Chinatsa - 2014-08-29 22:57:14

Uwaga!
Opowiadanie zostało skradzione i publikowane na wiki jakiś czas temu, jednak sytuacja została opanowana. Jeżeli ktoś z was natknął się na owo opowiadanie na innych stronach niż TA lub inna wymieniona przeze mnie, proszę o kontakt.
Kradzieży czegoś nad czym pracuję do późnych godzin nocnych nie będę tolerować.



Opowiadanie od dnia dzisiejszego (tj. 5.10.2014r) można śledzić również na DeviantArt na moim profilu.


http://chinatsa.deviantart.com/


Z dniem dzisiejszym (tj. 15.10.2014r.) opowiadanie udostępniane jest przeze mnie na wiki.



Opowiadanie jest w całości wymyślone przez użytkownika Chinatsa jednak występują w nim postacie stworzone przez Cresside Cowell i studio DreamWorks.
Wydarzenia przedstawione w opowiadaniu dzieją się po akcji Jak wytresować smoka 2 i zawierają spoilery.

Nie zgadzam się na kopiowanie całości bądź fragmentów bez mojej wiedzy i zgody.




http://naforum.zapodaj.net/thumbs/a33e2403f227.jpg



To całkiem nowa historia



Część I - Wewnątrz.



Rozdział 1)



Kiedyś będziesz wielkim wodzem synu. Jednym z najlepszych.

Tak powiedział kiedyś tata. Parę lat temu wydawało mi się jeszcze że to całkiem niezłe być takim szefem. Może i mniej czasu miał bym na latanie ze Szczerbatkiem, ale miał bym też Astrid, tatę... Skąd mogłem wiedzieć, że będzie inaczej. Gdybym wiedział, może wszystko potoczyło by się inaczej. Nie wybiegł bym tamtej nocy, nie zestrzelił Szczerbatka, nie zjednoczył smoków i ludzi i być może Drago nie pojawił by się u nas. Może miałbym trochę więcej czasu na nacieszenie się widokiem swojego ojca. Może i był bym w dalszym ciągu Czkawką Nieudacznikiem i Wstydem Berk, ale przynajmniej by żył. Mama może też by kiedyś wróciła. Kocham ją, tak samo jak kochałem ojca, jednak mimo pokrewieństwa dusz, nie umiem z nią rozmawiać, nie umie spoglądać na mnie tak jak tata i nie jest nim. Znam ją ledwie od miesiąca, nie mogą wymagać ode mnie, że nagle wszystko zaakceptuje. Gdzieś tam w głębi duszy boli to, że ukrywała się tyle lat, nie interesował ją los jej rodziny, przyjaciół. Zajmowała się smokami, ratowała je a nas porzuciła. Mogła wrócić ale tego nie zrobiła. Nawet nie wiedziała jak blisko byłem śmierci. Może powinienem wtedy tam spłonąć, może powinienem odlecieć ze Szczerbatkiem przed tym jak upokorzyłem swego ojca na oczach plemienia. Może.

Jestem dumny, że mogę nazwać Cię swoim synem.

