem do szybowania ze Szczerbatkiem. Odwróciłem się i zdałem sobie sprawę, że obok mnie, tyłem w moją stronę, stoi mała postać z kilkoma patykami w rękach i trzęsąc z zimna ramionami obserwuje smoki. To byłem ja.
- Co tu się... - zwróciłem się znów w kierunku ojca, ale ten tylko wybuchnął donośnym śmiechem i położył swoją dłoń na moim ramieniu. Była niesamowicie lekka. - Tato. Ty przecież nie żyjesz.
- Przejdźmy się synu. - ścisnął lekko moje ramię a ja dałem mu się poprowadzić. Naokoło nas, na wysokości kolan przelewała się gęsta mgła tak, że nie mogłem zobaczyć gdzie stawiam stopę. Jedną. Bo drugiej przecież nie miałem, tylko metal imitujący ją.
- Nie potkniesz się - uspokoił mnie ojciec a ja tylko kiwnąłem głową. Las też wydawał się jakiś inny, jakby poruszany jakimś niewidzialnym mechanizmem zmieniał swą barwę, liście to pojawiały się na drzewach to z nich znikały a smoki spoglądały na nas zza drzew. Tylko śnieg wciąż wszędzie leżał tak jak wcześniej.
- Co tutaj robisz? - zapytałem jak gdyby nigdy nic choć wiedziałem, że zwracam się do kogoś kto nie żyje. Mimo to czułem jakiś wewnętrzny spokój i chyba tylko dlatego nie rzuciłem się na ojca. Czułem się tak, jakby tego ostatniego miesiąca nie było.
- Zabawne, chciałem zapytać cię o to samo. - Stoik skierował się teraz w górę a ja szedłem krok w krok przy nim. Wciąż trzymał moje ramię.
- To sen, prawda? - zapytałem a on kiwnął głową. Zacisnąłem zęby. Wiedziałem.
- Och, czy to sprawia, że jesteś rozczarowany? - zapytał i popatrzył na mnie tym wzrokiem. Tym, którego tak mi brakowało. Tym, który tylko on posiadał.
- Przez chwilę miałem nadzieję... - nie dokończyłem czując jak gorące łzy drapią mnie po gardle. - Naprawdę miałem nadzieję, że żyjesz.
Tata mrugnął kilka razy.
- Czkawka, przecież żywi nie mogą wracać do wydarzeń z przeszłości kiedy żyją. Tylko w snach to jest możliwe.
- Więc czemu od razu nie pojawiłem się tutaj? - wskazałem ręką naokoło a potem popatrzyłem w dół i zauważyłem, że miejsce w którym wcześniej stałem jako dziecko jest puste. Przeszukałem wzrokiem zatoczkę i z ulgą stwierdziłem, że teraz moje dawne ja przysiadło na jednym z kamieni i rysowało coś jednym z patyków w śniegu. Pamiętałem to. Rysowałem wtedy owe Straszliwce.
- Nie można mieć wszystkiego od razu synu. - Tata zdjął rękę z mojego ramienia a ja poczułem jak zimno powraca do mojego ciała. - Czasami trzeba pocierpieć by być naprawdę szczęśliwym.
Westchnąłem.
- Czy to oznacza, że to jeszcze nie jest koniec?
Znowu kiwnął głową a ja mimowolnie jęknąłem.
- Los zabrał mi już tak wiele... - szepnąłem. - Czy chce zabrać mi jeszcze coś?
- Tego nie wiem Czkawka - odpowiedział szczerze patrząc prosto przed siebie. - ale nie wolno ci się poddawać, rozumiesz?
- Każdy mi to mówi, a ja chciałbym mieć wreszcie święty spokój! - krzyknąłem a echo mojego głosu odbiło się od skał i wróciło cichsze, ale wciąż gniewne.
- Czkawka. - tata położył obie ręce na moich ramionach i popatrzył mi prosto w oczy. Chyba czekał aż skończę walkę ze łzami napływającymi mi do oczu bo przez chwilę nic nie mówił. Nie chciałem przy nim płakać. Nabrałem głęboko w płuca powietrza - Czkawka. Wiem, że czujesz się przytłoczony, ale to minie. Obiecuję. Każdy z nas jest za coś odpowiedzialny, każdy z nas toczy swoją bitwę i co najważniejsze, nie jesteś w tej bitwie sam, rozumiesz prawda?
Kiwnąłem głową.
- Kiedy mój ojciec a twój dziadek zmarł, byłem załamany - jego głos przybrał na moment smutny ton, ale zaraz potem wrócił do swojego dawnego, silnego brzmienia. - Chciałem, aby wiele rzeczy się nie wydarzyło, chciałem cofnąć czas i chciałem wrócić do chwil, w których mogłem spędzać z nim więcej czasu. - Zacisnąłem powieki czując, że to jedyna metoda by powstrzymać łzy. Ojciec kontynuował - Nie wiedziałem czy poradzę sobie jako szef a miałem wtedy niewiele więcej lat niż ty. Było mi ciężko, nie sądziłem że kiedykolwiek jeszcze będę się mógł śmiać - poczułem jak po moim policzku spływa łza. Ja przecież czuję tak samo. - ale potem pojawiłeś się ty. - tata uchwycił mój podbródek i delikatnie zmusił bym popatrzył na niego. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jego wesoły uśmiech i oczy pełne radości. - Pojawiłeś się ty, a ja pomyślałem, że oto w końcu mogę znów cieszyć się życiem, bo mam dla kogo. Mam swoją rodzinę. Ciebie i Valke. Urodziłeś się za wcześnie, bałem się że cię utracę, ale przeżyłeś i pokazałeś później jak wielkim człowiekiem jesteś a ja czułem się tak dumny synu, tak dumny...
Nie mogłem się już powstrzymać od płaczu. Tata chwycił mnie w ramiona a ja wtuliłem się w jego silną postać i obejmowałem go tak mocno, jak jeszcze nigdy w życiu. Czułem jak jego palce rozczesują moje włosy, jak jego serce bije tak jakby żył, jak oddycha. Mogłem poczuć jego zapach i każdy ruch.
- Wspaniale wtedy walczyłeś synu - szepnął drżącym głosem i przez jeden moment poczułem jak niewielka kropla spada na czubek mojej głowy. Objąłem ojca jeszcze mocniej.
- Przepraszam tato - wydusiłem w końcu pomiędzy jednym szlochem a drugim, z twarzą wciąż schowaną w ciepłym futrze ojca. - Przepraszam.
- Jestem z ciebie naprawdę dumny synu. - powiedział mocnym, zdecydowanym głosem i mogłem przysiąc, że się uśmiecha. 
Wokół nas zebrała się gęsta mgła sięgająca już moich ramion. Wciąż wtulony w ojca obróciłem głowę i popatrzyłem na zatoczkę.
Jak mogłem wcześniej nie rozpoznać tego miejsca? No tak, śnieg zmienia każde miejsce, nawet to, które znamy na pamięć. Kiedy trafiłem tu pięć lat temu była wiosna a przecież jeszcze wcześniej wszystko wyglądało trochę inaczej. Nie było tyle roślin a jezioro miało inny kształt. No i brakowało wtedy Szczerbatka. Zobaczyłem też jak moje dziecięce ciało odwraca się i patrzy prosto w naszą stronę, choć wtedy nie mogło nic zobaczyć prócz kamieni i drzew. W swoich oczach pierwszy raz zobaczyłem powoli rozpalającą się nadzieję.
Zanim sylwetka ojca zniknęła w unoszącej się coraz wyżej mgle zdążyłem jeszcze popatrzeć mu w oczy i usłyszeć radosny głos.
- Rozpiera mnie duma wiedząc, że mogę z uniesioną głową wystąpić przed oblicze Odyna i wskazując na ciebie powiedzieć: To mój syn.
Zanim zdążyłem mu odpowiedzieć, mgła pochłonęła wszystko dookoła a ja znów zapadłem w ciepłą, wygodną, pozbawioną jakichkolwiek myśli nicość.

