Nowinki, rozmowy o postaciach, fan art, opowiadania i wiele innych.
Smoczy Jeździec
La La Land
Drugi nominowany do Oscara film Damiena Chazelle i pierwszy od dawna musical, o którym zrobiło się tak głośno. I to jak głośno. Wyrównanie rekordu 14 nominacji do tej najważniejszej nagrody, zdobycie 6 z nich i ustanowienie nowego w ilości zdobytych Złotych Globów najlepiej świadczy o tym, jak wiele osób oszalało na punkcie tego filmu. Przez długi czas starałem się podchodzić do tego z dystansem, ale kolejne bardzo pozytywne recenzje i nagrody zaczęły budować oczekiwania. Bałem się nieco hype’u, jako że naprawdę kocham musicale i oczekując zbyt wiele mogło mnie czekać ogromne rozczarowanie. Zresztą wystarczyłoby, żeby piosenki nie trafiły w mój gust i cały seans byłby już nieco gorszym doświadczeniem. Dlatego kiedy już siedziałem na sali kinowej to autentycznie się denerwowałem (i wcale nie chodziło o niekończące się reklamy i popcorn chrupiący z każdej strony ). Na szczęście moje obawy były nieuzasadnione. La La Land zabrał mnie w podróż, której nigdy nie zapomnę. Zachwycił muzyką, tańcem, śpiewem i odrobiną szaleństwa. Dosięgnął mojego serca grając najsłodszą melodię na strunach mojej duszy.
La La Land to jeden z tych filmów, w których nie każdy dostrzega temat. Szczególnie dobrze widać to w internecie, gdzie ludzie wypisują swoje “mądre” wywody na temat tego jak płytki to był romans. Tymczasem temat filmu jest zupełnie inny. Z całą pewnością jest to opowieść o marzeniach, ale reżyser na tym nie poprzestaje. Z głównego tematu wyrastają kolejne, mniejsze, ale wciąż łączące się z tym najważniejszym. Mamy więc starcie najważniejszych w filmie snów z rzeczywistością, porzucenie ich na rzecz kariery, a ostatecznie skargę do Hollywood i całego świata o to, że sztuka którą człowiek kocha jest zmieniana, przekształcana i zamieniana w pusty produkt. Natomiast ta prawdziwa, od serca pozostaje niedoceniana (jakże wymowne porównanie pustego show biznesu w scenie fotografowania zespołu Sebastiana i występu Mii). Gdzieś obok tego mamy też wątek miłosny, choć nie gra on w filmie decydującej roli. Zarys jest prosty, bo i film jest naprawdę prosty. Przede wszystkim dlatego, że siłą tego dzieła nie jest dziesiąte dno. Tu chodzi o kreatywność, techniczne mistrzostwo i nade wszystko szczerość z jaką opowiadana jest historia o marzeniach i miłość do snów, którą tak rzadko spotyka się w dzisiejszych czasach. Dalej będą ciężkie spoilery, nawet jeśli w przypadku tego filmu nie są one zbyt istotne.
Wprowadzenie w film to czysty majstersztyk. Scena na autostradzie zapiera dech w piersiach ze względu na skalę, emocje jakie wzbudza, choreografię, ale chyba przede wszystkim ze względu na to, że nie wiem jak oni byli w stanie to nakręcić. Najbardziej podoba mi się jednak, że to świetne wprowadzenie do reszty filmu. Już na samym początku mamy muzykę, taniec i śpiew, a to wszystko opowiada o marzeniach, obok których jest miłość. Dalej film snuje swoją opowieść o dwójce ludzi, którzy nie bali się marzyć. Robi to naprawdę świetnie i angażuje nas w ich losy, ale nie ich historia jest w La La Land najważniejsza, bo tak naprawdę pod Mię czy Sebastiana można podłożyć każdego marzyciela. Wszyscy napotykają te same lub podobne przeszkody, wszyscy prędzej czy później muszą podejmować trudne decyzje. O tym, że tutaj nie najważniejsze są losy bohaterów świadczą według mnie dwie bliźniaczo podobne sceny. W obu do lokalu po kawę wchodzi aktorka, a młoda i marząca dziewczyna za ladą jest zafascynowana. Za pierwszym razem Mia jest sprzedawczynią, a za drugim znaną osobą. To ważna scena, bo Chazelle pokazał w niej, że nie tylko bohaterowie jego filmu mogą spełnić marzenia, ale także, że nadejdą kolejni. To trochę takie przekazanie pałeczki. I choć wydawać się może, że pisać zaczynam od końca filmu, to mam wrażenie, że o tej małej pętli warto wspomnieć teraz, zanim przejdę do dokładniejszego omówienia historii.