Przygryzłem lekko wargę czując jak przyjemnie ból dociera neuronami do mózgu. Pomaga też powstrzymać łzy i to całkiem skutecznie, chociaż czasem one są silniejsze. Pchają się kanalikami a potem spływają po policzku. Skąd wiedzą, że mają płynąć gdy człowiek jest smutny? Skąd MY wiemy, że powinniśmy opłakiwać poległych? Dlaczego pozwalamy sobie dodatkowo cierpieć?
- Czkawka. Sączysmark znowu ma problem z Hakokłem.
Szybko otarłem wierzchem dłoni policzek udając, że strzepuję z siebie niewidzialny kurz. Szczerbatek zamruczał cicho i przyłożył swój nos do mojej dłoni. Podrapałem go lekko za uszami.
- Jasne. Mam iść do Akademii?
Astrid podeszła bliżej i badawczo przyjrzała się mojej twarz. Cóż, Astrid ma szósty zmysł, potrafi dostrzegać to, co dla innych jest niewidoczne. Czasem mnie to męczy. Ile razy w końcu można słyszeć "Jak się dzisiaj czujesz?". Od miesiąca czuję się tak samo i nie sądzę by miało się to szybko zmienić. Pochowałem ojca i wielu członków plemienia. Smoki też, nie było ich wiele, ale ból ich utraty bolał na równi z przyjaciółmi. Straty ojca nie potrafię porównać do niczego.
- Tym razem nie. - westchnęła Astrid. - Hakokieł wariuje przy Wschodnim Wybrzeżu, na plaży Borka. Nie wiem co tym razem zrobił Sączysmark, ale Hakokieł naprawdę się wkurzył.
Wzruszyłem ramionami i poklepałem Szczerbatka po grzbiecie.
- Co chłopie, nie mamy wyjścia prawda?
Smok ziewnął tak jak to tylko smoki potrafią, ale pozwolił bym siadł na jego grzbiecie. Astrid również dosiadła Wichury. Zerknęła na mnie przez ramię.
- Chyba sporo myślałeś.
Uniosłem brwi i dałem znać Szczerbatkowi by wystartował. Przez chwilę nic nie mówiłem, nie otwierałem oczu, nie słyszałem nic prócz świstu wiatru. Lubiłem ten moment. Jakbym w tej chwili opuszczał na chwilę samego siebie i po prostu leciał. Leciał i leciał...
- Zawsze sporo myślę. Głównie o smokach. - odpowiedziałem chwilę później, kiedy lot już się unormował a my zostawialiśmy za sobą coraz mniejszą wysepkę. Razem z nią zostawiłem trochę myśli i problemów, miałem teraz ważniejsze rzeczy. Niespokojny smok to niebezpieczny smok, to wie każdy. Kiedy człowiek ma coś do roboty, nie myśli o problemach ani o przeszłości. Chyba dlatego tata tak późno wracał. Nie musiał myśleć przez te kilkanaście godzin o mamie. A potem nadchodziła noc. I myśli. Przez dwadzieścia lat.
Astrid ponownie westchnęła.
- Wiesz, że czas...
- Nie leczy ran - przerwałem jej w pół zdania. - sprawia tylko, że słabiej je czujesz.
Do końca lotu Astrid nie odezwała się już. Może była zła, a może nie wiedziała co ma powiedzieć. Albo przyznawała mi w duchu rację.

Na plażę Borka dotarliśmy kilka minut później. Już z daleka słyszałem ryki Hakokła a im bliżej byłem, tym wyraźniej rozróżniłem przekleństwa Sączysmarka. Wylądowaliśmy rozsypując piasek naokoło. Dałem znać Astrid i Szczerbatkowi, żeby nie podchodzili.
- Mówiłem, że nie potrzebuję jego pomocy! - warknął Jorgenson wskazując w moją stronę - To po prostu uparty smok!
- Ta, pozwól mu jeszcze trochę się posprzeczać z Hakokłem! - wrzasnął Mieczyk unosząc ręce i udając, że bije niewidzialnego przeciwnika. - Już prawie odgryzł mu rękę!
- No właśnie, a wiesz co było by lepsze? - zawołała podniecona Szpadka i uderzyła brata w ramię.
- Jakby ogryzł mu głowę!
- O tak!
- Imbecyle... - mruknął Śledzik, ale na wszelki wpadek stanął bliżej Sztukamięs.
- Poza tym to MÓJ smok! SAM sobie poradzę! Hakokieł! - Sączysmark zwrócił się do smoka i zrobił najgroźniejszą ze swoich min. - Masz natychmiast... - Hakokieł nic sobie nie zrobił z gróźb swojego jeźdźca, splunął tylko ogniem w jego stronę tak, że Sączysmark ledwo uniknął nieprzyjemnych poparzeń skacząc za pobliskie skały. Nie wychylając się zza nich pogroził mu tylko ręką. - Wciąż uważam, że sobie z nim radzę!
Pokręciłem głową i podszedłem pewnym krokiem do Hakokła. Szczerbatek zamruczał gniewnie, gdyby smokowi przyszło na myśl mnie skrzywdzić.
- Hakokieł. - powiedziałem na tyle głośno, by mógł mnie usłyszeć pomiędzy rykami, ale na tyle spokojnie, by wiedział że nie jestem zły. Odwrócił pysk w moją stronę a z nozdrzy wydobyły się kłęby pary. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń. Smok warczał, ale przynajmniej już się nie rzucał. Po prostu patrzyliśmy sobie w oczy. Może minutę, może więcej. W końcu smok wyraźnie się rozluźnił i przyłożył na chwilę pysk do spodu mojej dłoni. Poklepałem go pieszczotliwie.
- Wciąż zastanawiam się jak ty to robisz! - pisnął Śledzik zerkając to na mnie to na smoka. - Po prostu na niego popatrzyłeś a on zrobił się potulny jak baranek!
Hakokieł spojrzał na Śledzika i mruknął gniewnie za to porównanie więc chłopak ponownie schronił się za Sztukamięs.