- Czkawka? - otworzyłem oczy i w półmroku zobaczyłem Astrid siedzącą obok mnie. Dopiero po kilku sekundach zorientowałem się, że trzyma mnie za rękę a sam jej widok jest rozmazany. Wciąż miałem oczy pełne łez.
- Wszystko w porządku Astrid - odparłem ocierając oczy wierzchem dłoni i siadając na łóżku. Koc narzucony zapewne przez Astrid osunął się na kolana. Pokój jakoś dziwnie zawirował a głowa zaczęła pulsować nieprzyjemnie. Płuca zapiekły tak, jakby palił się w nich ogień.
- Masz gorączkę. - zakomunikowała Astrid i w tym samym czasie zobaczyłem mamę wyłaniającą się z ciemności i niosącą kubek z parującym napojem.
- Gorączkę? - zapytałem pocierając skronie by pozbyć się bólu. - Czekaj... Przespałem cały dzień?!
- Dokładnie to część dnia, dopiero zaszło słońce. - Astrid poprawiła poduszki za moimi plecami. W nikłym świetle świecy jej twarz wydawała się chorobliwie blada.
- Przecież ty ledwo trzymasz się na nogach! - zmartwiłem się biorąc od mamy kubek i czując w dłoniach przyjemne ciepło. Astrid uśmiechnęła się lekko i przeczesała palcami włosy.
- To nie zmęczenie a strach. Jak tylko zostawiłam cię samego, poszłam rozpalić ogień w kominku. Chwilę później zorientowałam się, że koc został na dole, więc chciałam ci go zanieść, ale już wychodząc po schodach zrozumiałam, że coś jest nie tak. Oddychałeś zbyt głośno, jakby sprawiało ci to trudność. Podchodząc bliżej zobaczyłam że masz dreszcze i gorączkę, więc wezwałam Gothi.
- Kazała ci to wypić jak tylko się obudzisz. - mama wskazała na kubek i usiadła na drugim krześle obok łóżka. Patrzyła na mnie z wyraźną troską.
- Mamo, przepraszam, mieliśmy iść latać - jęknąłem i popatrzyłem na nią przepraszająco. Uśmiechnęła się i pogładziła mnie lekko po włosach.
- Jak już wyzdrowiejesz. Gothi mówi, że to zapalenie płuc. Zmęczenie plus nadchodząca zima dały właśnie taki efekt. Powinieneś bardziej na siebie uważać.
- Co ludzie pomyślą... Przecież nie mogę teraz leżeć w łóżku! - odstawiłem pusty kubek na stolik i zakaszlałem. Płuca znów zapiekły boleśnie.
- Ludzie rozumieją. - Astrid popchnęła mnie z powrotem na poduszki i nakryła kocem. Wtedy też zorientowałem się, że nie mam na sobie zbroi. Na policzki wypłynął rumieniec, który mogłem na szczęście zwalić na gorączkę. - Poza tym masz nas, wszystko jest załatwione.
Mruknąłem coś niewyraźnie niezadowolony a obydwie kobiety posłały mi wzrok typu: I tak nic nie zrobisz w takim stanie. Więc odpuściłem. Na chwilę, bo po minucie znów zerwałem się jak oparzony.
- Gdzie Szczerbatek?
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. W ciemności zabłysły oczy smoka i sekundę później jego głowa pojawiła się przede mną. Trącił moją zdrową nogę i zaskomlał cicho.
- Wybacz mordko, znowu nie polataliśmy.
- Tak właściwie to zabrałam go na krótką przejażdżkę kiedy Gothi się tobą zajmowała - wyjaśniła Astrid rzucając smokowi wesołe spojrzenie. - Nie mógł usiedzieć na miejscu.
Uśmiechnąłem się do nich i położyłem głowę na poduszkach. Oczy znów same mi się zamykały.
- Astrid, powinnaś też odpocząć - powiedziałem jeszcze cicho, jednak wyraźnie, tak, by dotarło do niej, że nie chciałbym żeby ona również wylądowała w łóżku.
Krzesło zaskrzypiało kiedy wstawała. Odgarnęła jeszcze spocone włosy z mojego czoła i pocałowała w policzek. Jej usta były przyjemnie chłodne.
- Przyjdę rano. Śpij tym razem już spokojnie Czkawka.
Kiwnąłem głową i odprowadziłem ją wzrokiem aż nie zniknęła na schodach. Szczerbatek szybko zajął jej miejsce rozkładając się tak, by mieć mnie na widoku. Dopiero kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwi odwróciłem głowę w stronę mamy i obdarzyłem ją zmęczonym przez gorączkę uśmiechem.
- Rozmawiałem z tatą.


C.d.n.

