Polskie forum o animacji "Jak wytresować smoka"

Nowinki, rozmowy o postaciach, fan art, opowiadania i wiele innych.

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

Na naszym forum pojawiła się nowa kategoria w Luźnym dziale :) Od dzisiaj możecie też dodawać swoje zdjęcia / rysunki do galerii, która znajduje się w panelu u góry. :)

#121 2014-11-23 21:56:18

Antrakt

Uczeń Akademii

Zarejestrowany: 2014-09-06
Posty: 50

Re: To całkiem nowa historia

Mija 9 dzień a w komentarzach nadal świeci pustką. Co to się z tymi ludźmi dzieje, nawet nie chcą skomentować nowego rozdziału, który de facto staje się towarem luksusowym, gdyż liczba przespanych nocy bez kolejnej części - zgodnie z moimi przewidywaniami - będzie rosła wykładniczo. Trochę szkoda, ale niestety chyba wszyscy mamy coraz mniej czasu, Chinatsa ma najgorzej, bo stworzenie czegoś wymaga poświęcenia całkiem sporej części wolnego, zarazem cennego dnia. Ale to zostawiamy za sobą, teraz trzeba napisać komentarz w tradycyjnym stylu. Spóźniony, ale chyba nie muszę przytaczać już oklepanego powiedzenia. Zresztą nie mogę Wam dać zapomnieć o moich zmyślnych przemyśleniach, trzeba dbać o innych. Tym razem nie ma żadnego przymusu, czytacie na własną odpowiedzialność. Także wszyscy na pokład, proszę zabrać ze sobą kocyki bezpieczeństwa, bo nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać.

Tymczasem na Berk, sytuacja pogodowa jest podobna do tej w Warszawie, zima obchodzi wszystkich ze zmniejszoną siłą i o dziwo, żadne czary nie były potrzebne. Bogowie chyba naprawdę są łaskawi, ponieważ aura dopisuje na wyspie, praktyczność takiego obrotu spraw jest nieoceniona, bo nie trzeba się męczyć z opisem kopania tuneli. Wystarczy wspomnieć, że nie jest źle i można lecieć dalej, a jest o czym pisać. Ale zaraz, czegoś tu brakuje, gdzie jest wstęp z Czkawką - filozofem w roli głównej ? Chyba tutaj obserwuję zmianę tendencji, aczkolwiek może się po prostu spóźni, nie zawsze jest się człowiekiem punktualnym, więc poczekam jeszcze kilka zdań i wtedy dzwonię do prawnika. Dla odmiany mamy całkiem szybkie przejście do właściwej fabuły. Dzięki temu już od samego początku nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tym razem narratorem jest taki otępiały Czkawka, który siedzi gdzieś przy stole albo leży na ziemi i pije weekendowy napój ( prawdopodobnie o smaku ananasowym, trzeba to gdzieś dopisać, bo co to jest za świat bez pseudo-alkoholowego trunku ! ). Przez takie odczucie wydaję mi się, że przytoczona historia jest mi bliższa. Te moje przyzwyczajenia do pijanych głównych bohaterów, nawet tutaj dają mi się we znaki . Nawet wspomnienie o tym, że od zniknięcia Ivara minął już tydzień dodaje mi tej pewności, gdyż ten czas też wygląda jakby minął tak bez wyrazu, lubię ten klimat. W międzyczasie Czkawka nadal rozmyśla nad przebiegłością planu Ivara, nadal nie ma dość. Zresztą cóż poradzić, reszta uważa, że jeszcze jest niespełna rozumu, więc pozostaje tylko snuć dalsze scenariusze. A może ten " czarny charakter " najzwyczajniej poleciał na wakacje, ponieważ na wyspie zrobiło się zbyt ciasno. Wszystko da się sensownie i logicznie wytłumaczyć. Przy okazji ktoś napisał na wiki, że Czkawka jest psychopatą, więc idąc dalej tym tropem może to on jest tym złym i wszystko inne nie ma znaczenia . Państwo Brage nadal są zawistni, bałem się, że po ostatniej zabawie Albrechta trochę zmiękną, ale na szczęście dobrze się trzymają. W ogóle z ich strony to musi być zabawne uczucie, kiedy Twoje jedenastoletnie dziecko wymyśla tak szeroko zakrojony plan pozbycia się wodza, a Ty tylko wykonujesz jego polecenia, nawet nie zagłębiając się w szczegóły tej nikczemnej intrygi - normalnie aż mi się ich żal robi. Rozumiem, że chcieli tylko mieć satysfakcję odegrania się, ale bez przesady, są pod komendą dzieciaka, który może sprowadzić na nich kłopoty i w efekcie nic z tego może nie wyjść. Ponadto do czego to doszło, główny bohater podnosi głos na innych z powodu rozdrażnienia ostatnimi wydarzeniami, coś mi się tutaj nie zgadza, przynajmniej przy pierwszym przeczytaniu. Prawdziwy Czkawka by tak nie zrobił, prędzej podniósłby ręce w geście poddania się, pomyślał o tym, że może chcieć kogoś zabić albo zachowałby wszystko dla siebie. Jestem pewien, że to nowość. Aczkolwiek nigdy nie można zakładać, że to źle - mnie to osobiście zdziwiło. Idąc dalej, wódz dalej rozmyśla i dochodzi do banalnych wniosków. Bo chyba dosyć łatwo domyślić się, że " Ivar był inteligentny ponad swój wiek ". Tak, był piekielnie inteligentny i wychodzi na to, że jedyne co go zgubiło to fakt, że jest dzieckiem i nadal podlega charakterystycznym słabością - dobre wytłumaczenia, bo sensownie opisuje jego główną przeczynę porażki. Jenakże odniósł sukces, bo gruntownie zniszczył zaufanie, mało tego, udało mu się to zrobić w dwie strony: wódz - lud, lud - wódz. Na obecnym stanowisku społecznym jest chyba niemożliwością wytrzymać jeszcze wystarczająco długo, aby rozwiązać wszystkie sprawy. Powoli, ale skutecznie nachodzi mnie myśl, że Czkawka będzie zmuszony oddać przywództwo w wiosce. Tymczasowo albo na stałe, bo odzyskać zaufanie na takim etapie jest bardzo ciężko, ale najgorsze jest to, że odczuwam zadowolonie w skutek wizji strącenia wodza z piedestału. Możecie napisać, że sprawia mi frajdę czytanie o nowych niepowodzeniach Czkawki, ale kto z Was twierdzi inaczej, niech pierwszy rzuci kamieniem. Chyba cisza na jeziorze się utrzyma . Generalnie Ivar jest groźniejszy niż Drago ? Ten porąbany neandertalczyk mógłby się uczyć wyrafinowanej sztuki czynienia najgorszego od tego niepozornego dzieciaka. Bo co to za problem zebrać armię i zaatakować, lepiej jest działać w ukryciu i niszczyć to co jest najlepsze - psychikę i relacje z innymi. I jak widać, nie do końca trafiłem z tym miejscem dla wodza, ale byłem blisko, bo znalazł sobie ustronny kąt przy ciemnej ścianie i warunki były do tego idealne, cudownie. Po tylu latach wraca do korzeni, ponieważ kiedyś bardzo chciał, aby inni na niego zwracali uwagę, ale oczywiście tego nie czynili i teraz jest na odwrót. Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę na to przy pisaniu tego rozdziału, ale mi się to od razu przypomniało, ironia losu uderza ponownie. Smok odpuścił towarzystwo u swojego pana, bo inaczej cały dzisiejszy rozdział nie miałby sensu xD. Dosyć ciężko byłoby się ukrywać ze Szczerbatkiem, a tak poszedł zajmować się swoim sprawami. " Tytuł Alfy zobowiązuje ", już myślałem, że uniknę tak sformułowanego podsumowania . Nie przemawia do mnie wyniosłość jego obowiązków, o ile w ogóle może jakiekolwiek mieć, bo jakoś na horyzoncie na razie ich nie widzę. Skoro już udało mi sie coś skrytykować to możemy przejść dalej, bo pojawia się Eret i... jest co chwalić. Już sam fakt umieszczenia nowej postaci w opowiadaniu zawsze jest pozytywny, tym bardziej, że jest to właśnie taki nietuzinkowy bohater, głównie za swój komizm z filmu. Może tutaj też zaliczy jakieś ciekawe wydarzenia . Już chwilę później Czkawka ma sytuację, gdzie " było blisko ", tudzież już miał zamiar wyjść do reszty, ale jednak w porę usłyszał zdanie rozpoczynające interesującą dyskusję - rewelacja. Ale czego ona może dotyczyć... O tym już w nastęnym sezonie. Zaraz, przecież to nie koniec, opowiadanie się dopiero rozkręca a ja już tak się rozpisałem, musicie męczyć się dalej, takie życie. Koniec przerwy. Wychodzi na to, że niedługo od rozpoczęcia wymiany zdań, jeźdźcy dają do zrozumienia, że trzymają się twardych dowodów i zdrowego rozsądku - to takie okrutne wobec naszej sieroty. Cóż, nie mają innego wyjśćia, ciężko by było tak ślepo wierzyć w " historię " osoby, która straciła zaufanie. Chyba nie muszę wspominać, że świetnie budujesz dialogi, prawda ? Deską ratunku był przez chwilę Sączysmark, bo jednak postawił się po stronie " pokrzywdzonego ", ale szybko się okazało, że to Jorgenson i jego porywczość oraz " inaczej niż reszta " - bezcenne, hahaha. Sam Śledzik dodaje jeszcze więcej scenariuszy, cały on. Pod presją nawet Astrid nie daje się wciągnąć w szaloną zabawę z " teoriami " Czkawki. W tej chwili mógłbym napisać dokładnie to samo co główny bohater, bo doskonale zwróciłaś na to uwagę. Mianowicie, że stracili do niego zaufanie ( Sherlock, no nie ? ) i to już wiedział od dawna, ale trzeba było to usłyszeć, gdyż jest to dosyć duża różnica. Wszyscy wychodzą na świetnych hipokrytów wobec niego, przepiękna gra pozorów, ale zostali zdemaskowani i w tym momencie przypomina mi się moja prezentacja maturalna . Ciekawe jak by się potoczył dialog, kiedy odpowiedzią na pytanie " Sądzisz, że kłamał? " byłoby " tak ". Prawdopodobnie by go to rozerwało psychicznie, nie ma ratunku z takiego stwierdzenia, jakieś rękoczyny może weszłyby w rachubę, pozwólcie Antraktowi pomarzyć. Dziwne jest to, że pozwalają zająć się Czkawce " innymi zmartwieniami " i polecają myślenie o czymś innym, przecież za plecami dosadnie stwierdzają, że nie mają do niego zaufania, więc jak może wykonywać nawet te podstawowe obowiązki... Może jakimś cudem wszystko wróci do normy, gdy rozwikłają wszystkie zagadki. Dalsza dyskusja tylko dodaje odrobinę niepewności w działaniach jeźdźców, wyglądają trochę jak zagubione dzieci, powinni działać zdecydowanie i konkretnie. Podejmują decyzję o samodzielnym działaniu i położenie Czkawki dokładnie oddaje zdanie - " Tym razem zostałem odsunięty ". Coś przeczuwałem, że tak się właśnie stanie, ale mogliby bardziej określić swoje stanowisko i przyszłe działania. Przykładowo ktoś ma cały czas " towarzyszyć " wodzowi, inni dzielą się zadaniami, ale to chyba wymagałoby zmiany narracji - a jak dobrze wiem, tego starasz się uniknąć. Doszliśmy o fragmentu, który wzbudza we mnie mieszane uczucia. Już tłumaczę dlaczego, głównie przez to, że reaguję alergicznie na wszelkie użalanie się nad sobą, ponieważ w życiu każdy ma ciężko na swój sposób i takie nastawienie przenoszę na wszystko, nawet na książki. Mimo tego rozumiem, że chcesz przedstawić, co się dzieje w głowie bohatera i jakie wątpliwości go w tej chwili dręczą, kwestia załamania i złorzeczenia losowi, bo chyba każdemu kiedyś na myśl przyszły podobne pytania. Ma do tego podstawy, życie znalazło się na na rozdrożu, co dalej - jedna wielka niewiadoma. Ponownie wracasz do genezy jego " czkawkowości ", powtórka sprzed 5 lat, wszystko lubi wracać. Jednak jak teraz piszę, to skłaniam się ku zastosowaniu leku na alergię pod postacią kontrargumentów, akurat w tym wypadku moja przypadłość przegrywa. Emocjonalna konkluzja, ja z chęcią mogę dokończyć z wodza " A niech to wszystko... spłonie ". Mój błąd, reszta to usłyszała. Czy to dobrze ? Chyba nie, bo gra masek została zerwana, każdy już wie. Może lepiej byłoby nie ujawniać obecności Czkawki, wtedy mógłby stopniowo zagłębiać się w ich " grę ", bacznie obserwowałby i badał rozwijającą się sytuacje, po jakimś czasie ujawniłby się ze stosownymi wnioskami. Cholera sam już nie wiem, chyba oryginalna wersja jest bardziej pasjonująca, więcej intryg i trudności po drodze. Kontynuując, wódz nawet nie próbuje z nimi porozmawiać - i dobrze -, przepełniony złością od razu kieruje się do wyjśćia, notabene wiarygodny i gustowny opis " ucieczki " od reszty. Spodziewałbym się, że będzie wtedy rozpatrywał kwestię ich zabicia, bo był tak wkurzony. Już przestaję fantazjować. A on teraz tylko zastanawia się nad tym, czy to wszystko nie jest wytworem jego wyobraźni albo jakiejś manipulacji... spokojny chłopak :rollyes:. Ostatnie trzy kwestie to popis Albrechta, cudo. " Nie bardziej niż my wszyscy chłopcze. ", fenomenalna puenta. Trzy razy wow.