Masz serce wodza
i duszę smoka.


Znowu poczułem to nieprzyjemne uczucie na dnie żołądka i szybko zwróciłem się w stronę Sączysmarka by zająć czymś myśli.
- Sądzę, że problem polega na tym, że za wiele od niego wymagasz a za mało okazujesz wdzięczności. Koszmar Ponocnik jest drażliwym smokiem, przecież wiesz o tym. Kiedyś może zrobić krzywdę tobie lub innym.
Sączysmark chwilę obrzucał mnie obrażonym wzrokiem a potem założył ręce na piersi.
- Mądry się znalazł! Gdybyś nam nie przeszkodził, sam bym sobie dał radę! TO jest MÓJ smok, przestań wtrącać się i popisywać swoimi zdolnościami...
Astrid podeszła szybciej niż ktokolwiek zdążył zareagować i zasadziła mu porządny cios prosto w brzuch. Jorgenson zwinął się w kłębek i wyjęczał coś niezrozumiałego. Bliźniacy skakali jak szaleni i krzyczeli "Jeszcze, jeszcze!".
- Mówisz do Wodza Berk! - warknęła Astrid przystawiając mu swój topór do szyi. - Miej szacunek dla swojego Szefa! Stoikowi byś się nie odważył nawet pisnąć!
Zacisnąłem lekko zęby na dźwięk imienia swego ojca. Astrid chyba też dodała dwa do dwóch i zrozumiała, że wystarczy. Pozwoliła wstać Sączysmarkowi i obrzuciła go morderczym spojrzeniem.
- To nie moja wina... - mruknął jeszcze cicho. - Trzymaj język za zębami. - dodał jeszcze ciszej, tak, by nie mogła go usłyszeć.
- No cóż, - zakaszlałem i przywołałem na twarz lekki uśmiech. - skoro już wszystko wróciło do normy, wybaczcie, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
- Czekaj Czkawka! - Śledzik ominął wywijających w powietrzu sztyletami bliźniaków i podbiegł do mnie z zatroskanym wyrazem twarzy. - Zajmę się czymś bardzo chętnie, powiedz tylko co mam robić!
- Daj spokój Śledzik, przecież... - w sumie, jakby się tak zastanowić od całego miesiąca nie miałem chwili dla siebie. Wstawałem, załatwiałem sprawy żywności, domów, opieki nad smokami, nowych paśników i tak dalej, potem szedłem poprowadzić codzienną lekcję w Akademii. Najpierw dla nowych jeźdźców, potem już dla nas. Następnie znowu zajmowałem się szefowaniem, rozdzielałem zadania, planowałem. W końcu mogłem na chwilę wyrwać się i polatać ze Szczerbatkiem, ale tylko chwilę. Wiem, że mu tego brakuje, ale mi brakuje czasu nawet na sen. Większość z tego i tak przenoszę na latanie, więc chciałbym mieć trochę czasu dla siebie. Nie muszę spać. Chcę po prostu ODPOCZĄĆ.
- Śledzik ma rację, mówiłam ci już dawno temu. - poparła go Astrid i położyła rękę na moim ramieniu. - Wróć do domu, wyśpij się, odpocznij. Wyglądasz jakbyś miał zaraz odejść do Walhalli. Och, wybacz... - zasmuciła się widząc mój wzrok. - Po prostu chcemy ci pomóc najlepiej jak umiemy.
- Posłuchaj Astrid. - poprosił Śledzik. Szczerbatek włożył głowę pod moje ramię i zamruczał dając mi znać, że powinienem się zgodzić. Westchnąłem i oparłem głowę o pysk smoka. Naprawdę czułem się zmęczony. Nie chciałem być Szefem, nie tak to wszystko miało wyglądać. Gdzie ta cała duma, gdzie to uniesienie w chwale? Pewne rzeczy się nie zmieniają nawet jeżeli tego bardzo chcemy. Czkawka zawsze pozostanie Czkawką.
- W porządku. Ale tylko dzisiaj i jeżeli cokolwiek się stanie...
- To poradzimy sobie. - uśmiechnęła się Astrid. - Nic się nie martw, znam twoje zadania na dzisiaj. Są męczące, ale nie niemożliwe.
Śledzik też posłał mi uspokajający uśmiech. Podziękowałem im jeszcze raz i odleciałem ze Szczerbatkiem w kierunku osady.
- Co o tym myślisz mordko? - zapytałem zakładając ręce za głowę i kładąc się na jego grzbiecie. Południowy wiatr miło owiewał twarz a słońce ogrzewało ciało sprawiając, że nie było czuć zimna.