~~***~~


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#3 2014-09-05 00:20:42

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 4)




Choroby na Berk nie są czymś specjalnie wyjątkowym. Czy słońce czy deszcz słychać gdzieś czyjś kaszel czy kichanie i naprawdę nie jest to nic specjalnego jeżeli wziąć pod uwagę klimat w jakim żyjemy. Upalne dni szybko zmieniają się w mroźne i odwrotnie, nie dziwi więc fakt, że co chwile ktoś chodzi zasmarkany. Dziwne natomiast jest to, że prawdziwy wiking nie ma słabości i nawet czterdziestostopniowa gorączka nie przeszkodzi mu w zwyczajnych codziennych zadaniach, jednak jeżeli wiking leży w łóżku oznacza to dwie rzeczy, albo doznał na tyle poważnych obrażeń że nie może wstać, lub umiera. No cóż, nie toczyłem żadnej bitwy w ostatnich dniach, toteż Astrid musiała uspokajać każdego napotkanego wikinga, że ich nowy wódz nie umiera a po prostu potrzebuje trochę czasu. Nie miałem ich ciała i odporności, jednak mimo wszystko zapomniałem jak to jest być chorym. Ostatni raz leżałem w łóżku z gorączką mając kilka lat. Pozostałe przeziębienia udawało mi się ukrywać przed ojcem i Pyskaczem. Mimo to, codziennie rano zanim wyszedłem do kuźni dostawałem solidne śniadanie i gorące mleko z miodem. Tata upierał się wtedy, że to po prostu przez to, że wyglądam marnie i powinienem lepiej się odżywiać, dlatego robił takie śniadanie. Ja wiedziałem jednak, że on domyślał się tego jak źle się czułem, choć nie na tyle by leżeć w łóżku. On pozwalał mi udawać zdrowego, a ja pozwalałem mu sądzić, że nie domyślam się jego troski. Z chęcią wypił bym teraz takie mleko z miodem, jednak trochę głupio prosić o coś takiego w wieku dwudziestu lat. Gorączka nie odebrała mi jeszcze honoru jako takiego.
Zakaszlałem i poczułem jakby moje płuca napełniły się jakąś kleistą mazią, gorącą i nieprzyjemnie utrudniającą oddychanie. Oczywiście Szczerbatek od razu uniósł głowę i popatrzył na mnie czujnym wzrokiem. Pogłaskałem go po pysku przytulając na chwilę swoje czoło do jego zimnego nosa.
- W porządku mordko. - wychrypiałem i zaraz potem dopadł mnie kolejny gwałtowny atak kaszlu.

Choroba ma trzy etapy. Pierwszy to taki, w którym zdajesz sobie sprawę, że coś cię łapie ale nie zwracasz na to większej uwagi. Drugi etap to zrozumienie, że świat kręci się trochę za szybko a nogi wydają się jakieś cięższe gdy leżysz i jednocześnie lżejsze kiedy próbujesz chodzić. Trzeci etap to już albo leżenie w łóżku, albo koniec choroby. Oczywiście w moim przypadku choroba dopiero się rozpoczęła, tym gorzej, że według Gothi miała potrwać przynajmniej dwa tygodnie. Nie wiem czy mój brzuch skręcił się nieprzyjemnie przez wizję spędzenia czternastu dni w łóżku i narobieniu sobie zaległości, czy może był to skutek choroby.
Dwa pierwsze dni były zlepkiem słów, bólu głowy i momentami zupełnego otępienia. Ponoć więcej spałem niż utrzymywałem świadomość a to wszystko przez ową gorączkę. Dlaczego zawsze wszystko zwala się na gorączkę? To mój organizm, moje ciało a więc ja sam. Czyli to tylko moja wina że jestem taki słaby. Zaraz, o czym ja w ogóle myślę?
Unoszę rękę i dotykam czoła. Ciągle ciepłe a więc to dlatego przychodzą mi takie dziwne myśli do głowy.
Szczerbatek zamruczał i skierował głowę w stronę okna. Na podłogę sączyło się blade światło okrągłej tarczy księżyca. Pełnia. Na niebie ani jednej chmury, a ja muszę leżeć, zero latania. Stłumiłem kolejną falę kaszlu i również skierowałem swój wzrok na niebo. Zima nadchodziła sporymi krokami, można powiedzieć, susami. A skoro nadchodziła zima, było więcej do pracy, mniej czasu na latanie ze Szczerbatkiem kiedy już wyzdrowieję... Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na leżącego na ziemi smoka.
- Może chociaż na chwilkę... - mruknąłem a Szczerbatek jak na zawołanie poderwał głowę. Zaraz jednak zaszczycił mnie swoim zatroskanym spojrzeniem, zupełnie tak, jakby chciał powiedzieć: Hej, masz leżeć w łóżku a nie latać, tym bardziej po nocy.
Odgarnąłem koce i postawiłem nogi na ziemi. Pokój lekko zachwiał się jakbyśmy płynęli po morzu, jednak skupiłem swój wzrok na podłodze i po chwili mogłem pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia. Chwytając się poręczy łóżka podniosłem się najciszej jak to tylko możliwe. Stare drewno zaskrzypiało. Chwilę stałem nasłuchując czy mama nie obudziła się przypadkiem, jednak w domu panowała cisza. Odetchnąłem głęboko i szturchnąłem Szczerbatka wskazując mu niebo. Smok zamruczał cicho ze zrozumieniem.
- Tylko na chwilę, dobrze? - szepnąłem i jakimś cudem udało mi się wspiąć na siodło. Nie było to najlepsze wejście, ale przynajmniej ciche. Klepnąłem go po bokach dając znać, że jestem gotowy. O Odynie, pomyślałem kiedy poczułem przyjemnie chłodny podmuch wiatru i zapach nocy, błagam, nie pozwól żeby ktokolwiek nas zobaczył.
Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że jak najbardziej zasługuję na problemy, ale dla mnie najważniejsze było teraz to, że mogłem odetchnąć prawie pełną piersią i poczuć się wolny.