Jeśli dotrwaliście do końca, brawo. Moim zdaniem nie napisałem niczego konkretnego.
Mou się pytał, czy będzie rekordowy. W pewnym sensie jest, bo dłuższego pojedynczego komentarza do jednego rozdziału jeszcze nie było .

Offline

 

#122 2014-11-24 16:08:07

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Oberwało mi się za ostatni rozdział, oj oberwało Ale to pokazuje, że błędy zawsze będą z nami i z pokorą pochylam głowę i przytakuję Antraktowi bo i ja zgadzam się z jego słowami.
Cóż, na tekście odbija się ostatnio każda rysa z życia prywatnego więc nie ma co cudów oczekiwać, nie?
Kocyk bezpieczeństwa tym razem był, jak sam sugerowałeś, od samego początku ze mną

Antrakt napisał:

bo nie trzeba się męczyć z opisem kopania tuneli

Ahaha masz mnie! Owa dobra pogoda na Berk to po prostu moje czyste lenistwo

Antrakt napisał:

Te moje przyzwyczajenia do pijanych głównych bohaterów, nawet tutaj dają mi się we znaki

Ja wiem że jestem alkoholikiem ale Czkawki to raczej nie dotyczy An

Antrakt napisał:

Przy okazji ktoś napisał na wiki, że Czkawka jest psychopatą, więc idąc dalej tym tropem może to on jest tym złym i wszystko inne nie ma znaczenia.

Uwielbiam psychopatów i wy to wiecie. A psychopata ciamajda to już połączenie które... Cóż, nie ma jeszcze 22:00 więc nie mogę mówić Tak czy tak, brnę w to dalej bo już od kilku(nastu) rozdziałów jawi mi się taki Czkawka/Psychopata. No może nie dokładnie, ale kto z nas by nie zwariował w mniejszym lub większym stopniu po takich przeżyciach? ^^ Hehe.

Antrakt napisał:

Prawdziwy Czkawka by tak nie zrobił, prędzej podniósłby ręce w geście poddania się, pomyślał o tym, że może chcieć kogoś zabić albo zachowałby wszystko dla siebie. Jestem pewien, że to nowość.

Mam nadzieję, że na tą wątpliwość odpowiedzą ci ostatnie rozdziały, oczywiście nie robie tu spoilera w tej chwili, ale po prostu następne postarają się wytłumaczyć jego zachowanie

Antrakt napisał:

Możecie napisać, że sprawia mi frajdę czytanie o nowych niepowodzeniach Czkawki, ale kto z Was twierdzi inaczej, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Miałam już podnosić ale zapomniałam, że sama stawiam go w takich sytuacjach co de facto sprawia mi jakąś dziwną satysfakcję, więc prędzej sama sobie zasadzę mentalnego kopa za dręczenie postaci i cieszenie się tym.

Antrakt napisał:

Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę na to przy pisaniu tego rozdziału, ale mi się to od razu przypomniało, ironia losu uderza ponownie.

Łoah! Nie pomyślałam akurat o tym, ale dobrze wiedzieć, że tak mocno rozpatrujesz rozdziały, dzięki

Antrakt napisał:

Nie przemawia do mnie wyniosłość jego obowiązków, o ile w ogóle może jakiekolwiek mieć

Po raz kolejny w chamski sposób pozbyłam się jakiejś postaci ale kompletnie nie wiedziałam, jak mam ją "odsunąć" bo nie nadawała się tutaj kompletnie. Tak sobie przypomniałam, że gdzieś tam w pierwszych (i kolejnych) rozdziałach pisałam o jego "szefowaniu" więc i teraz mogłam to trochę wykorzystać. Cóż, nigdy nie pisałam co to dokładnie znaczy to szefowanie Szczerbatka, ale to dlatego, że to smok i jego smocze sprawy. Ciężko mi wejść w psychikę stworzenia fantastycznego, dlatego ta strona powinna według mnie zostać pominięta i odsunięta i tak też czynię.
Smoki chodzą swoimi drogami

Antrakt napisał:

Chyba nie muszę wspominać, że świetnie budujesz dialogi, prawda ?

Domo arigatou Cóż, staram się przedstawiać je po prostu życiowo i realnie

Antrakt napisał:

Ciekawe jak by się potoczył dialog, kiedy odpowiedzią na pytanie " Sądzisz, że kłamał? " byłoby " tak ". Prawdopodobnie by go to rozerwało psychicznie, nie ma ratunku z takiego stwierdzenia, jakieś rękoczyny może weszłyby w rachubę, pozwólcie Antraktowi pomarzyć.

A ty wiesz że już ledwo ledwo miałam to tak potoczyć? Ale pomyślałam, że to by mi nie pasowało do Astrid. Ona może sobie myśleć swoje, ale tak stuprocentowo Czkawki nie zdradzi w tym temacie

Antrakt napisał:

Dziwne jest to, że pozwalają zająć się Czkawce " innymi zmartwieniami " i polecają myślenie o czymś innym

Jak dla mnie właśnie nie Człowiek musi się zająć innymi sprawami, mimo wszystko jest wodzem i coś robić musi bo gdyby dostał nagle masę wolnego czasu, to poszło by to w złą stronę. To znaczy chodzi o to, że jak się ma problemy to człowiek musi zająć się czymś innym żeby o nich nie myśleć.
Dokładnie to chyba nawet myślał Czkawka w którymś z ostatnich rozdziałów.

Antrakt napisał:

Coś przeczuwałem, że tak się właśnie stanie, ale mogliby bardziej określić swoje stanowisko i przyszłe działania.

Pamiętajmy, że ich rozmowa została przerwana, więc nie mieli czasu na planowanie co i jak. Skoro widzimy wszystko oczami Czkawki, niech pozostanie i dla nas skryty akurat ten element opowiadania, czekajmy i obserwujmy z nim

Antrakt napisał:

Już tłumaczę dlaczego, głównie przez to, że reaguję alergicznie na wszelkie użalanie się nad sobą, ponieważ w życiu każdy ma ciężko na swój sposób i takie nastawienie przenoszę na wszystko, nawet na książki

Hmm ja również nie bardzo przepadam za użalaniem się nad sobą, ale dajmy mu te chwile, niech sobie wszystko poukłada, czasami takie samobiczowanie się jest dobrą terapią

Antrakt napisał:

Spodziewałbym się, że będzie wtedy rozpatrywał kwestię ich zabicia, bo był tak wkurzony.

An chce żeby polała się krew! Kto wie, kto wie

Antrakt napisał:

Ostatnie trzy kwestie to popis Albrechta, cudo. " Nie bardziej niż my wszyscy chłopcze. ", fenomenalna puenta. Trzy razy wow.

Uwielbiam Albrechta i to dla niego zostawiam takie smaczki To moja niemal naj naj naj postać w ogóle, nie tylko w uniwersum smoków ale ogólnie animacji.


No i ja również dobrnęłam do końca, uwielbiam komentować komentarze (istna incepcja forumowa)
Dziękuję za konstruktywne przedstawienie swoich poglądów na nowy rozdział An


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#123 2014-11-24 19:59:10

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 22)



Gdyby ktoś powiedział pięć lat temu, że będę siedział z jednym z wyrzutków u niego w domu - bo chyba ta ciemnica była jego - i najzwyczajniej w świecie pił z kufla razem z owym kimś, prawdopodobnie roześmiałbym się całkiem głośno. No bo przecież Wyrzutkowie to nasi wrogowie, to całkiem normalne, że ani my nie darzyliśmy ich sympatią, ani oni nas, ale odkąd pojawił się Dagur, Albrecht i jego zwolennicy przestali wydawać się tacy straszni, no może z wyjątkiem Savage, którego lojalność jest jak moja lewa noga. Po prostu jej nie ma. A co do Dagura, to swoim szaleństwem przewyższa każdego, mógłbym nawet powiedzieć, że sam Drago jest bardziej opanowany niż przywódca Berserków. Ciekawe, co się z nim dzieje?
Przechylając kufel wypiłem kolejny łyk czegoś, co smakowało jak woda z dodatkiem ziół. Ni to smaku ni zapachu, a jednak przez gardło przelatywała fala przyjemnego ciepła. Rozglądnąłem się po pomieszczaniu. Było ciemne, stosunkowo małe jak na mieszkania wikingów i zalegała w nim wilgoć. Albrecht musiał zauważyć moje zainteresowanie bo odstawił z głuchym stuknięciem kufel na wytarty blat stołu i podążył za moim wzrokiem.
- Długo mnie tu nie było to i wszytko szlag trafił.
- Nie było cię tu odkąd ojciec wypędził cię z wyspy? - również odstawiłem kufel i oparłem się wygodniej o oparcie krzesła. Zaskrzypiało ostrzegawczo więc postanowiłem jednak mu nie ufać. Prostując plecy położyłem łokcie na stole i zacząłem wpatrywać się z zainteresowaniem w mojego towarzysza. Albrecht poruszył się niespokojnie słysząc moje pytanie.
- Cóż... - zachrypiał drapiąc się po brodzie - Wpadałem czasami, tak może raz na rok, wziąć co nie co ze swoich rzeczy...
Rzeczywiście, pokój wydawał się pusty, pozostały w nim tylko spróchniałe szafki, stołki bez jednej nogi, niemal całkiem zniszczone łóżko i kilka stosów zardzewiałej broni. Spod łóżka wystawały kawałki potarganego materiału.
- Szczerze powiedziawszy nigdy nie zwracałem uwagi na to, że stoi tutaj jakiś dom.
Albrecht uśmiechnął się krzywo.
- Bo i specjalnie szukałem wtedy miejsca gdzie mógłbym sobie spokojnie mieszkać.
Uniosłem brwi i popatrzyłem drwiąco na wyrzutka.
- Wybacz, ale nie wydaje mi się żebyś już wtedy był osobą, która chce sobie spokojnie mieszkać.
- Pyskaty się zrobiłeś - Albrecht zaśmiał się donośnie i wstał od stołu przechadzając się powoli po pokoju. Moje oczy przyzwyczaiły się do półmroku i mogłem zobaczyć jak na ułamek sekundy na twarzy wyrzutka gości coś, co mógłbym porównać do żalu. Oczywiście to był Albrecht i prawdopodobnie nie czuł czegoś takiego, ale w tej chwili mogłem po raz pierwszy zobaczyć u niego jakieś bardziej ludzkie emocje. Nic dziwnego, przez tyle lat musiał niemal wkradać się do swojego domu kryjąc się przed osadnikami, uznany za zdrajcę. Ciekawe o czym wtedy myślał? Musiał być mniej więcej w moim wieku kiedy ojciec go wypędzał. Człowiek który stracił dom, osadę i akceptację ludzi z którymi się wychowywał musi naprawdę cierpieć. Albrecht sam kiedyś powiedział, że strata wszystkiego skłania do spojrzenia na świat trochę inaczej. Być może widzimy go wtedy takim, jaki jest naprawdę. Obdarty ze złudzeń nagi obraz pustki wypełniający przestrzeń. Taki jest świat kiedy człowiek traci to, na czym mu kiedykolwiek zależało. - Coś zamilkłeś.
Machnąłem ręką i odchyliłem się lekko do tyłu.
- Tak sobie myślałem, co właściwie się stało, że ojciec wyrzucił cię z wyspy?
- Coś mi się zdaje, że już ci opowiadałem o tym.
- Tak, ale sam przyznasz, że tamte informacje nie były zbyt dokładne.
Albrecht odwrócił się do mnie tyłem i zaczął otwierać jedną z szuflad. Przez chwilę pomieszczenie wypełnił zapach spróchniałego drewna pomieszany z wilgocią. Albrecht stał nieruchomo jakby zastanawiał się nad czymś, jednak w końcu zamknął szafę i odwrócił się do mnie wciąż mając przyklejony do twarzy chytry uśmieszek.
- Ciekawski z ciebie dzieciak. Kto wie, może kiedyś opowiem ci o wszystkim, ale to nudna historia. Stoik ci nie opowiadał?
- Nie chciał.
- Cały on. - Albrecht wzruszył ramionami. Jakiś czas trwaliśmy tak w ciszy, on stojąc, ja siedząc, oboje wpatrywaliśmy się w jakiś nieokreślony punkt przed sobą. Po mojej głowie z szybkością zimowej zawieruchy krążyły różnego rodzaju myśli. O czym myślał Albrecht pozostaje zagadką. Z rozmyślań wyrwał mnie stukot i skrzypienie stołu. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że Albrecht oparł się o ławę i przysuwając swoją twarz blisko mojej patrzył na mnie z drwiącym uśmiechem.
- Co? - zapytałem odsuwając się do tyłu i marszcząc brwi.
- Przyjaciele cię pewnie szukają. Nie powinieneś do nich iść?
Tym razem to ja wzruszyłem ramionami. Z każdą mijającą chwilą byłem coraz bardziej zły na ich słowa i tchórzostwo.
- Problem w tym, że to oni zdecydowali, że mnie nie chcą.
Uśmiech Albrechta rozciągnął się jeszcze bardziej. W świetle pochodni zauważyłem kątem oka błysk w jego źrenicach. Nie mogłem go zdefiniować, ale wiedziałem, że nie oznaczał niczego złego. Przynajmniej tego byłem pewny.
- Można powiedzieć, że jesteś taki trochę wyrzutek, co?
Podniosłem oczy i spojrzałem na niego. Ten błysk prawdopodobnie był czymś w rodzaju ulgi choć jak na niego, było to dosyć dziwne zjawisko. Być może Albrecht czekał na kogoś, kto go zrozumie. Poczuje to co on chociaż w najmniejszym stopniu.
Być może Albrecht tak naprawdę nigdy nie chciał niszczyć Berk.
On chciał po prostu wrócić do domu.
Westchnąłem.
- Tak Albrecht, jestem takim trochę wyrzutkiem.