Mia to młoda dziewczyna, która od dziecka marzy o karierze aktorki. Sebastian to muzyk, który kocha jazz i marzy o własnym klubie, w którym będzie mógł zapomnieć o całym świecie. Nie ukrywam, że bohaterowie są mi bliscy, ze względu na to, że w mniejszym lub większym stopniu się z nimi identyfikuję. Bo choć jasno wyznaczonego celu w życiu nie posiadam, to zdecydowanie literatura, muzyka czy film są dla mnie tym czymś co w ogóle nadaje sens mojej egzystencji Mam w sobie coś z zakręconej Mii, która zapomina o niemal wszystkim i jest okropnie niezdarna, a także z Sebastiana, który złości się niedocenianiem wielu rzeczy, a mimo to nie obchodzi go (a raczej sobie to wmawia) opinia innych ludzi. Myślę, że to pozwala mi poczuć film, w zupełnie inny sposób niż poczuje go osoba o zupełnie innej postawie. Kiedy Mia na przesłuchaniu śpiewa dla głupców, którzy marzą, mam wrażenie, że zwraca się do mnie. Do każdego kto to czuje. Chazelle nakręcił film o marzycielach, ale i dla marzycieli. Nie mam wątpliwości, że pokazał tu trochę swojej drogi, zapewne niepozbawionej wyrzeczeń, ale powiedział nam wszystkim, że warto.
Obok marzeń i snów jest także miłość. La La Land pokazuje nam jej ogromną siłę kiedy dzięki niej bohaterowie wręcz wznoszą się do gwiazd, a także kiedy po latach ich uczucie nadal jest żywe. Od samego początku widać jednak, że mimo wszystko marzenia są ważniejsze. Już piosenka “A Lovely Night” uświadamia, że bohaterowie nie marzą o romansie. Dlaczego więc do niego doszło ? Z powodu marzeń, a raczej tego, że ktoś ich marzenia zrozumiał. Oczywiście to nie jedyny czynnik, choć tylko tyle nam pokazano. Mówimy jednak o musicalu, w którym wszystko jest umowne, także ich uczucie. Ono po prostu było potrzebne. Po to żeby wprowadzić więcej dynamiki do filmu, po to żeby uwiarygodnić fakt, że marzenia bohaterów nie upadają, a przede wszystkim po to, żeby pokazać cenę swoich snów. Kiedy jedno z nich upadało na duchu, drugie je podnosiło. Kiedy dusza jednego śpiewała, drugie się przyłączało, bo ją rozumiało. Niemal cały czas jednak bohaterowie żyli swoimi marzeniami, a nie miłością.
Wyjątkiem jest krótki fragment, w którym Sebastian postanowił “dorosnąć” głównie ze względu na Mię. Chazelle pokazał tu drugą stronę medalu - poświęcenie marzeń dla miłości i to według mnie najsmutniejsze sceny w filmie (obok tych Mii z teatru). Główny bohater nie czuje się z tym dobrze, jest zły. Trochę na świat, trochę może na siebie. An mówił, że nie rozumie sceny kłótni głównych bohaterów, ja po drugim obejrzeniu rozumiem ją doskonale. Doskonale wiemy, że nasz bohater nienawidzi tego co robi. Złości się na świat, trochę może na siebie, ale akceptuje to, bo w tamtej chwili to Mia jest dla niego najważniejsza. Z jej strony wygląda to tak, że jej ukochany porzucił marzenia, a na dodatek ma go nie być przez bardzo długi czas. Nie jest zadowolona, więc to okazuje, a kiedy okazuje się, że osoba dla której Sebastian to wszystko robił, czara goryczy się przelewa. Dlatego jest tak wręcz agresywny w tej kłótni, która według mnie jest zrealizowana po mistrzowsku. Nie ma tu dramatycznej muzyki, czy zbędnego koloryzowania, po prostu dwójka ludzi rozmawia, a potem wdaje się w sprzeczkę przy akompaniamencie jazzu. A kiedy padają pewne słowa i ich uczucie chyba umiera, lub kiedy po prostu zdają sobie sprawę, że nie będą mogli być razem, mamy ciszę. Koniec pięknej melodii. Ten zabieg był genialny, bo nic nie wybrzmiewa w musicalu tak smutnie, żałobnie i pusto jak cisza. Ich miłość została co prawda z nimi na zawsze, ale jako słodkie wspomnienie z nutką goryczy, a nie coś rzeczywistego. Pora więc wrócić do tego co najważniejsze.