Trochę żałowałem że nie założyłem na siebie swojej zbroi. Po półgodzinnym locie zaczęło robić mi się chłodno, a zbroja świetnie chroniła przed wiatrem. Siedzieliśmy ze Szczerbatkiem nad jakimś urwiskiem i podziwialiśmy księżyc odbijający się  w morzu. Smok otulił mnie wprawdzie skrzydłem, ale nie czułem zbyt wielkiej poprawy, zacząłem nawet myśleć, że zbyt pochopnie podjąłem decyzję o locie i zachowałem się po prostu głupio i nieodpowiedzialnie, ale podświadomie wiedziałem też, że potrzebowałem tego lotu. Potrzebowałem się wyrwać spod czujnych spojrzeń mamy i Astrid, od całej wioski i tego zamętu. Tu nie było widać lodu i wszystkiego co przypominało mi o tamtej walce, dom też nie był najlepszym miejscem, przecież brakowało w nim taty. Mimo że od tamtego snu mięły już trzy dni, wciąż pamiętałem go tak, jakbym dopiero przed chwilą się obudził. Był taki realny, tak wyraźny i ciepły. Zupełnie jakby żył. Niestety, chociaż zasypiałem za każdym razem myśląc o nim, sen się nie powtórzył. Sam nie wiem, czy dobrze się stało że mogłem go znowu zobaczyć. Rany na nowo się otworzyły i choć Astrid jeszcze rano pytała co się stało, pokręciłem tylko głową. Coś mi mówiło, że nie powinienem rozpowiadać tego co mi się przyśniło. Powiedziałem mamie, ale zanim zdążyłem usłyszeć od niej odpowiedź, odpłynąłem w ciepłe objęcia obojętności. Dwa dni później mama nie dawała po sobie poznać, że cokolwiek powiedziałem. Być może uznała to za bredzenie człowieka mającego prawie czterdzieści stopni gorączki. To by wiele wyjaśniało.
Z rozmyślań wyrwał mnie pomruk docierający gdzieś z pomiędzy krzaków. Odwróciłem głowę a dźwięk się powtórzył, tym razem cichszy i spokojniejszy. Błysnęły zielone oczy i zza zarośli wzbił się w ciemność nocy Starszliwiec Straszliwy. Doprawdy, na Berk najwięcej jest właśnie tego gatunku.
Szczerbatek zamruczał przez sen a ja ponownie oparłem się o niego i objąłem kolana rękami by powstrzymać dreszcze. Zimne morskie powietrze skutecznie łagodziło kaszel i sprawiało, że mogłem swobodniej oddychać, było jednak przeraźliwie zimne. Arktyczne.
Patrząc tak na zburzoną falami taflę wody przypominałem sobie różne chwile. Te złe i te dobre, nie miałem władzy nad myślami. Na sto dobrych pojawiała się jedna zła. A miejsce sprzyjało myśleniu, w przeciągu godziny pojawiło się ich całkiem sporo.
Nagle poczułem na nosie coś zimnego i mokrego. Zmarszczyłem czoło, zakaszlałem krzywiąc się przez nieznośny ból w płucach i dotknąłem nosa. Po chwili poczułem na dłoni dokładnie to samo. W końcu w blasku księżyca mogłem zobaczyć winowajcę. Z nieba padał śnieg. Jeszcze niepewny i roztapiał się zanim zdążył opaść na ziemię, ale mimo wszystko był to śnieg. Uśmiechnąłem się sam nie wiedząc właściwie dlaczego. Przez tą jedną chwilę nie było niczego tylko śnieg, nawet płuca wydawały się uspokoić bym mógł pełną piersią nabrać zimowego powietrza.
Oczywiście niemal natychmiast wszystko wróciło do normy gdy wstrząsnął mną tak silny kaszel, że aż łzy napłynęły do oczu. Dłuższy czas nie wiedziałem czy mam kaszleć czy walczyć o odrobinę tlenu, jednak po chwili poczułem mocne klepnięcie w plecy. To pozwoliło mi nabrać powietrza.
- Czkawko Horrendous Haddock Trzeci.
Mimowolnie skuliłem się w sobie i po chichu zacząłem błagać Odyna o pomoc.
- Czy ty jesteś już na tyle stuknięty, żeby z takimi płucami wyłazić z łóżka i udawać, że jesteś zdrowy?
- Astrid... - jęknąłem i spojrzałem na nią przez ramię. Wyglądała na naprawdę wściekłą.
- Nie myśl sobie, że ulegnę twojemu spojrzeniu. Coś ty sobie w ogóle myślał?
Popatrzyłem na Szczerbatka, a ten opuścił głowę w geście skruchy. Nie wiem czy dlatego, że zgodził się na tą przejażdżkę czy może dlatego, że Astrid całkowicie nas zaskoczyła kiedy on spał. Sądzę, że obudził się dopiero gdy zacząłem kaszleć.
Westchnąłem.
- Ty też byś już nie wytrzymała...
Astrid uciszyła mnie jednym spojrzeniem i chwytając moje ramię zmusiła mnie do wstania z ziemi.
- Dwa dni byłeś praktycznie nieprzytomny. Potem może i faktycznie poczułeś się lepiej ale do jasnej cholery, czy ty naprawdę jesteś na tyle pozbawiony wyobraźni by pomyśleć sobie, że możesz sobie latać gdzie tylko ci się podoba w takim stanie? Naprawdę masz za nic nasze martwienie się o ciebie? - Astrid przygryzła wargi a ja patrzyłem tępo w ziemię. - Ja rozumiem że jesteś uparty, ale wszystko ma swoje granice! Od miesiąca nie da się z tobą normalnie porozmawiać, cały czas nas unikasz!
- Zgadnij dlaczego! - krzyknąłem czując jak nagle wypełnia mnie złość. Nie wiem czemu właściwie, ale może właśnie tego mi brakowało. Krzyku. Oczywiście zaraz potem nastąpił kolejny atak kaszlu. Niewidzialna armia szturmem zajęła się ostrzeliwaniem moich płuc co skutkowało już nie tylko pieczeniem, ale i bólem przy każdym wdechu. Astrid wyciągnęła w moim kierunku rękę, cofnąłem się jednak tym samym odtrącając ją.
- Nie rozumiesz, że takie nocne eskapady mogą się dla ciebie skończyć naprawdę źle? - Astrid nie dawała łatwo za wygraną.
- Już byłem kilka razy bliski śmierci, wiem jakie to uczucie a to co teraz czuję nawet w najmniejszej części tego nie przypomina. - mruknąłem odwracając się od niej i patrząc na księżyc ginący między chmurami. Widok już nie uspokajał tak jak przy czystym niebie - Każdy wiking jakoś nie ma problemów kiedy podczas swojej choroby pałęta się po osadzie.
- Nie jesteś każdy, Czkawka. Dobrze wiesz, że ty nie...
Astrid nie dokończyła. Chyba zorientowała się, że nie były to najlepsze słowa. Czułem jak moje ramiona zadrżały, tym razem jednak nie z powodu zimna. Nie tego zewnętrznego.

Nie jesteś wikingiem.

Astrid dopiero dwa lata po wydarzeniach poprzedzających bitwę z Czerwoną Śmiercią powiedziała mi, że słyszała kłótnię moją i ojca. To chyba dlatego jako pierwsza przyszła do mnie. Teraz prawdopodobnie zrozumiała o co chodzi.
- Czkawka...
- Nie mogę się zmienić. - szepnąłem i zacisnąłem pięści. - Nawet jeżeli chcę to nie mogę i nic na to nie poradzę. Nie jestem, nigdy nie byłem i z pewnością nigdy nie będę takim wikingiem jak ty, tata, czy pozostali. Nie jestem silny, bez Szczerbatka nie przetrwał bym chociaż jednej bitwy a na dodatek moja odporność odpowiada odporności pięciolatka. Nie umiem być też dobrym wodzem, więc...
- Daj już spokój... - Astrid chwyciła mnie za ramię - Wracajmy do domu.
Nie miałem siły na dalsze kłótnie. Morze falowało mocniej niż jeszcze chwilę temu a niebo wydawało się być raz bliżej raz dalej. Żołądek skurczył się a na dodatek płuca i głowa postanowiły dokładnie w tej samej chwili wybuchnąć niczym wulkan i zalać mnie kolejnymi falami bólu. Przykucnąłem i schowałem głowę w dłoniach. Szczerbatek niemal natychmiast pojawił się przy mnie i trącił pyskiem.
- Czkawka - Jeszcze dobiegł mnie wystraszony głos Astrid i poczułem jak kuca przede mną i niczym szmacianą lalkę podnosi mój podbródek. Gdzieś już czułem podobny dotyk. Też ciepły, też delikatny, też żywy.
- Tato... - szepnąłem zanim moja głowa opadła na ramię Astrid.