Minuty zlewały się w godziny a godziny w minuty. Gwiazdy na niebie migały jakby wypalały się i gdybym tylko na chwilę o nich zapomniał, już by się nie pojawiły. Chmury to odsłaniały, to znów skrywały księżyc, a fale rozbijały się o skały o kilka tonów głośniej niż zazwyczaj. Wiatr szarpał ubranie i włosy rozpryskując na twarz krople słonej wody. Poza tym ogarniała mnie cisza. Dookoła mnie istniało tylko kilka dźwięków, cała reszta skryła się za ciemną zasłoną, której imię brzmiało "obojętność" . Uchyliłem powieki. Fale wciąż uderzały o drewno a łódka kołysała się niespokojnie sprawiając, że czułem się coraz senniejszy. Księżyc znów schował się za chmurami i tym razem wszystko wskazywało na to, że długo nie uraczy nas swoim bladym światłem. Poczułem jak na nos i policzki opadają pierwsze tej nocy płatki śniegu. Znów przymknąłem powieki rozmyślając o nadchodzącym święcie. Do Snoggletog pozostało ledwie trzy dni. Cała wioska stawała się kolorowa, pełna dekoracji, pnących się roślin którymi dekorowano domy, rozwieszano pochodnie i lampiony, szykowano zapasy jedzenia... Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że moje obowiązki przejęła mama. Nic dziwnego, jako jedyna miała prawo rozporządzać wioską na czas mojej nieobecności. Problemem było tylko to, że ja tu byłem. Chodziłem między ludźmi, wciąż pozostawałem na wyspie, widziałem ich spojrzenia a jednak miałem wrażenie, że Czkawka zniknął i inni też zdawali się to zauważać. Przez te wszystkie lata tak bardzo pragnąłem stać się kimś innym, żebym nie był już Czkawką, żebym mógł być inny.
Los, jak zwykle przewrotny, dał mi tą sposobność. Oto Czkawka zniknął. Nie ma go, pozostała tylko pusta skorupa i ja sam czuję, że coś nieodwracalnie pękło, zniknęło, rozkruszyło się.
Nie umiem określić stanu w jakim się znajduję, ale myślę, że jest bardzo podobny do tego, który odczuwał dwadzieścia lat temu Albrecht.
Do moich uszu dobiegł odgłos uderzania butów o drewniane belki. Mogłem się schować, osunąć się jeszcze bardziej na dno łódki, ale było mi wszystko jedno. Szum oceanu tak właśnie działa na ludzi. Każdemu jest wszystko jedno kiedy jedynym co słyszy to jego fale rozbijające się najpierw o brzeg i skały a potem o każdy zakątek wewnątrz swojej głowy.
Było mi wszystko jedno kiedy poczułem jak czyjeś dłonie zaciskają się na moich ramionach i brutalnie ciągną do góry. Było mi wszytko jedno kiedy moje nogi odepchnęły się od dna łódki i stanęły pewnie na oszronionym pomoście.
Było mi wszystko jedno, kiedy moje ramię zapiekło boleśnie a zaraz potem zostałem popchnięty na zimną ścianę skały.
Dopiero wtedy otworzyłem oczy żeby móc popatrzeć na wykrzywioną złością twarz Astrid. Nigdy wcześniej nie widziałem by w jej oczach tańczyła tak pierwotnie czysta furia.
Zastanawiałem się, które z nas się pierwsze odezwie. I mnie i ją wypełniała złość, choć różniła się znacząco. Ona była wściekła dlatego, że znowu zniknąłem, że znowu musieli mnie szukać i znowu ich zawiodłem. Ja natomiast po swojej stronie miałem palącą złość na ich obłudę i chęć spiskowania za moimi plecami. Odkąd wyszedłem od Albrechta minęło całkiem sporo czasu, słońce zdążyło schować się za horyzontem, gwiazdy obsiały całe niebo a później pojawiły się chmury i północny wiatr. Ten sam, który zapowiadał dwa miesiące temu nadejście zimy. Teraz księżyc powoli ustępował miejsca nieśmiałej łunie wschodzącego słońca. Czerń przerodziła się w granat a gwiazdy powoli gasły w blasku jutrzni. Miałem wrażenie, że gdzieś już widziałem taki obrazek.
Odsunąłem się od skały i strzepnąłem kilka płatków śniegu z ramion. Dziwne, ale nie czułem zimna choć ostatnie godziny przeleżałem w łodzi. Tak naprawdę czułem jak moje ciało staje się coraz bardziej gorące, że gdybym wyciągnął rękę i dotknął Astrid, poparzył bym ją boleśnie. Oczywiście to tylko moje myśli, to całe ciepło brało się ze złości która mnie wypełniała i spalała od środka.
Astrid ciągle nic nie mówiła, więc postanowiłem zrobić to, co wychodzi mi najlepiej. Po prostu sobie pójść, odejść, uciec od problemów. Byłem w tym całkiem niezły, nie?
- Tak chcesz to wszystko załatwić? Uciekając? Znowu?
Zatrzymałem się tuż obok niej, jednak nie przekręciłem głowy by popatrzyć jej prosto w twarz. Mimo całej swojej złości gdzieś tam głęboko w środku poczułem ukłucie wstydu.
- Szukaliśmy cię. Znowu.
Powoli przeniosłem spojrzenie w górę. Na niebie było już o wiele mniej gwiazd niż jeszcze chwilę temu a fale przestały tak usilnie uderzać o skały i łodzie.
Już nie było mi wszystko jedno.
- Nie masz zamiaru nic powiedzieć?
Chciałem wzruszyć ramionami, ale nie zrobiłem tego. Dlaczego? Sam nie wiem, ostatnio robiłem wiele rzeczy których nie chciałem, jakbym działał przeciwko sobie.
- Słyszałem wystarczająco.
Oddech Astrid stał się płytszy, prawdopodobnie dlatego, że nie spodziewała się takiej ilości złości w moim głosie. Sam się tego nie spodziewałem ale, na Odyna, Czkawka przestał już istnieć dobre kilka dni temu, choć prawdę mówiąc, mógłbym podać dokładną datę, kiedy tak naprawdę zniknęła ta część mojej osobowości, która tak bardzo podobała się Astrid i wszystkim innym.
- I myślisz, że nie mamy racji?
- Okłamaliście mnie. - odwróciłem się w jej stronę. Jakże łatwo było mi teraz mówić to wszystko, kiedy zorientowałem się, że naprawdę nie jestem już taki jak kiedyś. Kiedyś pewnie bym przepraszał, być może trochę się usprawiedliwiał, ale nigdy nie sądziłbym, że wina nie leży po mojej stronie. Teraz wyraźnie czułem, że to nie ja zawaliłem. I nie miałem zamiaru po raz kolejny jako pierwszy wyciągać ręki do zgody. Czasami bywa tak, że jeżeli zbyt długo trzymasz wyciągniętą rękę w stronę innych ludzi, w pewnym momencie zastanawiasz się, czy to ma sens. Szczególnie wtedy, gdy ktoś w tym samym czasie wbija ci nóż w plecy.
- Nikt cię nie okłamał, Czkawka. Nie my.
Nie musiałem dłużej tego słuchać. Rzuciłem jej pogardliwe spojrzenie i odwracając się ruszyłem przed siebie pomostem. Nie słyszałem jej kroków, pewnie wciąż stała tyłem do mnie i patrzyła przed siebie na wschodzące słońce. Śnieg zalegający na pomoście skrzypiał pod moimi nogami a drewniane belki od czasu do czasu wydawały głuchy odgłos jakby zaraz miały pęknąć. Byłem już niemal w połowie drogi kiedy z góry padł na mnie cień. Uniosłem wzrok i zobaczyłem sylwetkę czarnego smoka stojącego kilka metrów wyżej. Patrzył na mnie a ja na niego i choć wiedziałem, że najchętniej rzucił by się w moją stronę, nie robił tego. Po prostu stał i patrzył swoimi zielono-żółtymi oczami.
Szczerbatek był zawsze przy mnie, nawet wtedy kiedy go odtrąciłem, ale to normalne ze i on w pewnym momencie musiał zmęczyć się moim zachowaniem. Opuszczając głowę ruszyłem przed siebie a kiedy chciałem ominąć smoka, ten rozłożył skrzydła torując mi drogę.
- Daj spokój, przecież ty nie...
Smocza głowa popchnęła mnie tak mocno, że straciłem równowagę i upadłem prosto na lędźwie podpierając się rękami. Do moich uszu dobiegło ciche warknięcie. Zamrugałem kilka razy a później popatrzyłem prosto w oczy swojego najlepszego przyjaciela. To był pierwszy raz kiedy warczał na mnie.
- Ty też? Też uważasz, że zwariowałem i przestałem myśleć logicznie?
Szczerbatek zawarczał ponownie i uniósł ogon do góry jakby zaraz chciał wymierzyć cios. Przymknąłem automatycznie oczy czekając aż da upust swojej złości ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego poczułem na policzku kawałek materiału a kiedy otworzyłem oczy otaczała mnie z jednej strony ciemność a z drugiej czerwień. Chwilę potrwało zanim zorientowałem się, że to ogon Szczerbatka. Patrząc na protezę ogona w moim żołądku coś gniewnie zawrzało. Ni mniej ni więcej było to poczucie winy. Szczerbatek był tym, który dał mi możliwość zaistnienia na Berk, który jako pierwszy i jedyny bezinteresownie oddał mi swoje zaufanie i przyjaźń, mimo, że odebrałem mu tak wiele. Poczułem przyjemne ciepło kiedy smoczy pysk przysunął się bliżej i oparł się o moje czoło.
- Nie wiem już co mam robić mordko.
Smok zaskomlał cicho a ja pogładziłem go po nosie. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułem, że mam kogoś, komu mogę zaufać w każdym calu. Szczerbatek był tym, który nie pytał, nie dociekał i nie osądzał. On po prostu chciał być blisko mnie tak samo jak ja chciałem być blisko niego.

Tego poranka po raz pierwszy odczułem, że moje oddalenie się od wioski i przyjaciół było początkiem krętej drogi, którą wyznaczono mi już dawno, dawno temu i choć powinienem nią iść sam, miałem przy swym boku jedyną osobę, jedyne żywe stworzenie, które za nic nie pozwoliło by mi ruszać samotnie ku przeznaczeniu.
Już gdzieś w myślach błąkała się pewna natrętna myśl.
Już ciało powoli oblewał zimny pot na wspomnienia pewnych wydarzeń.
Już serce zaczynało bić coraz szybszym rytmem, a strach wkradał się pomiędzy źrenice.

Myślę, że tego poranka wiedziałem już, jak zakończy się historia Czkawki.
C.d.n.