Kiedy jestem w górze, nie czuję zimna.


A ty tato? Czy w Walhalli jest ciepło? Czy w Gladsheim siedząc między innymi Wielkimi Poległymi opowiadasz swoje czyny samemu Odynowi? Czy możesz mnie jeszcze usłyszeć? Pamiętasz mnie jeszcze?
Szczerbatek zaskomlał cicho a ja wyrwałem się z ponurych myśli.
- W porządku Szczerbek. - wyprostowałem się i przygotowałem do lądowania widząc osadę.
O tej porze, przed południem, Berk jest całkiem ciche. Po drodze do domu od czasu do czasu ktoś zaczepił mnie kłaniając się i pozdrawiając. Z Sali słyszałem dobiegające krzyki i śpiewy. Ci wikingowie którzy nie mieli akurat co robić, przesiadywali najczęściej w Sali i pili. Czasem do nieprzytomności, choć głowy wikingów są twarde jak skała. To wystarczy by wyobrazić sobie ile muszą wypijać by stracić kontakt z rzeczywistością.
Otworzyłem drzwi do domu a mama podskoczyła jak oparzona. Wcześniej pewnie musiała siedzieć przy stole i przygotowywać obiad, ponieważ teraz na podłodze leżały kawałki warzyw i ryb. Szczerbatek oczywiście chętnie zajął się rybami. Mama częściej bywała w domu niż na zewnątrz. To zrozumiałe, nie czuła się jeszcze zbyt pewnie.
- Och, nie wiedziałam, że wrócisz tak wcześnie. Coś się stało?
Pokręciłem głową i pomogłem jej posprzątać. Odkładając ostatni kawałek marchewki na stół zobaczyłem, że mama ociera szybkim ruchem twarz. Przełknąłem ślinę i udałem, że się uśmiecham.
- Przyszedłem tylko po notes. - skłamałem i wybiegłem po schodach do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku i pochyliłem nisko głowę chwytając się za włosy. Zrobiłem kilka mocnych wdechów i wydechów, aż nie poczułem się o ułamek lepiej.
- Czkawka? - zawołała mama a zaraz potem usłyszałem, że wychodzi po schodach. Poderwałem się z łóżka i sięgnąłem szybko do szafki udając, że szukam notesu. Wyciągnąłem go akurat gdy pojawiła się na szczycie schodów. - Pomyślałam sobie, że może chciał byś wieczorem polatać. No wiesz, ty, ja, Szczerbatek i Chmuroskok. Tylko nasza czwórka.
Tylko nasza czwórka, pomyślałem gorzko. Czwórka, już nie szóstka.
- Chętnie. Postaram się wrócić przed zmierzchem. - posłałem jej najszczerszy uśmiech i machnąłem notesem. - Znalazłem.
Odwzajemniła uśmiech i przepuściła mnie na schodach. Już sięgałem klamki, kiedy dobiegł mnie ponownie jej głos.
- Sądzisz, że uda mi się kiedyś zająć to samo miejsce w Twoim sercu, jakie zajmuje Stoik?
Oparłem głowę o drzwi, potem odwróciłem się i popatrzyłem na nią najczulej jak potrafiłem. Może i mi było ciężko, ale jej musiało być o wiele bardziej. Miała tatę ponownie tylko przez jeden dzień. Nie znała praktycznie nikogo tutaj, była sama. Ja miałem przyjaciół, ona tylko smoki. Powinienem się nią bardziej zająć. Wprowadzić do życia osady.
- Mamo - chwyciłem ją za rękę jednak przez chwilę nie wiedziałem co więcej powiedzieć.
- To pierwszy raz od miesiąca kiedy mnie tak nazwałeś - powiedziała cicho.
- W takim razie masz już odpowiedź na swoje pytanie, prawda? - uśmiechnąłem się lekko i pociągnąłem w kierunku drzwi. - Chodźmy do Pyskacza. Powinnaś zacząć wychodzić i zaczniesz dzisiaj. Jego znasz, więc nie będziesz się bała, prawda?
Valka chwilę walczyła ze swoimi uczuciami, ale w końcu pozwoliła mi się poprowadzić. Wyszliśmy na pole, Chmuroskok latał ponad nami a Szczerbatek skakał goniąc mniejsze smoki.
- Nie będę - przytaknęła Valka a mi zrobiło się trochę cieplej na duszy.
Słyszałeś tato? Chyba zaczynamy ponownie żyć.