C.d.n.

~~***~~



Hejo, jak tam mijają dni? Przepraszam, że rozdział po raz kolejny nie jest optymistyczny, ale tak sobie siedzę i myślę, że Czkawka potrzebuje takich smutnych chwil, inaczej jego postać wydawała by mi się zbyt sztuczna. Nikt przecież tak szybko nie zapomina.
Jeżeli chcecie skomentować rozdział, róbcie to tutaj, w postach Ja po prostu w pewnym momencie znowu dodam rozdział.
No i w sumie dedykuję go WielkiMou. Bo cieszę się, że i jego opowiadanie staje się coraz lepsze
Za każdy komentarz jestem naprawdę wdzięczna, jak wiecie lubię wchodzić w interakcję z innymi


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#4 2014-09-05 04:52:48

WielkiMou

Smoczy Jeździec

Zarejestrowany: 2014-08-31
Posty: 136

Re: To całkiem nowa historia

Dni mijają świetnie, właśnie jestem po prawie nieprzespanej nocy i meczu o 2 w nocy, który wykończył mnie psychicznie

Fajnie, że dajesz takie przemyślenia, osobiście uważam je za ciekawsze niż takie w pełni optymistyczne

Komentarz jest zbędny, bo jak zwykle wszystko jest idealne

Bardzo ci dziękuje i w sumie to nie wiem co powiedzieć

(Tak wiem wszystko kończę uśmiechami)


"Bear Island knows no king but the King in the North, whose name is Stark."
-Lyanna of House Mormont

Offline

 

#5 2014-09-06 22:43:47

Antrakt

Uczeń Akademii

Zarejestrowany: 2014-09-06
Posty: 50

Re: To całkiem nowa historia

Czy Czkawka potrzebuje smutnych chwil? Delikatnie powiedziane, on musi je mieć. Zachowanie równowagi między radosnymi a trudnymi momentami jest w tym wypadku kompletnie nie na miejscu. Na taki stan rzeczy składa się całe jego otoczenie, które akurat prowadzi w miarę spokojne życie, szczególnie ich stan emocjonalny nie jest poważnie rozszarpany (oczywiście w domyśle). Jedynie ich boleść pojawia się z powodu głównego bohatera, bo to on przechodzi wszelkie trudności. Generalnie przesadny optymizm jest po prostu nudny, dlatego winszuję bardzo dobrego wyczucia. Natomiast zabieg z chorobą jest ciekawy z tego względu, że bezpretensjonalnie obnaża słabość oraz upór, który przekształaca się w głupotę. Jedyną bolączką jest wątek z matką (podobnie jak w filmie ^^), ale czysto opiekuńcze kwestie ratują sytuacje. Ale najbardziej rekompensuje to Astrid - jak zwykle cudowna.

Także mam nadzieję, że historia będzie rozwijała się dalej w tym kierunku, powoli sącząc każdą myśl bohatera .

Świetnie rozegrane.

Offline

 

#6 2014-09-08 16:17:36

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Dzięki za odpowiedzi

Cóż, mam nadzieję że twoje opowiadanie niedługo będzie mogło się i u nas pojawić Mou.

Bardzo mi miło Antrakt. Osobiście nie przepadam jakoś strasznie za Valką, chyba dlatego tak opornie mi się pisze z nią sceny. Za mało ją znamy by móc coś dokładniej o niej napisać. Dziękuję za budujące słowa i mam nadzieję, że nie rozczaruję cię kolejnymi rozdziałami.


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#7 2014-09-08 16:41:24

WielkiMou

Smoczy Jeździec

Zarejestrowany: 2014-08-31
Posty: 136

Re: To całkiem nowa historia

Raczej nie niedługo...nie mam jeszcze 1/4 tego co planuję


"Bear Island knows no king but the King in the North, whose name is Stark."
-Lyanna of House Mormont

Offline

 

#8 2014-09-08 22:13:52

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 5)




Tak jak się spodziewałem, rozłożyło mnie na dobre. Szczęściem w tym całym bałaganie było to, że nie musiałem słuchać pouczań mamy, jęczenia Śledzika myślącego że umieram (po raz kolejny, doprawdy, niedługo już stanie się to nudne), czy różnego rodzaju obelg od Astrid. Nie musiałem tego wszystkiego znosić z jednego, bardzo prostego, acz mało przyjemnego powodu, byłem nieprzytomny przez tydzień. To znaczy, nie tak nieprzytomny jak pięć lat temu. Po prostu nieprzytomny. Żywy i w ogóle, tyle że potrzebowałem więcej snu niż bezproduktywnego wpatrywania się w sufit. Co się działo przez ten tydzień ze Szczerbatkiem też nie wiem, prawdopodobnie biedak kiedy nie siedział przy mnie, szefował, a kiedy nie szefował, siedział przy mnie. Proste, ale dla niego z całą pewnością męczące.

Zaraz po przebudzeniu się na dłużej niż dziesięć minut i z jasnością umysłu zorientowałem się, że nic mi się nie śniło. Po dziecinnemu miałem nadzieję na ponowne spotkanie z tatą, ale nic takiego nie nastąpiło. Może miał mi już wszystko do powiedzenia, a może mógł tylko raz opuścić sale Odyna, w każdym bądź razie jedyne co pamiętałem to niesamowity spokój. Mogłem w końcu odpocząć.
Oczywiście żeby nie było tak fajnie i przyjemnie, po pobudce mogłem zobaczyć, że wioskę pokrył biały puch. Nie aż tak obficie jak już to bywało, ale na tyle mocno, że miejscami robiły się całkiem spore zaspy. Oczywiście nie widziałem tego, o tym że spadł śnieg też dowiedziałem się od Astrid gdy tego samego wieczoru przyszła do mnie, a na jej kapturze powoli pod wpływem ciepła roztapiał się puch tworząc małe krople. Mimo wszystko zapytałem czy spadł śnieg, więc zaczęła opowiadać o wiosce. Taki miałem plan, a Astrid chyba chętnie go podchwyciła. Nie chciałem drążyć tamtej rozmowy bo, o ironio, pamiętałem ją w każdym najmniejszym szczególe. I okropnie się jej wstydziłem. Już nie dlatego, że okazałem, po raz kolejny z resztą, słabość, ale zrozumiałem, że zraniłem tych, którzy chcą dla mnie jak najlepiej. W takim ranieniu jestem chyba całkiem niezły, prawda tato?