~~***~~



Uff wiem że mogliście się spodziewać po takim czasie jakiegoś dłuższego/dramatyczniejszego/pełniejszego akcji rozdziału ale NOPE. Tak naprawdę to cud, że już teraz dodaję ten rozdział, chociaż tak po cichu sądzę, że wyszedł całkiem całkiem. Może nie mój ulubiony, ale jeden z tych, który będę szczerze lubić. Jak zwykle dodaję zaraz po komentarzu Antrakta, wybacz, ale wiesz że lubię się znęcać tak troszkę nad wami
Co do dalszych rozdziałów to myślę, że powoli wracam na stały tor pisania co oczywiście nie oznacza, że kolejny pojawi się za 2-3 dni, tak dobrze nie ma moi kochani
Sądzę, że pojawi się jeszcze w tym tygodniu. Bądź co bądź jesteśmy już przy końcu historii prawda? A raczej bliżej niż dalej.
Trzymajcie się ciepło i pamiętajcie aby uważać na to co się je, bo potem wylądujecie tak jak ja z bólem brzucha i straconym dniem pracy (Jakbym tego żałowała... )


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#124 2014-11-30 15:12:01

WielkiMou

Smoczy Jeździec

Zarejestrowany: 2014-08-31
Posty: 136

Re: To całkiem nowa historia

Jak ja dawno nie pisałem komentarza, potraktujcie to jako moją osobistą klęskę i zwycięstwo mojego wewnętrznego leniwca W każdym razie ostatnio nie miałem weny też do swojego opowiadania, więc gdy tylko ją zebrałem (wczoraj) to postanowiłem, że muszę nadrobić zaległości w twoim. Więc zaczynamy, zadanie arcytrudne, bo jestem 3 rozdziały do tyłu... To znaczy o 20 coś tam napisałem, ale to się nie liczy, dobrze zapinam pasy i informuję, że pisanie właściwe zaczynam o godzinie 13:12

Rozdział 20

Nie wiem czy mówiłem o tym, gdy poprzednim razem komentowałem jubileusz, ale ten opis z początku jest dla mnie po prostu genialny, po prostu jestem tam i czuję ten specyficzny klimat, który wylewa się na mnie z ekranu, nie da się ukryć, że to co najbardziej lubię w twoim pisaniu to uczucia i opisy, które według mnie ocierają się o perfekcję. Wracamy do treści... Gdy to czytałem, aż mnie przeszedł taki chłodny dreszczyk, widziałem w głowie pusty korytarz i nagle Czkawka, ale wprowadziłaś go jak zwykle przemyśleniami, krótszymi, ale niemniej komponującymi się z resztą rozdziału. Po obowiązkowym wprowadzeniu myślowym od razu, pokazujesz go nam już fizycznie. Znów wracasz do klimatu ciemnej celi i nie pozwalasz czytelnikowi choć na chwilę wyjść z tego świata. Znów użyję słowa klimat, bo ono najlepiej tu pasuje, to coś w sobie ma, że początek rozdziału jest wyjątkowy, jak należy z jubileuszem   Jeśli idzie o Johana, to An wyręczył mnie w powiedzeniu coś na jego temat, więc powiem tylko, że w moim opowiadaniu jest postać na nim wzorowana, głównie dlatego, że go uwielbiam. Tu pasuje jak ulał, wspomnienie o opowieściach z dalekich lądów do w tym momencie strzał w dziesiątkę. Potem znów przywracasz do świata rzeczywistego (wreszcie Szczerbatek coś odegrał w tym opowiadaniu   ) Dalej mamy dialog, piszesz je na prawdę świetnie, są niezwykle naturalne, ale może wrócę do treści... Bardzo podobał mi się zabieg ze zgaszoną pochodnią, dzięki temu czytelnik nie ma okazji zapomnieć, że akcja dzieje się w lochu, a wyobrażenie sobie tego miejsca nabiera jeszcze więcej wyrazu. Nie wiedzieć czemu wprowadzenie Albrechta wydawało mi się oczywiste, jednak liczyłem, że pokaże coś wyjątkowego, jednak to nie on był dla mnie tym jaśniejszym punktem rozmowy, a Czkawka. Uwielbiam takie proste odpowiedzi jak np. ''Jesteś jednym z moich ludzi''. Bez zbędnego tłumaczenia, czy rozwlekania, po prostu i to mi się bardzo podobało   Dzięki twoim zabiegom, co do wprowadzenia do tego miejsca, dosłownie usłyszałem ten dźwięk upadającego worka, niesamowite. W tej rozmowie właśnie świetna była ta bezpośredniość, aż mi się przypominały dialogi z ''Igrzysk Śmierci'' w niektórych momentach, piękne. Potem wspaniale opisujesz strach i ten uśmiech Albrechra, sprytnie omijasz też opisanie wszelakich urządzeń na korzyść, znacznie lepszego fragmentu o Johanie. Swoją drogą ciekaw jestem czy dowiemy się dlaczego tak ich nazywano, czy Czkawka się dowie, a może to klucz do intrygi ? Kto cie wie Chinatsa   Znowu Szczerbatek w akcji, chyba możemy śmiało nadać mu rolę ''wybudzacza z przemyśleń'' Nagle rodzice Ivara tacy tchórzliwi... chyba zgodzą się na adopcję   Natomiast Albrecht w swoim żywiole, podobnie jak ja, bo teraz to on się wykazał czymś co mi się bardzo spodobało. W każym razie ciekawa uwaga o wikingach, w ogóle w twoim opowiadaniu to tacy bardziej wikingowie niż w filmie, co chwila karmisz nas ich kulturą, a to znaczy, że opowiadanie ma na prawdę dużą wartość. Gdy padły słowa ''To Ivar'' kilka razy upewniłem się, że właśnie to jest napisane, co ciekawe od początku wierzyłem jego rodzicom, choć gdyby ktoś mnie zapytał czemu, odpowiedziałbym ''nie wiem''... Gdybyś tu urwała rozdział byłby czas na spekulacje, zapewne ja i Antrakt zaczęlibyśmy sie zakładać i ktoś znów byłby komuś winny kratę piwa A tak, mamy wszystko na tacy, troszkę szkoda, ale znając ciebie jeszcze z czymś wyskoczysz i okaże się, że Ivar jest niewinny i za wszystkim stała Astrid Dobra nie będę opisywał jak z każdym zdaniem nabieram żelaznej pewności, że Ivar będzie musiał poczekać na adopcję, tylko powiem, że niesamowite jest to jak nam wszystkim to umknęło, to jedna z tych rzeczy za które cię na prawdę podziwiam. Przecież to od początku jest jasne, a ty wyjątkowo subtelnie pokazałaś to tak, że ta całkowicie pozytywna postać w ciągu jednej chwili zmieniła się w jednego z najgorszych złoczyńców. Nigdy przez myśl by mi nie przeszło, że on może mieć z tym coś wspólnego. To był uroczy chłopak, który jako jedyny zawsze był po stronie Czkawki, ale właśnie tak chciałaś, żebyśmy go widzieli. Choć aż dziw, że ani jedna malutka myśl nie przeszła przez moją głowę. Kończysz jak zwykle wspaniale, proste słowa wypowiedziane w myślach, czyli to co lubię. Głód rozdziału kolejnego wzrasta kilkukrotnie.

Do notki pod rozdziałem się nie odniosę, bo już to zrobiłem, w poprzednim komentarzu do jubileusza. Niemniej jubileusz całkowicie w pełni spełnia swoją rolę, wszystko jest w nim doprowadzone do perfekcji: dialogi, uczucia, opisy, klimat - geniusz w szczerej postaci. Czuć napięcie, więc bez wahania, powiem, że to najlepszy według mnie rozdział

(komentarz do 20 był dłuższy lecz go usunąłem przypadkiem po czym wpadłem w szał i prawie rozwaliłem myszkę)

Rozdział 21

Na wstępie III ostatniej (chyba) części tego przerewelacyjnego opowiadania, chcę powiedzieć, że przed wszystkim mam nadzieję, że to nie koniec. Gdy skończysz pisać to opowiadanie możesz zabrać się za jego kontynuację lub inne osadzone w świecie HTTYD. Osobiście uważam, że gdy skończysz może tak się stać, że forum nam wymrze, a tego bardzo nie chcę, gdyż po prostu uwielbiam z wami rozmawiać, tworzyć teorie spiskowe i zakładać się o kraty piwa ananasowego Kolejna prośba dotycząca twojego pisania: Nie zrób krystalicznego Happy-Endu, niech ta przygoda odbije się na Czkawce i innych, niech leje się krew, niech padają trupy, byle nie było pełni szczęścia. Dodam też, że do tej pory część I 10/10, ale druga już 9/10 (choć ma najlepszy rozdział) tej prognozuję 10, ale zobaczymy, czas zabrać się za rozdział... Pogoda oszczędza Berk i Chinatsę An słusznie zauważył, że i tobie zdarza się pójść po mniejszej linii oporu, ale jak wiadomo każdy czasem ulega leniowi Początek rozdziału faktycznie nie jest już pełen przemyśleń, ale wciąż jest tam nutka filozofii, tyle, że w inny sposób, kto wie może to nowa cecha, nowej części ? Teraz się przyczepię: Kompletnie nie pasuje mi słowo ''myśmy'' z ust Czkawki, nawet w myślach. Podejrzewam, że myślałaś czy napisać ''my myśleliśmy'', ale uznałaś to za powtórzenie. Przez to mamy zwrót, który zbyt kojarzy mi się z Albrechtem bym mógł go włożyć w usta młodego wodza Berk Czytając dalej mamy długi wstęp w realnym świecie, a nie jak do tej pory w krainach snów Czkawki. Swoją drogą, wtedy zastanawiałem się kiedy Ivar wróci i czy znajdzie się w tym rozdziale, ale dziś wiem już, że się nie pojawił. Cały ten długi wstęp jest po prostu lekki, powabny i sam się czyta. Krajobraz Berk maluje mi się jak spokojnej wyspy i niespokojny Czkawka tego nie zmieni. Ostatnia uwaga, może i Ivar jest dzieckiem, ale po tym co wykombinował wątpię by stracił nad sobą kontrolę i zrobił coś głupiego, uważam go za znacznie inteligentniejszego niż reszta wyspy razem wzięta, a jako iż wiem, że ostatecznie Czkawka będzie górą to już mówię, że to przez przypadek Opis tego jak jest w sali nie jest już aż tak genialny jak ostatnio, klimat troszkę, spadł, ale czego oczekiwać, to po prostu zwykły rozdział, zresztą i tak czuję się jakbym był w środku. Znowu się pozbywasz Szczerbatka Ale rozumiem jego i twoją sytuację, choć trochę mi go brakuje. Swoją drogą, Czkawka mógłby zostać jakimś szpiegiem Pytanie czemu Czkawka skoro nasłuchiwał to stał ? Nie wygodniej byłbyby mu siedzieć ? Jak dla mnie gdy ktoś już wstaje to jest bliski wyjścia. Zawsze mógł usiąść jeszcze raz, bał się, że usłyszą ? Nieważne... O oparł się, czyli nie zapomniałaś No proszę, czyli mu nie wierzą, kto by się spodziewał ? To po prostu zdrajcy, a co wikingowie robili z takimi ? No tak, Czkawka też tak się zachował, to co zabiją się nawzajem w imięchonoru ? Wódz ucieka... Chyba nie chce dłużej słuchać przykrych słów, albo idzie podpisać wyrok śmieci Astrid... ona idzie na pierwszy ogień ! Za spisek, w wyniku którego chce wyręczyć wodza z jego problemu. Coraz bardziej nabieram przekonania, że to zdrajcy z krwi i kości, tylko podobnie jak Czkawka zadaje sobie pytanie czy on serio płakał ? Przecież jakby chciał to za chwilę mógłby wydać im druczki z wyrokami śmierci za zdradę i nikt by nie zadawał pytań. Albrecht dokończyłby dzieła i wszyscy byliby szczęśliwi... Właśnie życie śmieje ci się w twarz... To zabieraj manatki, wykończ wrogów i zdrajców i leć z matką w nieznane poznawać nowe smoki, tam cię ten dzieciak nie dorwie, na co jeszcze czekasz, zaśmiej się w twarz życiu ! I go odkrywają, w tym momencie na jego miejscu wyżył bym się w inny sposób niż uderzenie w drzwi, ale to Czkawka... Jak zwykle ładnie kończysz słowami Albrechta, aż nie mogę się doczekać dalszego ciągu, wybaczcie, że trochę mi odbiło w trakcie pisania komentarza

Co mogę napisać do twojej notki, powodzenia Od teraz będę oceniał rozdział w skali 1-10, tu mamy 9/10 jedyne czego zabrakło to efekt wow