W La La Land najbardziej podoba mi się to, że ten film był w stanie mnie przekonać na nowo, że nie wolno porzucać snów, nie wolno próbować schodzić z tej ścieżki. Film pokazuje smutną wizję tego jak wygląda dzisiejszy świat, pokazuje to nawet pierwsze ujęcie filmu. Samochody, korki, szum i ciągła pogoń. Pogoń za pieniędzmi ? Ambicjami ? Ciężko tak naprawdę powiedzieć. Nie ma już czasu przystać na chwilę i zastanowić się, choć krótką sekundę. Co gorsza nie ma już miejsca na zmuszającą do refleksji sztukę. Jeśli duża ilość ludzi interesuje się jakąś sztuką, to tylko tą komercyjną. Przerobioną i zniekształconą, czy ktoś słucha dziś choćby ważnego dla filmu Jazzu ? Nie, są tylko utwory szybsze, bardziej rytmiczne i głośniejsze, albo po prostu te modne. A marzyciele ? Uznawani są za dziecinnych, szalonych, głupich. I myślę, że właśnie dlatego Chazelle zwraca się do nich bezpośrednio.Bo w jego mniemaniu oni umierają, powoli duszeni przez wszystkich wokół, dokładnie jak Mia, albo poświęcają sztukę, by czerpać z niej zyski, jak Sebastian. Czy tak jest ? A może lepiej zadać pytanie czy kiedyś było inaczej ? Nieistotne. To wizja reżysera, który chce nam coś powiedzieć, w ogromnej części się z nim zgadzam. Sam przekaz filmu jest - idź do przodu, nie patrz na innych, bo marzenia są warte spełnienia i do mnie trafia, nawet jeśli to naprawdę banalny przekaz. Wszystko przez sposób w jaki to pokazano.
Mimo spełnienia marzeń głównych bohaterów ten film nie ma w pełni szczęśliwego zakończenia i nie obiecuje takiego szczęśliwego zakończenia ludziom, którzy pójdą tą ścieżką. Mówi jednak jasno, że warto. Wciąż jednak bije z niego skargą do współczesnego świata i tą nieuchwytną gorzką nutą nostalgii znaną nam z City of Stars. Chazelle wzdycha do złotych lat musicali, do jazzowych klubów u szczytu popularności, do marzycieli, którzy tracą wiarę. Być może też do własnych snów z dzieciństwa. Z całą pewnością chciał byśmy uwierzyli w historię Sebastiana i Mii,a przez to we własne marzenia, bo Sebastianem i Mią jest każdy z nas. Każdy głupiec, który śni.
Tu podsumowanie według mnie od samego Chazella, które w mojej opinii mówi po co i dla kogo nakręcił ten film:
“Here's to the ones
who dream
Foolish, as they may seem
Here's to the hearts
that ache
Here's to the mess
we make
She told me:
A bit of madness is key
to give us to color to see
Who knows where it will lead us?
And that's why they need us,
So bring on the rebels
The ripples from pebbles
The painters, and poets, and plays
And here's to the fools
who dream
Crazy, as they may seem
Here's to the hearts that break
Here's to the mess we make”
Ostatnio edytowany przez WielkiMou (2017-03-03 15:30:31)
Offline