~~***~~



Rozdział 2)




Tak jak sądziłem, najlepszym na początek miejscem dla mamy będzie pracownia Pyskacza, w której pracowałem przez większość swojego życia. Pyskacz był najlepszym przyjacielem ojca, więc również i mamy, a to dla niej teraz bardzo ważne. Mieć kogoś, kto też znał ojca, kto również cierpi z powodu jego straty, kto był przy nim praktycznie od zawsze. Ja, mimo swoich dwudziestu lat, ojca poznałem tak naprawdę pięć lat temu. Przez piętnaście poprzednich nie mogłem nawet powiedzieć, że się do mnie uśmiechnął. Nie dlatego, że mnie nie kochał, nie akceptował mnie. Można kogoś kochać, ale jednocześnie można też cierpieć z jego powodu.
- Valka! - Pyskacz odwrócił się od paleniska nad którym kuł jeden z mieczy i podszedł do nas kuśtykając. - Co to cię do mnie sprowadza?
Zanim mama otworzyła usta uderzyłem lekko w bok Pyskacza. Skrzywił się i podrapał po wąsach swoją zdrową ręką.
- No tak, no tak... - mruknął i spoglądnął na mnie szukając pomocy. Skinąłem lekko głową w stronę mamy. - No więc tak...
- Pyskacz... - mama spojrzała na niego i uśmiechnęła się. - Może potrzebujesz pomocy w kuźni?
Zmarszczyłem brwi zdziwiony jej propozycją, ale kiedy przeniosłem wzrok na Pyskacza, ten tylko zaśmiał się zadowolony.
- Brakowało mi twojego rzemiosła Valka!
- Czekaj, mama potrafi kuć broń? - zapytałem zerkając to na jedno to na drugie.
- Czkawka, większość wikingów to potrafi...
- Ale nie tak jak twoja matka! - uśmiech z twarzy Pyskacza nie schodził nawet na moment. Zastanawiałem się dlaczego tak właściwie jest taki wesoły, może i nudno mu samemu... Chwila. Może to o to chodzi? Odkąd pamiętam pomagałem mu ja, a potem, kiedy pojawiły się smoki, coraz mniej czasu poświęcałem Pyskaczowi i jego warsztatowi. Przez piętnaście lat prędzej on był dla mnie jak ojciec niż...
- Czkawka?
Zamrugałem i zorientowałem się, że i Pyskacz i mama patrzą na mnie ni to z żalem, ni to ze smutkiem.
- Dobra - machnąłem ręką żeby rozluźnić atmosferę - chcesz powiedzieć, że mama umie tworzyć bronie i w ogóle?
- A jak myślisz, po kim odziedziczyłeś tą smykałkę? - burknął Pyskacz i wskazał na mamę - Już od samego początku wiedziałem, że będziesz kuł takie bronie jak Valka! Z całym szacunkiem, ale Stoik nie potrafił wykuć nawet sztyletu. Bronią władał jak nikt, ale serca do tworzenia jej nie miał.
Miał za to do wielu innych rzeczy, pomyślałem smutno i szybko odwróciłem się udając, że zaciekawił mnie jeden z toporów leżący na stole. Jeszcze nie jestem gotowy żeby o nim rozmawiać. Jeszcze nie teraz.
- Czkawka...
- To co, - przerwałem mamie w pół słowa i podniosłem topór na wysokość oczu chcąc oglądnąć go pod słońce - może zostawię was tutaj, pogadacie sobie, popracujecie razem a ja zajmę się kilkoma sprawami?
- Cóż, przyznam, że miło by było mieć kogoś do towarzystwa w kuźni. - Pyskacz podrapał się po brodzie i zwrócił wzrok na mamę.
- Jesteś pewny, że dasz sobie radę? - zapytała mama a ja w końcu mogłem się odwrócić i posłać jej szczery uśmiech.
- Pomaga mi reszta jeźdźców. Dam sobie radę, skończę wszystko zanim się ściemni.
Mama skinęła głową a Pyskacz szybkim ruchem starł kurz z pobliskiego krzesła tak, by mogła na nim usiąść.
- W takim razie, do zobaczenia wieczorem mamo. Trzymaj się Pyskacz - machnąłem im ręką i szybko wyszedłem z kuźni. Już na progu usłyszałem jak Pyskacz zaczyna coś opowiadać z zapałem. Jeżeli ma zamiar podzielić się z mamą różnego rodzaju historyjkami, to cieszę się że nie musiałem przy tym być. Połowę znałem na pamięć, a połowa dotyczyła mnie, a ja jakoś nie miałem ochoty śmiać się z siebie samego. Szczerze, to nie miałem ochoty w ogóle się śmiać. Od miesiąca nie poczułem nawet ani razu tego miłego uczucia, kiedy kąciki ust same się unoszą a z gardła wydobywa się śmiech. To że się uśmiechałem, nie znaczyło, że uśmiech obejmował również oczy. Tak jakby w źrenicach na zawsze zagnieździł się widok martwego ciała ojca.