Rozdział 22

Nie wierzę, że jakoś przebrnąłem, przez poprzednie 2 rozdziały teraz przechodzę do ostatniego. Pisanie komentarzy to twardy kawałek chleba, podziwiam cię An Ha ! Tak jak poprzednio rozdział ociera się o filozofię, ale już nią nie jest co oznacza, że mamy chyba nowy styl pisania początków rozdziałów. Bardzo podoba mi się, że Czkawka i Albrecht piją razem jakiś roztwór, chciałem zobaczyć taką rozmowę. Znów krótki, związły i realistyczny opis miejsca, przeplatany z dialogiem. Swoją drogą gdzie reszta ? Nikt nie szuka wodza ? Boją się wyroku śmierci ? Rozumiem, że nie wiedzą gdzie jest, ale krzyk byłby mile widziany. Dobrze, że znów przemycasz przemyślenia, co z tego, że krótkie, na prawdę spójne i świetnie napisane. I znów brawa dla Albrechta, uwielbiam te jego bezpośrednie słowa. To jak świetnie oddajesz kim Czkawka się stał i ten uśmiech Alberchta... Jakbym to widział i oto kolejna ironia losu, najpierw to wódz Berk był za kratkami, a wyrzutek stał po drugiej stronie, a teraz Czkawka sam stał się wyrzutkiem (pomińmy fakt, że dzięki Szczerbatkowi kontroluje wszystkie smoki i może całą resztę spalić w kilka minut). W końcu sam przyznał się do tego, kim się stał... Coraz lepiej splatają ci się wątki, mistrzostwo świata Zaraz, zaraz co się dzieje ? Jaka łódka ? Widzę, że odpuściłaś sobie opis nudnych zdarzeń i przyczepiłaś nakładkę ''kilka godzin później''. No proszę mogłem się założyć tak myślałem, że pojawi się nam Astrid, w końcu dawno jej nie było. Ona jest wściekła ? Mam dla niej radę: Niech troszkę się uspokoi, bo to ona jest zdrajczynią i niech się cieszy, że nie czeka jej stryczek, stos czy inny wynalazek Skoro Czkawka zapytał się, czy jest w tym dobry to odpowiem: Fakt nieźle ci to wychodzi, ale Elsy nie przebijesz Tak ! Nareszcie zebrał się na to, żeby choć trochę sprzeciwić się Astrid. Choć do tej pory się z nią zgadzałem teraz powinna troszkę spuścić z tonu. No proszę jest i Szczerbatek, właśnie tego mi brakowało ! Napisałaś idealnie o Szczerbatku i Czkawce, jedyny element, który był w niedoborze, napisałaś tak pięknie, że się rozpłakałem Ostanie zdania są piękne i jak zwykle kończysz prosto i powodujesz, że nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.

Ode mnie 10/10 za Szczerbatka Podsumowując cały czas piszesz wspaniale, a każdy kolejny rozdział to więcej napięcia Przeczytaliście 1920 bezsensownych słów


"Bear Island knows no king but the King in the North, whose name is Stark."
-Lyanna of House Mormont

Offline

 

#125 2014-11-30 21:12:15

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

3 godziny pisania komentarza, podziwiam was chłopcy ^-^

WielkiMou napisał:

to co najbardziej lubię w twoim pisaniu to uczucia i opisy, które według mnie ocierają się o perfekcję.

O dziękuję za to stwierdzenie, ale sądzę, że jeszcze mi baardzo daleko do perfekcji

WielkiMou napisał:

Jeśli idzie o Johana,

O właśnie! Ostatnio tak sobie myślałam i myślałam i wymyśliłam, że Johan to okropnie ciężka do pisania postać prawda?
To znaczy chodzi mi o jego charakter bo to taki trochę wariat z lekko przerośniętym ego (te jego bohaterskie wyprawy)
a w dodatku jest lojalny, czasem troszkę głupkowaty w swoim zachowaniu i nie zawsze należy do tych najodważniejszych. Słowem: Trudna postać.
No dobra, to były już dwa słowa

WielkiMou napisał:

Bardzo podobał mi się zabieg ze zgaszoną pochodnią, dzięki temu czytelnik nie ma okazji zapomnieć, że akcja dzieje się w lochu, a wyobrażenie sobie tego miejsca nabiera jeszcze więcej wyrazu.

Uwielbiam ten fragment, choć może brzmi to troszkę egoistycznie Takich zabiegów nauczyła mnie Saga o Ludziach Lodu (polecam!) oraz Murakami. Dlatego przy pisaniu jest bardzo ważne czytanie książek

WielkiMou napisał:

W tej rozmowie właśnie świetna była ta bezpośredniość, aż mi się przypominały dialogi z ''Igrzysk Śmierci'' w niektórych momentach, piękne.

Igrzysk nie czytałam, ale skoro tak mówisz, to bardzo się cieszę Chyba muszę jednak zacząć je czytać

WielkiMou napisał:

Nagle rodzice Ivara tacy tchórzliwi... chyba zgodzą się na adopcję


WielkiMou napisał:

W każym razie ciekawa uwaga o wikingach, w ogóle w twoim opowiadaniu to tacy bardziej wikingowie niż w filmie, co chwila karmisz nas ich kulturą

Bez bicia przyznam się że niewiele wiem o kulturze skandynawskiej, wszelkie pomysły biorą się "nagle" i przeważnie opieram się na wikipedii i innych stronach

WielkiMou napisał:

powiem, że niesamowite jest to jak nam wszystkim to umknęło, to jedna z tych rzeczy za które cię na prawdę podziwiam. Przecież to od początku jest jasne, a ty wyjątkowo subtelnie pokazałaś to tak, że ta całkowicie pozytywna postać w ciągu jednej chwili zmieniła się w jednego z najgorszych złoczyńców. Nigdy przez myśl by mi nie przeszło, że on może mieć z tym coś wspólnego. To był uroczy chłopak, który jako jedyny zawsze był po stronie Czkawki, ale właśnie tak chciałaś, żebyśmy go widzieli. Choć aż dziw, że ani jedna malutka myśl nie przeszła przez moją głowę.

I to było właśnie to czego się obawiałam, czy może nie przesadziłam, może powinnam pozostawić go tym dobrym, ale jednak wyszło dobrze, a i jego postać wydaje mi się pełna kontrastów, dlatego nadaje się na antagonistę opowiadania. Może to trochę naciągane bo to w końcu dzieciak ale w sumie wikingowie mając 10 lat nie raz latali z toporami więc może tutaj akurat jest to normalne

WielkiMou napisał:

(komentarz do 20 był dłuższy lecz go usunąłem przypadkiem po czym wpadłem w szał i prawie rozwaliłem myszkę)

Gdzie ten numer do MOPS-u ja się pytam? Znęcać się nad urządzeniami elektronicznymi...

WielkiMou napisał:

Gdy skończysz pisać to opowiadanie możesz zabrać się za jego kontynuację lub inne osadzone w świecie HTTYD. Osobiście uważam, że gdy skończysz może tak się stać, że forum nam wymrze, a tego bardzo nie chcę, gdyż po prostu uwielbiam z wami rozmawiać, tworzyć teorie spiskowe i zakładać się o kraty piwa ananasowego

Nawet przez myśl mi nie przeszło by wraz z zakoczeniem tego opowiadania przestać pisać lub co gorsza pozwolić by forum umarło. Za bardzo was lubię A i z całą pewnością będę pisać dalej. Może nie koniecznie kontynuację tego opowiadania, ale jakieś na pewno Zobaczymy jak się zakończy, jeżeli koniec będzie "otwarty" być może będzie "To całkiem nowa historia 2"

WielkiMou napisał:

Nie zrób krystalicznego Happy-Endu

Jestem osobą, która zaczynając pisać opowiadanie ma już w 80 % rozplanowany jego koniec więc sądzę że tu nie masz się co martwić. Nie robię spoileru tylko po prostu chcę powiedzieć, że nie przepadam za takimi zabiegami. Opowiadanie zachowane jest w tonacji słodko-gorzkiej i zakończenie też takie powinno być

WielkiMou napisał:

Czytając dalej mamy długi wstęp w realnym świecie, a nie jak do tej pory w krainach snów Czkawki.

Przyznam że lubię pisać sny Czkawki, więc prawdopodobnie jeszcze jakiś się pojawi.

WielkiMou napisał:

Właśnie życie śmieje ci się w twarz... To zabieraj manatki, wykończ wrogów i zdrajców i leć z matką w nieznane poznawać nowe smoki, tam cię ten dzieciak nie dorwie, na co jeszcze czekasz, zaśmiej się w twarz życiu ! I go odkrywają, w tym momencie na jego miejscu wyżył bym się w inny sposób niż uderzenie w drzwi, ale to Czkawka... Jak zwykle ładnie kończysz słowami Albrechta, aż nie mogę się doczekać dalszego ciągu, wybaczcie, że trochę mi odbiło w trakcie pisania komentarza

Genialne myśli Mou Kto wie, może wykorzystam je

WielkiMou napisał:

W końcu sam przyznał się do tego, kim się stał...

O i to jest dla mnie bardzo ważna kwestia. Czkawka sam zdał sobie sprawę kim jest od jakiegoś czasu i to właśnie to popycha go do tych wszystkich rzeczy. Przyznajmy: Czkawka nigdy nie był silny psychicznie, ukrywał to tylko pod maskami. Teraz taka bariera uczuć "pękła". Nie bez kozery trzecia część nazywa się "Na zewnątrz".

WielkiMou napisał:

Nareszcie zebrał się na to, żeby choć trochę sprzeciwić się Astrid.

Na początku chciałam jakoś wywołać kłótnię między nimi, ale ostatecznie skapitulowałam na rzecz Szczerbatka, którego okrutnie odsunęłam na jakiś czas od fabuły.

WielkiMou napisał:

Napisałaś idealnie o Szczerbatku i Czkawce, jedyny element, który był w niedoborze, napisałaś tak pięknie, że się rozpłakałem

Z jednej strony przykro mi że doprowadzam do płaczu, ale z drugiej strony to bardzo miłe uczucie kiedy dowidaujesz się że słowo pisane ma aż taką moc

WielkiMou napisał:

Przeczytaliście 1920 bezsensownych słów

Poprawka: Przeczytaliśmy 1920 bardzo konkretnych, pełnych emocji i wspaniałych słów
Chapeau bas


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#126 2014-12-02 01:05:02

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 23)



Gdybym miał powiedzieć co pamiętam jako pierwsze wyraźne wspomnienie, odparłbym, że przerażające gorąco i uczucie duszenia się.
Cofając się myślami i zagłębiając we własne wspomnienia pierwszy obraz, który mogę zobaczyć to poblask ognia i zapach spalonego drewna, którego woń chociaż przyjemna, wdziera się do nosa i ust drapiąc i drażniąc gardło. Pamiętam też płacz, chyba mój, ale wspomnienie jest tak zamglone, że niemal wydaje się szalonym snem, toteż nie umiem z całą pewnością powiedzieć kto płakał.
Pamiętam też krzyki. Dużo krzyków. Każdy z nich wdzierał się do moich uszu i rozbijając się o wnętrze czaszki powoli rozłupywał ją od środka.
Pamiętałem to wszystko wyraźniej lub słabiej, ale to właśnie było moje pierwsze wspomnienie.
Ponad wszystko jednak pamiętałem wszechogarniający, dławiący strach...

Za każdym razem kiedy przez te wszystkie lata rozmyślałem nad tym wspomnieniem nie zadawałem pytań i nie szukałem odpowiedzi podświadomie wiedząc, że kiedyś dowiem się, co się wtedy stało. Mijały lata, osada zmieniała się, rozrastała, smoki nieustępliwie atakowały nas kradnąc pożywienie a ja dalej nie znałem odpowiedzi. Ojca nie pytałem, chciałem się sam dowiedzieć, poczekać aż przyjdzie ten odpowiedni moment. Oczywiście nawet gdybym chciał zapytać, nie sądzę bym miał odwagę przyznać się do dręczących mnie myśli.
To było moje pierwsze wspomnienie, więc jakie będzie ostatnie?

A ty, tato? Jakie było twoje ostatnie wspomnienie?