Cóż, w każdym bądź razie choroba weszła w swój ostatni etap, a więc zaczęła opuszczać moje płuca. Teraz już tylko momentami czułem ból gdzieś między żebrami a prawym płucem, natomiast uporczywe dudnienie w głowie dalej się utrzymywało choć z dłuższymi przerwami. Nie można mieć wszystkiego. Gorączka też już się nie pojawiła.
Trzy dni później pozwolono mi nawet wspaniałomyślnie wyjść na krótką chwilę. Oczywiście nie samemu, nie przyznałbym się na głos, ale całkiem mi to odpowiadało. Nogi dalej były zbyt słabe aby utrzymać całą moją postać. No dobra, jedna noga. Czyli jeszcze gorzej.
Odetchnąłem zimowym powietrzem i rozglądnąłem się dookoła. Wioska oczywiście nic się nie zmieniła, jednak jakoś na swój sposób wydawała się inna. Zupełnie tak jak tamta zatoczka ze snu.
- Coś się zmieniło. - powiedziałem zerkając na jeden z paśników. Dzień był akurat cieplejszy, północny wiatr też nie dawał się tak we znaki, więc tak jak już mówiłem, wybłagałem wyjcie na zewnątrz chociaż na kilka chwil. Dopiero niedawno wzeszło słońce więc powietrze było czyste.
- Nic się nie zmieniło, to tylko śnieg. Wydaje ci się tak bo długo spałeś. - odparła Astrid trzymając mnie pod ramię i patrząc w tym samym kierunku co ja.
- Nie. - odparłem uparcie. - Pięć lat temu dłużej spałem, a jednak nie miałem tego odczucia co teraz.
- Przecież akurat wtedy wszystko się zmieniło.
- Nie. - pokręciłem głową i westchnąłem. - Wtedy, mimo że powstały paśniki, żerdzie dla smoków i w ogóle przybyło ich w wiosce, wszystko było takie samo. Teraz, mimo że wszystko jest takie samo, jest zupełnie inne.
Astrid uniosła wysoko brwi i dotknęła ręką mojego czoła. Chciała sprawdzić czy nie bredzę z powodu ewentualnej gorączki.
- Nie bredzę i nie mam gorączki - odepchnąłem jej dłoń i upartym wzrokiem wpatrywałem się w paśnik do połowy pokryty śniegiem. Dlaczego akurat tam?
- Nie rozumiem cię. - odparła Astrid i pociągnęła mnie w stronę drzwi. Ja natomiast zaparłem się i dalej wpatrywałem się w ten sam punkt.
- Czkawka - jęknęła znudzona Astrid ale ja nie dawałem za wygraną. - Przerażasz mnie.
Zmrużyłem oczy by lepiej widzieć smoczy karmik. Niby taki sam jak przez ostatnie parę lat, no może z nowymi zadrapaniami, które wyżłobił na nim i czas i ostre pazury smoków, ale jakoś tak, no nie wiem, po prostu inny.
Zrobiłem krok w jego stronę, ale Astrid mocniej zacisnęła palce na moim przedramieniu.
- Co to, to nie Czkawka. Miało być tylko przed próg... EJ!
Zupełnie jakby moje ciało wypełniła niewiadomego pochodzenia siła wyrwałem się z uścisku Astrid i zbiegłem ze schodów kierując się w stronę paśnika.
- Czkawka!
Usłyszałem jak otwierają się drzwi a zza nich wypada mama i razem z Astrid biegną za mną. Usłyszałem też charakterystyczne skrzypienie śniegu pod łapami Szczerbatka. Możliwe, że wydawało mi się że do moich uszu dobiegły też czyjeś krzyki, prawdopodobnie skierowane do mnie, ale nie przejąłem się tym. Musiałem biec, musiałem dotrzeć do tego paśnika i musiałem... Co tak właściwie? Przystanąłem na chwilę, ale zanim objęły mnie wątłe ramiona Astrid znów puściłem się biegiem. Jej palce lekko musnęły koszulę, którą miałem na sobie.
- Wichura! - krzyknęła chcąc pewnie zatorować mi drogę. Nie wiedziała przecież gdzie biegnę i po co. Ja natomiast wiedziałem gdzie biegnę, ale nie wiedziałem po co. Coś po prostu kazało mi tam iść, jak najszybciej, jakby przyzywało, kusiło, pociągało...
- Szczerbatek nie! - krzyknąłem szorstko kiedy smok zrównał się ze mną. Odepchnąłem go spoglądając jeszcze na niego błagalnie. Przez sekundę patrzyliśmy na siebie a potem szybkim ruchem smok podrzucił mnie na swój grzbiet. Chciałem zaprotestować, ale Szczerbatek nie zawrócił. Chciał mi pomóc mimo wszystko choć nie rozumiał w czym.
- Do tamtego paśnika - wskazałem budowlę a on odepchnął się łapami od śniegu i rozsypując go na wszystkie strony puścił się biegiem.
Czułem wiatr we włosach, czułem podekscytowanie i jeszcze coś, czego nie mogłem nazwać. Mama i Astrid dosłownie deptały Szczerbatkowi po ogonie, ale jeden jego ryk skutecznie zatrzymał smoki. Już nie tylko Chmuroskok i Wichura, ale też Hakokieł, Sztukamięs, Jot, Wym i inne smoki, które akurat znajdował się w pobliżu zatrzymały się posłusznie. Astrid mogła sobie błagać i złościć się ile chciała, ale rozkaz był rozkazem. Zerknąłem przez ramię. Astrid zeskoczyła z wściekłą miną ze smoka i zaczęła przedzierać się przez śnieg.
- Dzięki mordko. - pogładziłem go za uszami a on mruknął przyjaźnie.
Już tylko kilkadziesiąt metrów oddzielało mnie od paśnika. Zwróciłem wzrok na zaspę i wtedy to zauważyłem. Coś błyszczało w świetle słońca. Coś metalowego, coś ostrego, coś, co wyglądało jak...
- Szczerbatek! - Smok zatrzymał się nagle i wyszczerzył zęby warcząc, ja natomiast spadłem na ziemię. Plując śniegiem zobaczyłem, że zaspa porusza się i chwilę później wyskakuje z niej coś, co wyglądało jak...
- Nocna Furia! - ktoś krzyknął.
Zerwałem się, a Szczerbatek otrząsnąwszy się z otępienia, chwycił mnie i ponownie pozwolił usiąść na jego grzbiecie. Smok przed nami zawył przeraźliwie. Nie był to głos Nocnej Furii, ale przecież jego wygląd...
- Szybciej Szczerbatek! - smokowi nie trzeba było tego powtarzać dwa razy.
Mimo to nieznany smok coraz bardziej oddalał się od nas, aż w końcu zniknął pomiędzy chmurami. Zakląłem a Szczerbatek zawył przeraźliwie.
- Czy to była...? - Astrid pojawiła się obok nas w powietrzu a tuż za nią nadlatywali pozostali jeźdźcy i mama.
- Ale jazda! Druga Nocna Furia! - Krzyknął Sączysmark zapominając na chwilę o swoim olewczym stylu bycia.
- To niesamowite! Skąd ona się tam wzięła? - zastanawiał się Śledzik ale ja nie słuchałem dłużej. Skierowałem Szczerbatka z powrotem w stronę wioski. Przecież tam jeszcze coś było!
- Czkawka!
- Gdzie ty lecisz? On poleciał TAM!
Zacisnąłem pięści na grzbiecie smoka i udawałem, że ich nie słyszę. W mojej głowie pojawiło się tysiące myśli i nie wiedziałem, którą zająć się najpierw. Na szczęście nie musiałem się tym teraz martwić bo ponownie wylądowaliśmy obok paśnika. Zeskoczyłem ze Szczerbatka i rzuciłem się w śnieg rozsypując go rękami. Kiedy tamten smok wzbił się w powietrze wyrzucił biały puch na wszystkie strony, więc to co wtedy widziałem...
Palce zaczęły piec z zima, jednak z uporem, prawie w transie przerzucałem kolejne warstwy śniegu aż nie poczułem czegoś twardego, pokrytego lodową warstwą i ostrego jak kolce Śmiertnika. Zacząłem kopać a kiedy w słońcu zalśniła reszta przedmiotu jęknąłem przeciągle.