Wychodząc na zewnątrz uderzyło mnie jaskrawe światło południa, tak silne że musiałem unieść rękę i zasłonić oczy. Światło słońca odbijało się jeszcze miejscami w ogromnych lodowych skałach, pamiątkach po walce z Drago. Przygryzłem wargę i odwróciłem od nich wzrok. Szczerbatek wyskoczył zza rogu i stanął przy mnie uderzając lekko ogonem.
- Czas zająć się szefowaniem. Chodźmy. - mruknąłem do niego i ruszyłem przed siebie, jednak zanim zdążyłem zrobić trzy kroki zatrzymało mnie skomlenie Szczerbatka. Odwróciłem się i popatrzyłem na niego uważnie.
- Co jest mordko?
Szczerbatek machnął głową i ryknął tak, że ukryty w pobliskiej, wyschniętej już studni Straszliwiec Straszliwy wyleciał z niej z głośnym zawodzeniem.
- Szczerbek... - podszedłem do smoka i położyłem mu rękę na pysku. Popatrzył na mnie a potem skierował wzrok na pobliskie wzgórze, gdzie kilka smoków wydawało się o coś zawzięcie walczyć. Wtedy zrozumiałem.
- Też musisz pełnić swoje obowiązki, prawda? - szepnąłem a on tylko zaskomlał cicho i spuścił wzrok.
- Wybacz, że nie będziesz mógł dotrzeć wszędzie tak jakbyś sobie tego życzył - powiedziałem zerkając na jego ogon, ale Szczerbatek zamruczał gniewnie a zaraz potem przyłożył swoją głowę do mojej piersi. Objąłem go lekko czując, że oto wszystko zaczyna mi uciekać. Mama będzie teraz więcej czasu spędzać z ludźmi, Astrid musi dbać o Akademię odkąd ja nie mogę zaglądać tam co chwila, Śledzik skupia się na dalszym uzupełnianiu Księgi Smoków. Po tym jak Sanktuarium upadło, wiele smoków zadomowiło się u nas, nowe gatunki, nowe obowiązki. Trzeba było je spisać, wytresować, zająć się nimi... Sączysmark i bliźniaki zajmowali się obserwacją morza. Dwóm smokom takie zajęcie zajmowało prawie cały dzień. Wyspa była rozległa, a morze jeszcze bardziej. Szczerbatek też musiał podołać swoim obowiązkom jako Alfa. Ja natomiast próbowałem być szefem. Już nawet nie "dobrym szefem", po prostu szefem.
- W porządku kolego. - szepnąłem mu do ucha i podrapałem po głowie. - spotkamy się jak już będziesz miał czas. Będę cały czas w wiosce, więc znajdziesz mnie bez problemu, prawda?
Smok zamruczał smutno i niechętnie odwrócił głowę w stronę wzgórza skąd dobiegały coraz głośniejsze ryki.
- Uważaj na siebie mordko. - uśmiechnąłem się do niego i skinąłem głową w stronę smoków. Szczerbatek jeszcze przez chwilę spoglądał na mnie smutnym wzrokiem, aż w końcu ruszył w stronę smoków. Chwilę patrzyłem jak skacze w górę i poczułem jak niewidzialne imadło zaciska moje serce jeszcze mocniej.
Przez mój egoizm nie mógł latać. Co, jeżeli kiedyś przez to straci szacunek innych smoków? Nigdy nic nie wiadomo...
Popatrzyłem jeszcze na chwilę w prawo. Stąd gdzie stałem mogłem zobaczyć tylko kawałek posągu ojca.
Wszyscy którzy utracili coś podczas walki teraz coś odzyskują, pomyślałem, więc dlaczego mam wrażenie, że po twojej stracie tylko ja tracę kolejne osoby?