- Gotowy chłopcze?
Nie odpowiedziałem. W lewej ręce trzymałem Inferno i przyglądałem mu się uważnie. Uchwyt miał już kilka śladów zadrapań i lekkich wgnieceń. Pomyślałem, że większość z nich powstała kiedy walczyliśmy z Drago i kiedy Szczerbatek ten jeden jedyny raz zwrócił się przeciwko mnie. Obróciłem go w dłoni. Wydawał mi się lżejszy niż kiedy trzymałem go ostatni raz. W prawej ręce trzymałem natomiast coś, co zapoczątkowało tą całą zwariowaną historię, coś, co najpierw zniszczyło mnie wewnętrznie, a potem dało siłę i motywację do działania. Coś, co w dalszym ciągu posiadało cząstkę duszy osoby, która wydawała się stać w każdej chwili obok mnie i trzymając rękę na moim ramieniu szeptać do ucha słowa otuchy. Słowa, których nie mogłem usłyszeć, ale które mimo to istniały. Gdzieś tam daleko, w zupełnie innym świecie.
- Chłopcze?
- Jestem gotowy.
Ostatni raz wypowiedziałem te słowa gdy stałem na arenie i miałem pokonać Koszmara Ponocnika. Teraz też czułem się tak jak wtedy, pełen wątpliwości, strachu, żalu i nadziei, że być może wszystko się jeszcze ułoży.
Ale życie to nie książka, nie możesz wyrwać ostatnich stron i zmienić zakończenia, nie ma happy endu i w sumie nigdy nie było. Życie, nie ważne czy teraz, czy za pięćdziesiąt lat, kończy się śmiercią i to ona sprawia, że ludzie którym na tobie zależy, których pozostawisz, będą cierpieć. Dlatego szczęśliwe zakończenia nie istnieją i nawet jeżeli wmawiamy sobie inaczej, to tylko się okłamujemy.
Koniec jest zawsze tak samo bolesny dla wszystkich.
- Coś nie tak?
Pokręciłem głową i włożyłem hełm do torby przyczepionej do siodła. Szczerbatek przekręcił głowę i popatrzył na mnie zmrużonymi oczami. Miałem wrażenie, jakby chciał zapytać "Jesteś pewien, że tak chcesz to załatwić?". Nie byłem pewien, ale warto spróbować. Straciłem już tak wiele, że wizja utraty kolejnych rzeczy nie była tak przerażająca jak kiedyś.
- Pożegnałeś się grzecznie?
Przeniosłem spojrzenie na Albrechta. Uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju ukazując szereg nierównych zębów. Gdyby był to ktoś inny, pewnie bym się rozzłościł, ale to Albrecht, kto jak kto, ale on nie przejmował się swoimi słowami, zawsze mówił to co myślał, nawet jeżeli nie zawsze było to "na miejscu".
- Co to miało właściwie znaczyć?
Tym razem to Albrecht wzruszył ramionami i przeniósł spojrzenie na Nocną Furię. Chyba wciąż nie ufał smokom na tyle, by na nich latać. Sam Szczerbatek nie był zadowolony z dodatkowego jeźdźca, ale chcąc czy nie chcąc musiał rozumieć, że każda pomoc jest przydatna, dlatego udawał, że wszystko mu jedno. Odwróciłem się i popatrzyłem na zachodzące słońce. Do Snoggletog pozostały niemal dwa dni. W pewnym sensie cieszyłem się, że nie będzie mnie tutaj gdy wszyscy zaczną świętować, bawić się, tańczyć i wznosić toasty za poległych. Nie chciałem tego słuchać i udawać, że dobrze się bawię.
Zabawa straciła sens już dawno temu.
- Co zrobisz jak pojawi się Zmiennoskrzydły?
Odwróciłem wzrok od krwawej łuny i podszedłem do Szczerbatka sprawdzając siodło.
- Ja postaram się powstrzymywać, natomiast do ciebie będzie należało pozbycie się go.
- Oho. - Albrecht zaśmiał się cicho i stanął po drugiej stronie Szczerbatka. - Pogromca smoków chce zabić smoka?
- Nie jestem pogromcą smoków, już ci mówiłem. - odezwałem się zirytowany i jednym skokiem znalazłem się w siodle. Skinąłem głową Albrechtowi by i on zajął swoje miejsce. Trochę potrwało zanim usadowił się w miarę bezpiecznie, ale koniec końców poszło mu i tak lepiej niż za pierwszym razem.
- Jeżeli ci się uda, to nie zabijaj smoka. Może on też jest kontrolowany.
- Wiedziałem.
Przewróciłem oczami i klepnąłem lekko smoczą szyję.
- Gotowy, mordko?
Odpowiedział mi cichy pomruk więc złapałem mocniej za uchwyty. Zanim wzbiliśmy się w powietrze rozejrzałem się dookoła. Jakimś cudem udało nam się wymknąć niezauważonym na wyższe partie wioski, gdzieś w okolice chaty Pleśniaka. Starca nie było na Berk od dłuższego czasu, wolał pozostać na wyspie Łupieżców, co mnie wcale nie dziwi. Myślę, że i dla niego i dla nas tak było lepiej.
Co się tyczy innych jeźdźców, po porannej rozmowie z Astrid unikałem ich jak ognia. Kiedy tylko któreś z nich pojawiało się na horyzoncie, szybko uciekałem w jedną z krętych uliczek tak, że szybko ich gubiłem. Astrid pewnie zdążyła przez ten czas z nimi porozmawiać co tylko jeszcze bardziej doprowadzało mnie do białej gorączki. Mama i Pyskacz próbowali ze mną porozmawiać, ale odprawiałem ich z kwitkiem wymigując się różnymi sprawami dotyczącymi Snoggletog. Oczywiście nie było łatwo, musiałem też jakoś zabrać hełm, ale w końcu udało mi się dorwać odpowiednią okazję. Kwestią czasu było kiedy zobaczą zniknięcie moje, Szczerbatka i Albrechta i powiążą ze sobą to wszystko, oraz zniknięcie hełmu, Inferno oraz kilku prywatnych rzeczy. Dopiero teraz zorientowałem się, że nie zabrałem swojego notatnika, ale po chwili namysłu doszedłem do wniosku, że i tak byłby zbędnym balastem. Miałem tylko nadzieję, że nikt go nie znajdzie. Całą resztę obmyśliliśmy już u Albrechta. Może nie było to idealne miejsce, ale z jego domu, przez piwnicę, prowadził całkiem spory tunel aż poza granice wioski. Zaskoczył mnie, ale przy okazji wyjaśnił tym samym swoje tajemnicze eskapady przez te wszystkie poprzednie lata. Albrecht głupi nie był.
Na ułamek sekundy przed startem miałem wrażenie, że ktoś mnie woła, jednak kiedy odwróciłem głowę zobaczyłem tylko nagie szczyty skał i pozbawione liści drzewa. Wszystko wydawało mi się zbyt proste, zbyt idealne i nierealne by mogło dziać się naprawdę.
Czy jeźdźcy naprawdę pozwolili mi tak po prostu odlecieć? Bez żadnego poszukiwania, krzyków, gróźb? Cała wioska wydawała mi się pozbawiona ludzi a ci, których mijałem jeszcze godzinę temu zdawali się niczym nie wyróżniać, jakby nie pasowali do tego świata, który przemierzałem, lub jakbym to ja nie pasował do nich.
Czując na twarzy ostry powiew wiatru przesunąłem dłoń na torbę. Spod materiału czułem wyraźnie odstające rogi hełmu. Nie chciałem myśleć o tacie, ale z dnia na dzień coraz wyraźniej czułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Duża, silna i pewna, ale jednak nieprzyjemnie lodowata.
Taty tu nie ma, pomyślałem. To nie jego dłoń dosięgła mojego ramienia, to nie jego palce wbijają się coraz mocniej w skórę i to nie jego szept wdziera się do uszu.
To te samego martwe, trupie dłonie które wyciągały się w moją stronę w ciemności otchłani. Otchłani, która już nie była spowodowana kontrolą przez Zmiennoskrzydłego, ale moich własnych myśli. Oto wpadłem w pułapkę, którą sam zbudowałem i z której najciężej jest się wydostać.
Pierwszy raz od dłuższego czasu pomyślałem o mamie. Byłem szczęśliwy kiedy ją odnalazłem, kiedy przez te kilka godzin znów tworzyliśmy tą rodzinę, której przecież nie pamiętałem. Ja, mama i tata. Razem.
Zadrżałem, jednak z ulgą stwierdziłem, że Albrecht mógł po prostu pomyśleć, że jest mi zimno. Nic dziwnego, lecąc tuż nad wodą zimą nie można było oczekiwać ciepłych promieni słońca, tym bardziej, że słońce już zaszło i otaczała nas cisza nocy.
Słońce zaszło, powtórzyłem w myślach kładąc dłoń ponownie na siodle.
Zaszło i już nigdy nie wzejdzie ponownie.
Z rozmyślań wyrwało mnie szarpniecie. To Szczerbatek zanurkował ostro w dół.
- Co się stało, mordko?
Smok mruknął cicho a ja rozglądnąłem się dookoła. Wszystko schowane było w czerni więc moje pole widzenia było ograniczone do kilku metrów przede mną. Szczerbatek jako smok dużo lepiej orientował się w ciemności.
- Jakieś problemy? - z tyłu dobiegł mnie stłumiony głos Albrechta, choć w sumie jego szept, bo chyba na niego się silił, wypadał niemal tak samo jak normalny ton głosu, może tylko trochę bardziej zachrypnięty niż zazwyczaj.
- Nie wiem, Szczerbatek jest niespokojny. Słyszałeś coś?
- Oprócz tych cholernych fal?
- Pytam poważnie.
- Nie. - uciął krótko, ale wyraźnie wyczułem, że nasłuchuje. Zmrużyłem lekko oczy i spróbowałem uspokoić myśli. Coś nie dawało mi spokoju, coś ciążyło na duszy i wkradało się do gardła.
Niepokój. Coś było wyraźnie nie tak.
- Szczerbatek, powinniśmy podlecieć trochę...
Nie dane było mi dokończyć zdanie. Wszystko wydarzyło się w przeciągu kilku sekund. Zanim Szczerbatek zdążył wznieść się wyżej, czarna toń wody zawrzała gniewnie a nieliczne odbijające się w niej gwiazdy zniknęły rozpryskując się wraz z milionami kropel dookoła nas. Do uszu dobiegł mnie niesamowicie głośny ryk, taki, który mrozi ci krew w żyłach i doprowadza niemal do szaleństwa. Szczerbatek nie czekając na moje słowa wystrzelił plazmą oświetlając na chwilę otoczenie.
Usłyszałem głośne przekleństwo Albrechta a potem ryk Szczerbatka.
Sekundę później poczułem jak moje serce przestaje na chwilę bić a dłonie zaciskają się boleśnie.
Tuż przed nami wyrosła niemal znikąd monumentalna postać smoka. Oczy zionęły niemal namacalną nienawiścią a jeden z kłów ruszył prosto na nas. Drugiego nie było.
Oszołomostrach którego kontrolował Drago wyłonił się już niemal w całości.
- Szczerbatek! Do góry! - chciałem krzyknąć, jednak z moich ust nie wydobył się ani jeden dźwięk. Po raz kolejny poczułem doskonale znane uczucie drętwiejącego ciała a umysł zaczął zachodzić czarną, lodowatą mgłą.
Zmiennoskrzydły też tu był.
Nie! Pomyślałem. Na Thora, nie teraz! Nie tutaj!
Ale było za późno. Głowa robiła się coraz cięższa a przed oczami tańczyły już tylko owe monstrualne ślepia.
Gdzieś z daleka dobiegł mnie skowyt Szczerbatka i krzyk Albrechta. Kolejne silne szarpnięcie i poczułem, że osuwam się z siodła a później opadam coraz niżej i niżej.
Mimo wszystko miałem wrażenie, że nie jesteśmy sami, że ktoś jeszcze tu jest, że słyszę różne głosy, różne krzyki. Czarną mgłę rozświetlały co sekundę rozbłyski świateł różnego koloru.
Zanim zdążyłem całkowicie utracić świadomość poczułem, że ktoś chwyta moją rękę. Czyjaś dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku i sprawiła. że zawisłem między niebem a wodą, między dnem otchłani a tym jasnym punktem ponad mną.
Dłoń która mnie uchwyciła była niesamowicie delikatna, ciepła i żywa.
Zupełnie inna niż ta, która wciąż spoczywała na moim ramieniu.
- Trzymam cię Czkawka!
C.d.n.


~~***~~




Cóż (coś ostatnio polubiłam ten zwrot) słowa nie dotrzymałam i rozdział pojawia się później. Mamy godzinę 1:37, choć zanim poprawię wszystkie błędy (czyli dodam duże "w" które jak wiecie lub nie, muszę kopiować jako że mi nie działa) będzie pewnie prawie 2:00. Super godzina nie? Mam wrażenie, że ostatnio rozdziały są jakieś inne. Może nie gorsze, choć nie zawierają już tego "czegoś" co poprzednie, ale po prostu inne. Albo ja mam tylko takie wrażenie. No nic, być może bierze się to z tego, że po prostu mam mniej czasu na pisanie, ale mam nadzieję się w końcu "odkuć". I tu taka moja mała informacja: Jako że u mnie w pracy rozpoczął się "gorący okres" przedświąteczny to i czasu właśnie mniej. Czemu ludzie kupują tyle książek na święta? Szef też nam zrobił spotkanie aby przygotować nas psychicznie do "ciężkich trzech tygodni" więc jeżeli odbija się to na moim opowiadaniu, to bardzo przepraszam, ale nie chcę robić dłuższych przerw w pisaniu. Głównie dlatego, że zapomniałabym niektóre kluczowe być może wydarzenia. Tak więc zaciśnijcie ze mną zęby i przebrnijmy razem przez tą trasę wiodącą w dół, bo już niedługo obiecuję ponowne wzbicie się do góry.
Ciao!