O Odynie! Dlaczego znowu mi przypominasz!

Chwyciłem przedmiot i nie zważając na zimno jakie od niego się roznosiło, wtuliłem je w pierś tak mocno, że mało nie połamałem sobie żeber.
- Czkawka! - mama jako pierwsza stanęła obok i próbowała wydobyć ze mnie jakąkolwiek informację, jednak na marne. Klęczałem w śniegu tuląc do siebie rzecz, która nie miała prawa się tu znajdować, powinna zostać na statku, powinna leżeć na dnie morza razem z NIM!
- Szef nam zwariował? - usłyszałem dziwnie poważny głos Mieczyka i zaraz potem jego jęk.
- Zamknij się! - to Astrid. Pewnie od niej bliźniak dostał silny cios. - Czkawka, co ty na Thora...
- Nie powinno tu tego być! - krzyknąłem rozpaczliwie i uniosłem wzrok patrząc na mamę rozpalonym, może nawet szaleńczym wzrokiem. - Patrz!
Mama nic nie rozumiejąc zerknęła na moje wyciągnięte dłonie.
- Na Odyna - wydusiła z siebie i opadła na kolana obok mnie dotykając ostrego zakończenia rogu. Z ust najbliżej stojących ludzi wydobyły się zduszone szepty.
- Powie mi ktoś w końcu co się tutaj dzieje? - zamachał rękami Sączysmark próbując przedrzeć się przez coraz większy tłum otaczający mnie i mamę. Astrid też gdzieś tam rozpychała się łokciami, ale zatrzymał ją dziwnie zachrypnięty głos Pyskacza.
- To hełm Stoika.
Sączysmark zamarł z uniesionymi rękami a reszta jeźdźców również osłupiała.
- Ale on przecież powinien... - zaczął Jorgenson, jednak nie miał chyba ochoty kończyć. Wyręczyłem go.
- On powinien leżeć z tatą na dnie morza! Co on tu robi?! Dlaczego... - Astrid w końcu dopchała się do mnie i objęła ramionami.
- Cii - szepnęła mi do ucha a ja jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uspokoiłem się, ale tylko na tyle, by przestać krzyczeć naokoło to, co każdy wiedział i myślał.
Tego nie powinno tutaj być!
Rozmowa z tatą, choroba, przykrość wyrządzona przyjaciołom i matce, aż w końcu prawdopodobnie nowa Nocna Furia. Miałem dosyć wszystkiego, a tu na deser dostaję coś, co każe mi myślami wracać do tamtego dnia. Dnia, w którym własnymi rękami zakrywałem ciało ojca i kładłem jego hełm na martwym ciele.
Jeszcze nie pogodziłem się z jego stratą, nie pogodzę się nigdy, ale tego było już za wiele jak na moje nerwy. Zawyłem w ramię Astrid niczym zranione zwierzę a ona objęła mocniej moje ramiona.


Sala była pełna, a ja siedziałem na tym samym miejscu, na którym siedział niegdyś tata. Jeszcze dwa miesiące temu przemawiał stąd do tych samych ludzi, do których teraz ja powinienem przemawiać. Zamiast tego siedziałem z hełmem na kolanach i patrzyłem na niego ze spuszczoną głową. Astrid stała obok mnie trzymając swoją dłoń na moim ramieniu, a mama mówiła. Pyskacz stał za mną i co chwilę pociągał nosem.
Było mi tak wstyd, że nie mogłem nic powiedzieć, że zwaliłem ten obowiązek na mamę, która przecież nie czuła się jeszcze na tyle dobrze pomiędzy ludźmi, by z nimi rozmawiać. O dziwo jednak, jej głos był pewny i silny a ludzie słuchali jej w skupieniu. Mówiła, a choć słyszałem jej głos, nie bardzo docierał do mnie ich sens. Przekręciłem lekko głowę i napotkałem spojrzenie Śledzika. Uśmiechnął się lekko i skinął mi głową. Mimo że chciałem odwzajemnić gest nie zdołałem zmusić ust do jakiegokolwiek ruchu.
Patrzyłem teraz ukradkiem na twarze wikingów. Poczułem jak powoli wypełnia mnie wściekłość. Ktoś mógł zrobić sobie głupi żart i podrzucić podróbkę hełmu. Ale przecież każdy detal, każda rysa i każdy ślad po walce był taki jaki powinien być. Nikt nie mógł by aż tak idealnie podrobić hełmu. Mimo to spojrzałem na Sączysmarka. Jego twarzy nie wykrzywiał głupi uśmiech pewnego siebie egoisty i narcyza, a zszokowanie i... Czyżbym widział w jego oczach współczucie? Nie, on by tego nie zrobił, pomyślałem i spojrzałem na innych. Nikt stąd by tego nie zrobił. Widziałem jak opłakiwali śmierć taty. Mimo to zacisnąłem palce na rogach hełmu i z cichym skrzypieniem podłogi wstałem prostując plecy, obrzucając płonącym wzrokiem zgromadzonych. Mama natychmiast ucichła i cofnęła tak, bym teraz ja był w centrum. Długo patrzyłem kolejno na twarze czy to młodych czy to starych. Dosłownie słyszałem jak przełykali ślinę ze strachu, który spowodowany był prawdopodobnie przez mój wzrok. Po raz pierwszy poczułem, że mam władzę.
- Jeżeli ktokolwiek jest za to odpowiedzialny... - zacząłem chłodnym głosem - Jeżeli ktokolwiek chciał zrobić sobie głupi żart to srogo tego pożałuje.
- Co się stało Czkawce? - dobiegł mnie źle zamaskowany szept Szpadki. - Jest straszny.
Mieczyk coś jej odpowiedział, ale nie wiem już co. Astrid obdarzyła mnie wystraszonym wzrokiem a Szczerbatek podszedł do mnie i pokazując szereg ostrych zębów dał znać wszystkim, że ktokolwiek śmiał mnie nabrać, będzie miał do czynienia z nim.
Ciekawe co by tata powiedział gdyby mnie teraz zobaczył. Przez chwilę miałem nawet wrażenie że stoi tam, daleko z tyłu i patrzy na mnie. Na mnie, stojącego z uniesioną głową i niosącego postrach wśród swego ludu.
I chyba nie bardzo mu się to spodobało bo zanim jego obraz zniknął mi z oczu pokręcił lekko głową.
Zacisnąłem zęby. Nie chciałem budzić strachu. Chciałem tylko desperacko znaleźć odpowiedź, skąd ten hełm się tutaj wziął.
Nowa Nocna Furia na chwilę odeszła w niepamięć, choć coś mi mówiło, że i jedno i drugie jest ze sobą powiązane.
Chciałem poznać prawdę.
Nic ponad to.