- Czkawka! Co ty tu robisz?
Wychodząc z Sali prawie zderzyłem się z Astrid. Nie byłem akurat w najlepszym nastroju, przez godzinę musiałem uspokajać czwórkę wikingów kłócących się o pole. Każdy z nich przedstawiał dowody na to, że pole jest jego. W końcu doszli do porozumienia, ale ja nie czułem się komfortowo w roli mediatora i bądź co bądź, chuderlawego dzieciaka pomiędzy umięśnionymi i rozjuszonymi wikingami. Bez Szczerbatka czułem się naprawdę nikim i bałem się. Pierwszy raz naprawdę odczułem to, że bez smoka jestem bezużyteczny i gdyby nie tamten dzień, albo leżałbym już martwy, albo po prostu niezauważony przez nikogo udawałbym że nie istnieje.
- Astrid!
- Miałeś być w domu! - dziewczyna założyła ręce na piersi i popatrzyła na mnie obrażonym wzrokiem. - Miałeś odpocząć!
- No właśnie, odpocząć, co nie oznacza, że siedzieć w domu... - odpowiedziałem próbując przybrać przepraszający wyraz twarzy.
- Czkawka - warknęła Astrid i chwytając mnie za rękę pociągnęła w dół schodów tak mocno, że niewiele brakowało żebym z nich spadł i złamał sobie kark.
- Astrid, ja chcę ci przypomnieć, że nie mam dwóch sprawnych nóg - jęknąłem czując, że jeżeli zaraz się nie zatrzymamy, naprawdę skręcę sobie kark. Mimo wszystko nie miałem zamiaru umierać, a przynajmniej nie tak głupią śmiercią. Czkawka Haddock Trzeci. Szef Berk. Zmarł spadając ze schodów. To by nawet pasowało do mnie.
Astrid trochę zmieszana zwolniła kroku, ale nie puściła mojej dłoni. W sumie, całkiem przyjemnie było czuć jej delikatne palce splatające się z moimi. Kiedy byliśmy już na samym dole, Astrid odwróciła się i nic nie mówiąc przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła. Osobiście miałem gdzieś to, że jesteśmy na widoku całej osady. Potrzebowałem takiego uścisku i Astrid to wiedziała. Wikingowie nie okazują zbyt wiele czułości, ale gdy to robią, to robią to już z całego serca. Nie dziwi więc fakt, że w tej chwili miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, wrócić do domu, położyć do łóżka, nakryć kocem po czubek głowy i po prostu odciąć się od wszystkiego.
- Lepiej? - zapytała a jej oddech miło podrażnił moje ucho. Kiwnąłem głową i odsunąłem się od niej odwracając twarz by ukryć rumieniec i zażenowanie własną słabością.
- Gdzie jest Szczerbatek? - zapytała kiedy ruszyliśmy w stronę domu.
- Szefuje. - odpowiedziałem krótko a ona nie drążyła dalej tematu. Widziała, że nie jest to dla mnie najwygodniejszy temat. Ostatnio mało takich było.
- Zima coraz bliżej. - zakomunikowała biorąc głęboki wdech. - Czuć to w powietrzu.
- Proszę, nie przypominaj mi o tym. - jęknąłem - Trzeba jeszcze zrobić zapasy, przygotować się na ewentualne śnieżyce, przygotować nowe paśniki i miejsca dla nowych smoków żeby miały się gdzie schronić, przebudować statki...
- Czkawka - przerwała mi Astrid i mocniej ścisnęła za rękę. - Przestań o tym tyle myśleć. Nie jesteś sam, pomożemy ci.
Zacisnąłem zęby i również nabrałem powietrza w płuca. Faktycznie, już było czuć jak przez gardło przelatują niewidzialne igiełki zimna i osiadają na płucach. Zima w tym roku może być wyjątkowo nieprzyjemna.
- I ty sądzisz, że nie nadajesz się na szefa. - zaśmiała się nagle Astrid a ja popatrzyłem na nią zdezorientowany.
- Co masz na myśli?
- A to, że właśnie wymieniłeś wszystko co trzeba zrobić, bez dłuższego zastanawiania się.
- Cóż - podrapałem się po nosie - wychowywałem się z ojcem szefem więc wiele rzeczy zapamiętałem.
- Może tak, a może to wrodzony talent do szefowania. - uśmiechnęła się i obdarzyła mnie szybkim pocałunkiem w policzek. Przymknąłem na sekundę oczy rozkoszując się ciepłem napływającym od głowy i rozprzestrzeniającym się po całym ciele.