Wpadłam też na mały pomysł. Jako że nasza historia powoli dobiega końca, odkryliśmy już wiele tajemnic i w ogóle, pomyślałam, że może zrobiłabym jakiś konkurs. Co by było nagrodą? Cóż, jeżeli macie jakieś pomysły, dawajcie znać. Napisanie przeze mnie opowiadania (Oneshot) z waszą wymyśloną fabułą? Napisanie krótkiego opowiadania z uniwersum HTTYD z waszą postacią? Niestety tylko w tym jestem dobra ^-^'
Ogólnie konkurs zachowany byłby w tonacji fanart, a dokładniej przedstawienie dowolnie wybranego momentu z opowiadania w formie waszej grafiki/rysunku. Jeżeli pomysł wam się podoba, dajcie znać, wtedy stworzę odpowiednią notkę z zasadami, nagrodami i czasem trwania.
Tym razem już naprawdę: Ciao!


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#127 2014-12-19 16:24:17

WielkiMou

Smoczy Jeździec

Zarejestrowany: 2014-08-31
Posty: 136

Re: To całkiem nowa historia

Niesamowity rozdział już za mną. Z perspektywy mojego poprzedniego komentarza, to pojawił się wyjątkowo szybko (nie dajesz mi chwili wytchnienia) więc aby nie zalegać z długiem należy natychmiast wziąć się do roboty. (swoją drogą to taka nasza zapłata za genialne opowiadanie). Muszę powiedzieć, że czekałem na ten rozdział, bo ostatni zdecydowanie podwyższa apetyty. (wstęp pisałem w dniu, gdy opublikowałaś ten rozdział, więc teraz jest już trochę nieaktualny ) Dobra może po kolei:

Znowu utrwalasz we mnie przekonanie, że z początkiem nowej części, trochę zmieniasz wstępy, ten będzie jednym z moich ulubionych. Teraz bierzesz pod młotek wspomnienia Czkawki, gdybym miał się podjąć, to powiedziałbym, że ciekawy temat, ale trudna tematyka. Ty wykonujesz to świetnie "gorąco i uczucie duszenia się" przyznam, że gdy pierwszy raz to czytałem, zaintrygowałaś mnie, próbowałem sobie to wyobrazić i jakoś nie mogłem, może kiedyś przeprowadzę symulację Cały pierwszy paragraf to kolejne małe mistrzostwo opisujesz wspomnienia takie jakie są: mgliste obrazy, które wracają i potrafią być wyraźniejsze niż te realne. W ogóle patrząc na te 2 paragrafy, mam wrażenie, że użyłaś różnych "poziomów" świadomości. W pierwszym rozmazane wspomnienia, które tkwią wyjątkowo głęboko w środku i do których często nie sposób dotrzeć. W drugim to też wspomnienia, ale myśli, a to zupełnie inna para kaloszy. Poza tym są świeższe i bardziej świadome, wyraźne. Więc mamy 2 poziomy i 3, jeszcze wyżej w hierarchii świadomości. Ten krótki trzeci paragraf poruszył moje serce, a oczy nabrały łez, nie wypuściły ich, ale było blisko. ''jakie było twoje ostatnie wspomnienie'' - uwielbiam takie cytaty, które mogę sobie powtarzać bez przerwy. Uwielbiam cytaty symboliczne i wszelką symbolikę, czy nie jest ją hełm, który pojawi się później ? Wracając do cytatu, muszę ci powiedzieć, że poruszyłaś moją wyobraźnię, która zastanawiała się nad ostatnim wspomnieniem Stoicka. Mógłbym długo o tym pisać, ale nie o tym komentarz Kolejny paragraf i pełna rzeczywistość, najwyższy poziom świadomości. Mimo, że wydaje się, że tak jest, z początku Czkawka wcale nie jest w pełni świadomy tego co się dzieje. Początek jak zwykle wyśmienity (w ogóle masz tendencję do genialnych początków i nieco gorszych rozwinięć rozdziałów, oczywiście z wyjątkami), mówię tu o opisie z Inferno i hełmem, aż nie wierzę, że serce bije mi mocniej, jesteś po prostu niesamowita. Znowu banalny dialog, proste słowa, widać, że obaj nie mają humoru, ani ochoty na rozmowę. Jedna sprawa, przez całe 5 lat Czkawka nigdy nie powiedział słów "jestem gotowy" ? Ciężko mi w to uwierzyć, ale... to Czkawka Potem Czkawka filozof - czy on na pewno tam jest ? Szczęśliwe zakończenia nie istnieją ? Polemizowałbym Ale nie wiem czy to twój pogląd, jakby co zapraszam do dyskusji. A ty Czkawka, zawsze patrz pozytywnie, według badań naukowych stres skraca życie i szybciej będzie ten bad end W ogóle myślałeś o tym, że nie doceniałbyś innych tak bardzo gdybyś nie miał świadomości, że to wszystko przeminie ? Dobra wracam na ziemię... Albrecht jest jak zawsze sobą, a Czkawka jest Czkawką, dosłownie widzę przed oczami ich obu, za to znowu należą ci się brawa przez ten cały czas niezwykle realistycznie oddajesz wydarzenia i wystarczy dobrze użyć wyobraźni by być na Berk dosłownie materialnie (szkoda, że nie można tak realnie). Dowiaduję się, że Czkawka leci z Albrechtem, trochę wolałem Valkę, bo ona ma jakby większą kontrolę nad smokami, ale wiadomo to ma sens, pokazujesz, że dawna wrogość nie istnieje. Jeszcze jedna sprawa: Szczerbatek jest Alfą tak ? A więc czy smoki mogą się przeciwko niemu buntować ? Uważam je za wyjątkowo inteligentne, więc od razu oddalam zarzut, skoro wiedzą czego chcą mogą się spokojnie buntować. Czekaj Pleśniak ? To on jeszcze żyje ? Skoro z tym chodzącym trupem wszystko OK, muszę wiedzieć jak ma się grzybek Dalej jest długa narracja, bardzo lubię jak tak opisujesz wydarzenia, podoba mi się to, fajnie też, że dialogi w tym rozdziale to kilka prostych wypowiedzi, a nie rozbudowane wypowiedzi troszkę w stylu rozdziałów 1-7 (ech... kiedy to było...). Uwielbiam te wspomnienia, te uczucia, to uczucie kiedy siedzę w głowie Czkawki i analizuje w własnej co on myśli. Jest też miejsce na oczywistą oczywistość, czyli unikanie jeźdźców. Gdy zaczynał się start spojrzał w prawą stronę by zorientować się ile do końca, wtedy wiedziałem już, że coś się stanie, co ? Nie było czasu myśleć Szczerbatek startował Właśnie idzie za łatwo, a Chinatsa jest okrutna, zaraz rzuci cię na skały, albo zmusi Albrechta by cię zabił, albo Szczerbatka A tak na serio, to wynik lenistwa (każdy to w sobie, żadna obraza) czy może zamierzony cel fabuły, że nikt ich nie zauważa, wybacz, ale podobnie jak Czkawka nie mogę w to uwierzyć. Słowa o pułapce są zdecydowanie warte skomentowania, przecież to pełna racja, największe dołki i największe pułapki sami sobie tworzymy. To z dziur z naszych głów nie możemy się wydostać. Ach rodzina, Czkawka i Stoick i Valka zawsze mnie to wzrusza, ale tu tylko drasnęłaś ten temat... szkoda, bo pewnie napisałabyś to pięknie. Gwóźdź programu ! Serce przyspiesza, krew zaczyna płynąć szybciej i coś na co czekałem 21 i 3/4 rozdziałów nareszcie się zdarza. Ponowne spotkanie Czkawki i Drago, tak sobie wyobrażałem ten moment. Ciemność, mgła, zimno i nagle on. Co z tego, że jest tu ledwie kilka wersów, ale dreszcze przechodzą nawet po tych kilku słowach. Wyobraźnia, robi swoje Czasem to co najprostsze to najlepsze, tak jest też tutaj, nie ma dialogu, znów mamy otępiałego Czkawkę, ale fakt spotkania z Drago jest pewny - chyba... Bo kto wie, co ten chory umysł naszego bohatera wymyśli Niemniej jest akcja, jest ukazanie jakiegoś skrawka tajemnicy, ale cały czas głowię nad tym, jaką rolę grał Ivar. Czy ten łotr nie wykorzytał i zabił tego dzieciaka ? Mam w głowie, swoją teorię na temat dalszych zdarzeń (nie, nie tą spiskową ), ale na razie jej wam nie zdradzę Ostatnie słowa robią apetyt na więcej, ale żeby się tego doczekać trzeba napisać komentarz I byleby to nie była Astrid, może to Ivar ? W sumie to by było ciekawe...

A Święta już za 5 dni Cieszmy się


"Bear Island knows no king but the King in the North, whose name is Stark."
-Lyanna of House Mormont

Offline

 

#128 2014-12-21 20:36:31

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Tyle czasu bez nowego rozdziału... wybaczcie, wiecie czym to było spowodowane.

Rozdział 24)




Chcąc śnić, musimy zamknąć oczy. Musimy pozwolić by ciemność, której się tak bardzo boimy, chwyciła nas w swoje objęcia i zesłała wytęsknione sny. Musimy pokonać lęk i skierować się do tego jednego, jedynego świetlistego punktu na końcu drogi.
Czasem rzeczy których się boimy są jedynymi, które mogą sprawić, że w końcu nasze usta wykrzywią się w szczerym uśmiechu i na chwilę zapomnimy o pierzchliwości naszego serca. Ale tylko na jedną, ulotną niczym ostatni jesienny liść i pierwszy zimowy podmuch wiatru chwilę.
Później znów otulają nas zimne ramiona strachu a my krzyczymy z całych sił, najgłośniej jak tylko potrafimy a mimo to ludzie przechodzą obok nie zaszczyciwszy naszej postaci bodaj pojedynczym spojrzeniem.
Jesteśmy niemi i niemi pozostaniemy. Od samego początku, do samego końca.
Rodząc się nie potrzebujemy słów, tak samo nie potrzebujemy ich umierając.
Śmierć obdziera nas ze wszystkiego co nam pozostało, a między tą cienką granicą oddzielającą śmierć od życia, pozostaje nam naprawdę niewiele.
Tylko strach.

Ciemność nie jest zła, to tylko my nauczyliśmy się jej bać.

Ludzie zastanawiają się jaki czeka ich koniec ale tak naprawdę gdyby tylko chcieli, gdyby tylko mieli odwagę, zrozumieli by już na samym początku, że każdy koniec jest taki sam. Nie różnimy się od siebie absolutnie niczym. Śmierć w chwale czy powolna agonia między innymi umierającym... To wszystko jest takie samo, bo śmierć nie szuka bohaterów, śmierć jest ślepa, zimna i niema.
Tak jak my.

- Trzymam cię Czkawka!
Słowa. Słowa, które rozbrzmiewają w mojej głowie, tak natarczywe, tak głośne i niezrozumiałe pojawiają się i znikają.
Ale skoro one istnieją, to i ja istnieję.
Prawda?
Jeszcze istnieję.
Powoli opadam coraz głębiej i głębiej. Ściany ciemności napierają, wdzierają się między ciało a duszę i palą od środka niczym najgorętszy podmuch.
Jeszcze jestem.
Serce wciąż bije a klatka piersiowa unosi się i opada w rytm oddechu.
Krzyki które rozbrzmiewają gdzieś w oddali sprawiają, że i ja chcę krzyczeć. Wyszarpać się tym kościstym, trupim dłoniom i uciec jak najdalej od nich, ale umysł zachodzi obojętnością.
Powieki opadają zmęczone ciągłym wpatrywaniem się w czerń otchłani.
Wciąż jestem, czy już mnie nie ma?

Czasami trzeba pocierpieć by być naprawdę szczęśliwym.

Znam ten głos. Jedyny, który wciąż mogę wyłowić spośród setki innych.
Mimo zamkniętych oczu wiem, że obok mnie jest ktoś jeszcze. Ktoś, od kogo bije przyjemne ciepło, nie takie, które pali moje wnętrze tylko lekkie i eteryczne niczym brzask słońca o poranku.

Każdy z nas toczy swoją bitwę i co najważniejsze, nie jesteś w tej bitwie sam.

Pamiętam te słowa.
Wspomnienie dawnej rozmowy.
To był sen, czy jawa? A może tylko moje gorące pragnienie usłyszenia jeszcze raz tego głębokiego, lekko zachrypniętego, ale jakże drogiego głosu?

Jestem z ciebie naprawdę dumny synu.