C.d.n.

~~***~~



Ale miałam frajdę pisząc ten rozdział Dzięki za podrzucenie pomysłu co do Nocnej Furii Osaka
Wiecie, sama już nie wiem czy widziałam monitor, czy może obrazy które pojawiały mi się w głowie podczas pisania. Po raz pierwszy tak wyraźne, że jestem w stanie powiedzieć jak mocno skrzył się śnieg podczas kopania przez Czkawkę. Czy to dziwne? Cóż, dzięki temu mogłam lepiej napisać to co chciałam więc dla mnie nie. Bardzo lubię takie momenty przy pisaniu.
I oczywiście liczę na interakcję z wami


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#9 2014-09-08 22:30:58

WielkiMou

Smoczy Jeździec

Zarejestrowany: 2014-08-31
Posty: 136

Re: To całkiem nowa historia

Nie wiem co powiedzieć, ten rozdział jest arcygenialny, a sama historia staje się coraz ciekawsza

Wybitny tekst.


"Bear Island knows no king but the King in the North, whose name is Stark."
-Lyanna of House Mormont

Offline

 

#10 2014-09-09 14:49:04

 Osaka2407

ZASTĘPCA ADMINA.

Zarejestrowany: 2014-08-29
Posty: 31

Re: To całkiem nowa historia

Nie ma problemu Od tego jesteśmy, żeby sobie pomagać, nie? Wystarczy powiedzieć, a praktycznie zawsze coś się wymyśli

IMHO bardzo fajny rozdział, zresztą jak i reszta. Zastanawia mnie tylko czemu takie krótkie? Wciąga niemiłosiernie, a szybko się kończy. Ale to i dobrze, bo ma się ochotę poczekać te parę dni na więcej .


[...] your father... He never doubted. He always said you'd become the strongest of them all. And he was right. You have the heart of a chief, and the soul of a dragon. Only you can bring our worlds together. That... is who you are, son.
_________________________________
Nawet jeśli Ty w siebie nie wierzysz, to zawsze jest ktoś, kto w Tobie pokłada nadzieję.

Offline

 

#11 2014-09-09 15:05:16

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Też zauważyłam, że coś takie krótkie rozdziały no ale albo rozdziały częściej i krótsze albo rzadziej i dłuższe. Oczywiście zawsze może się tak zdarzyć, że mimo wszystko dodam szybko długi rozdział Teraz będę już musiała przemyśleć większość ruchów niektórych postaci, więc i pasuje pisać po trochu


Mou jak zwykle dziękuję. Pierwszy raz ktoś powiedziała o moim tekście '"Arcygenialny".


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#12 2014-09-09 18:27:24

Antrakt

Uczeń Akademii

Zarejestrowany: 2014-09-06
Posty: 50

Re: To całkiem nowa historia

Rzeczywiście, czyta się bardzo dobrze. Zręczne manipulowanie detalami, które bardzo zwracają uwagę, z pewnością wskazuje na fakt, iż wszystko masz dobrze zaplanowane przy pisaniu. Nic dziwnego, że tę historię widziałaś w głowie . Jednakże mam jakieś mieszane uczucia a propos drugiej Nocnej Furii. Nie zrozum mnie źle, ale dla mnie istnieje tylko jeden przedstawiciel tego gatunku, który w ten sposób jest bardzo unikalny i jakoś nie mogę pozbyć się wątpliwości, kiedy ktoś chce odebrać smokowi ten przymiotnik. Aczkolwiek jest to początek nowego wątku i ciężko jest więcej wywnioskować, dlatego mam nadzieję, że dalsze wydarzenia mnie zaskoczą. Niezależnie od mojego krótkiego wywodu, rewelacja.

Tak trzymać.

Offline

 

#13 2014-09-09 19:26:38

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Och mam nadzieję że uda mi się zaskoczyć pomysłem, który gdzieś tam zakiełkował


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#14 2014-09-09 19:27:43

Momomai8

Moderator

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 61

Re: To całkiem nowa historia

To jest po prostu niesamowite. Sposób, w jaki kreujesz postaci i nowe wątki jest wspaniały. Wyobrażam sobie całe Berk, iskrzący się śnieg i miny poddanych... Jakbym tam była


,,Normalni ludzie danwno by się stąd wynieśli, ale nie my! Jesteśmy wikingami!"

Offline

 

#15 2014-09-09 20:24:14

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Dziękuję Momo Staram się by wszystko wyglądało żywo, tak żeby każdy mógł poczuć, że przez chwilę tam jest, między bohaterami. Uwielbiam czytać tego typu opowiadania, więc i sama takie tworzę


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 
Admin Moderator Użytkownik

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi

[ Generated in 0.141 seconds, 9 queries executed ]


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.imir2010.pun.pl www.bdsm.pun.pl www.genelia-d-souza.pun.pl www.tecktonik.pun.pl www.notabene.pun.pl