- Więc co teraz? Masz zamiar pośpiewać mi do snu?
- Bardzo śmieszne Czkawka, ale znam lepsze sposoby na szybki sen. - Astrid pogładziła topór przypięty do paska a ja przewróciłem oczami. Bez ogromnej sylwetki taty dom wydawał się nagle okropnie wielki i pusty - Naprawdę szybko działa.
- W takim razie podziękuję - westchnąłem i rzuciłem szybkie spojrzenie na łóżko. Miękkie, wygodne, ciepłe.
- Połóż się i odpocznij. - Astrid odwróciła się i skierowała w stronę schodów. - Ja sobie jeszcze posiedzę trochę na dole żeby mieć pewność, że tym razem NAPRAWDĘ odpoczywasz.
Westchnąłem ponownie, ale posłałem jej pełne wdzięczności spojrzenie. Astrid zeszła na dół a ja podszedłem do łóżka i położyłem się nie dbając nawet o to, by przykryć się kocem. Przymknąłem oczy i pozwoliłem sobie przez chwilę nie myśleć o niczym. Nie przejmować się zimą, nie martwić obowiązkami, nie czuć bólu i strachu. Po prostu spać.
Ostatnią rzeczą którą usłyszałem zanim zapadłem w sen były odgłosy Astrid krzątającej się na dole. Jeszcze ostatkami świadomości poczułem jak po domu roznosi się przyjemne ciepło. Astrid pewnie zapaliła w kominku.
Tylko spać, pomyślałem.
Po prostu spać.

~~***~~


C.d.n
Kolejne rozdziały będą pojawiać się w postach.

Dostępna wcześniej pod adresem:
http://www.filmweb.pl/film/Jak+wytresowa%C4%87+smoka+2-2014-574322/discussion/To+ca%C5%82kiem+nowa+historia+-+rozdzia%C5%82+2,2499730#post_12485963

www.tecktonik.pun.pl www.imir2010.pun.pl www.notabene.pun.pl www.bdsm.pun.pl www.genelia-d-souza.pun.pl