Zanim uniosłem powieki po policzku potoczyła się pojedyncza łza. Zatrzymując się na chwilę w kąciku ust opadła prosto w objęcia ciemności. Minęło ledwie kilka sekund zanim usłyszałem jej ciche uderzenie o dno otchłani.
Przełknąłem ślinę czując jak bardzo zaciśnięte mam gardło.
Tym razem byłem naprawdę blisko dna swojego więzienia.
Zbierając resztki woli otworzyłem szeroko oczy. Na czoło i kark wystąpił zimny pot, ale usta rozciągnęły się lekko widząc znajomą twarz. Tylko jej zarys, ale poznałbym ją gdybym nawet przez setki lat pozostawał ślepy.
Tato?
Rosła postać uśmiechnęła się lekko i jednym ruchem dłoni odgoniła trupie ręce a później mocno schwyciła moje ramię.
- Nie wolno ci się poddawać, rozumiesz?
Kiwnąłem głową.
Ten jeden raz...
- No, dalej!
Jeszcze jeden raz...
- Jesteś wikingiem!
Ostatni...
- Jesteś...
- Jestem...
Zaciskając wargi tak mocno, że poczułem metaliczny smak krwi poderwałem głowę i ręce. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk pękających a następnie opadających kajdanów.
Mimo ogromnego zmęczenia nie poddawałem się. Mimo tego, że moje nogi drżały jak po przebiegnięciu wielu mil, wciąż miałem siłę nimi poruszać, stać na nich a nawet dalej biec.
To jeszcze nie koniec.
- Teraz!
Mój i ojca głos poniósł się echem krusząc okowy i mur ciemności. Między pęknięciami coraz wyraźniej przebijało światło aż w końcu pochłonęło całą moją postać.
Wraz z pojawieniem się blasku uczucie trzymanej dłoni na ramieniu zniknęło, ale wiedziałem, że ona tam jest i zawsze była...
Zaślepiony wcześniej zemstą i gniewem po prostu o tym zapomniałem.

Stałem na piaszczystym brzegu a do mojego nosa docierał zapach słonej wody i mroźnego powietrza. Krzyki znów wypełniały moje uszy, ale już nie chciałem uciekać.
Nie tym razem.
Powoli, jeszcze nie całkiem otrzeźwiały zrobiłem chwiejny krok do przodu. Śnieg zmieszany z piaskiem zatrzeszczał złowieszczo jakby ostrzegał przed czymś.
- Czkawka!
Gdzieś z tyłu dobiegł kolejny wyraźny krzyk a później poczułem silne pchnięcie, jednak jakimś cudem udało mi się ustać na nogach.
- Co ty wyprawiasz?! Musimy stąd iść, już!
Przed moją twarzą pojawiła się inna. Błyszcząca od potu i kropel krwi na policzkach. Długie, rozpuszczone włosy tańczyły na wietrze. Kilka kosmyków przykleiło się do rozciętego czoła.
- Czkawka, błagam cię!
Zamrugałem kilka razy a po chwili obraz wyostrzył się na tyle, że mogłem rozpoznać postać.
W głowie kłębiło się milion pytań jednak nie czas na zadawanie ich. Skąd się tu wziąłem? Co stało się pod moją nieobecność i czy zrobiłem znowu komuś krzywdę? Dlaczego stałem teraz tuż przy brzegu oceanu choć jeszcze chwilę temu spadałem w głąb morskich fal?
Dlaczego stoję tutaj i patrzę jak moi przyjaciele walczą zamiast dołączyć do nich?
Szczerbatek. Gdzie jest Szczerbatek? Nie słyszę go!
Chciałem krzyknąć, ale ktoś zakrył mi usta sprawiając, że wydobył się z nich ledwie zduszony jęk.
- Nie mogą zobaczyć, że tu jesteś!
Wyrwałem się z uścisku Astrid i spojrzałem na nią przerażonym wzrokiem. Nie mówiąc nic zrobiła ruch jakby chciała mnie chwycić jednak uprzedziłem ją. Tym razem to moje palce zacisnęły się na jej nadgarstku, mocno i pewnie. Być może zbyt mocno ponieważ jej twarz wykrzywił grymas bólu.
- Gdzie jest Szczerbatek? Gdzie Albrecht?
- Czkawka! Chodźmy stąd! Teraz!
- Nie! - krzyknąłem tak głośno, że aż rozbolało mnie gardło. Czułem, że coś jest nie tak, że powinienem być tam, w górze, razem ze Szczerbatkiem. Między jednym a drugim uderzeniem pioruna słychać było nawoływania i odgłos bitwy toczonej gdzieś za skałą oddzielającą część plaży. Kiedy nadeszła burza? Zanim wyruszaliśmy, nic nie zapowiadało zmiany pogody.
Nic, prócz tej rozległej ciszy, szepnął jakiś cichy głos w mojej głowie. Po kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Ponad naszymi głowami przeleciało kilka smoków rycząc donośnie w takt grzmotów.
Astrid wyrwała się z mojego uścisku i zrobiła ruch jakby chciała zagrodzić mi drogę.
- Co ty chcesz sam zrobić?! Oni tam już walczą!
- I być może właśnie umierają!
To było to, czego tak bardzo się bałem. Że historia zatoczy krwawe koło, że znów będę grzebał swoich przyjaciół i rodzinę.
- Czkawka!
Nie słuchałem już Astrid. Prawie na ślepo wybiegłem przed siebie rozpryskując śnieg i piasek. Chciałem dotrzeć do końca skały, musiałem zobaczyć, że jednak to wszystko to tylko moja wyobraźnia, że tak naprawdę gdy minę skarpę nie zobaczę nic prócz cichej, ciemnej nocy i że zaraz się obudzę, że to wszystko to tylko szalony, przerażający sen!
Jednak im bliżej byłem, tym głośniejsze i wyraźniejsze dźwięki wwiercały się w moje uszy rozbijając się o wnętrze czaszki. Krew pulsowała w każdej żyle a oddech stawał się płytki, przerywany ciągle nawoływaniem jeźdźców, Szczerbatka, Albrechta i mamy. Bo skoro Astrid tu była, to byli też i inni.
Poczułem, że brodzę teraz w lodowatej wodzie, ale nie miało to większego znaczenia. Jeszcze tylko kilkanaście metrów dzieliło mnie od poznania prawdy.
Odynie, Thorze! Niech to będzie tylko sen, niech to będzie tylko koszmar, z którego zaraz się obudzę!
Jeszcze tylko kilka metrów. Za sobą słyszałem kroki Astrid ale nie zatrzymywałem się.
Jeszcze dwa metry...
Metr...
Woda sięgała mi niemal do pasa kiedy minąłem wysuniętą w wodę skarpę i moim oczom ukazała się ogromna postać Oszołomostracha walczącego z setką mniejszych smoków. Mimo ciemności wyraźnie dostrzegłem doskonale mi znaną sylwetkę spadającą wprost do oceanu.
Serce zatrzymało się a z ust wydobył krzyk tak nieludzki, tak rozdzierający, że gigantyczny smok odwrócił swą głowę w naszym kierunku i mrużąc oczy wydał przeciągły ryk. Rzuciłem się przed siebie chcąc płynąć jednak w tym samym momencie moje pole widzenia zostało zasłonięte przez szerokie skrzydła a zaraz potem zostałem złapany w smocze szpony i uniesiony ponad wodę.
- Wycofujemy się! - usłyszałem jak przez mgłę czyjeś słowa.
- Nie!
Próbowałem się wyrwać, jednak Chmuroskok był o wiele silniejszy ode mnie, pozostało mi więc tylko krzyczeć, szarpać się i pozwalać łzom płynąć po policzkach tak obficie jak nigdy dotąd.
- Szczerbatek!

C.d.n.


~~***~~




Nie sądziłam (wiecie, że odruchowo napisałam "sądziłem"? -_-), że uda mi się dzisiaj dokończyć rozdział, tym bardziej że rozpisany miałam tylko początek. w planach miałam raczej dopisanie kilku zdań a potoczyło się lawinowo, potokiem słów. Być może dlatego, że w pewnym sensie (na chwilę) wybrnęłam z niewygodnej sytuacji w opowiadaniu (bo ile można pisać o otchłani? Nic nowego się tam już raczej nie da wepchnąć). Tak czy tak, zdaję sobie sprawę, że wciąż czeka mnie najtrudniejsze do napisania, a więc ostatnie rozdziały od 25 do 29. Bo 30 już się nie mogę doczekać tak właściwie. Dzisiejszy rozdział przebiega w dramatycznych melodiach pierwszej części Transformersów, szczególnie "Bumblebee Captured". Tym samym już wiem skąd czerpię wenę. Z muzyki. Bez niej nie sądzę bym mogła cokolwiek napisać. Jeżeli mogę powiedzieć, to owy soundtrack jest pewnego rodzaju opisem wydarzeń w powyższym rozdziale, natłokiem moich odczuć i uczuć przy pisaniu ale również myśli Czkawki. Dlatego jeżeli chcecie poczuć to samo co ja przy pisaniu, posłuchajcie od początku do końca.
Zdaję sobie sprawę, że znęcam się nad moimi bohaterami, ale tak jak mówiłam kiedyś tam, to nie jest wesołe opowiadanie i nigdy takim nie miało być. wybaczcie mi więc te wszystkie wydarzenia w nim zawarte.
A i przy okazji rozdział pojawia się w pierwszy dzień zimy (dokładnie to rozpoczyna się o 23:ileś ale przemilczymy to). Za oknem co prawda zerowa ilość śniegu, ale w sercu nastrój świąteczny już jest.


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#129 2014-12-22 01:12:58

Dosia

Nowy użytkownik

Zarejestrowany: 2014-12-14
Posty: 5

Re: To całkiem nowa historia

Czytam to opowiadanie od początku, jest niesamowite i przygnębiające, relacje bohaterów bardzo trudne. Najbardziej wbił mnie w fotel koniec ostatniego rozdziału. Szczerbatek wydaje mi się taki.. nieśmiertelny, nie wyobrażałam sobie do tej pory jego śmierci. Mam nadzieję że to nie jest jego koniec, tylko się tak z nami droczysz, a on jednak żyje..

Offline

 

#130 2014-12-22 10:04:06

WielkiMou

Smoczy Jeździec

Zarejestrowany: 2014-08-31
Posty: 136

Re: To całkiem nowa historia

Postanawiam już napisać komentarz, bo nie mogę dłużej trzymać w sobie tych obaw, postaram się skomentować cały rozdział, ale ciężko będzie mi nie skupić się na pewnym momencie. Tak w ogóle już 24 rozdział, smutno się robi wiedząc, że to koniec. Zaraz będziesz mogła się reklamować hasłem "One Last Time" choć nie spieszno mi do tego. Tak w ogóle, przyjemnie się czyta przy muzyce do zwiastuna Hobbita, ma swój klimat Ale może zacznę pisać ten komentarz:

Uwielbiam twoje wywody filozoficzne, które za każdym razem otwierają rozdział, może to dlatego, że naprawdę lubię filozofię i "złote myśli" ty piszesz właśnie coś w tym stylu. To przemyślenie jest bardzo ponure i prezentuje chyba zupełnie odwrotne patrzenie na świat niż ja. Poza tym co do początku, kto się boi tej ciemności, ja tam zawsze walczę ze sobą żeby w nią wpaść To po prostu błogi stan odpoczynku i jeśli tak wygląda śmierć to ja to kupuję Mimo to podoba mi się jak piszesz o strachu i choć nie do końca rozumiem co masz na myśli, to podobają mi się kolejne zdania. "Jesteśmy niemi i niemi pozostaniemy. Od samego początku, do samego końca." - Tak naprawdę gdybyś tu urwała swoją myśl to bym się zgodził, z tym co jest dalej się nie zgadzam (wiem, że to myśli Czkawki, ale przemyślenia kieruję do ciebie, bo jest chyba zbyt zrozpaczony po... nieważne). Faktycznie jakby się zastanowić to jesteśmy niemi, niewiele możemy wskórać, ale przy tym, potrafimy więcej niż nam się wydaje. Dlatego nie zgadzam się ze stwierdzeniem: "Śmierć obdziera nas ze wszystkiego co nam pozostało" - jak dla mnie to, że umieramy definiuje nasze życie, a właściwie jego sens, nie wiem jak wy, ale nie wyobrażam sobie życia wiecznego. Czy doceniałbym każdą magiczną chwilę tak samo, wiedząc, że przeżyję ją tysiące razy ? Myślę, że nie, śmierć jest nam potrzebna by docenić życie, rodzinę i wszystko co nas otacza. Świat jest taki piękny właśnie dlatego, że nas wszystkich czeka kres i dlatego jest też sprawiedliwy, więc ośmielę się powiedzieć, że śmierć jest piękna i nie ma co się jej bać. Czy każda śmierć jest taka sama ? Z pewnością ma taki sam efekt, ale kiedy ktoś ci wbije strzałę (współcześnie kulkę) w łeb to z pewnością nie cierpisz tak jak choćby ranny. Uważam, że każda śmierć jest taka sama, ale umieranie bywa zupełnie różne, można umrzeć szybko, wolno, boleśnie, bezboleśnie w chwale czy hańbie i dlatego właśnie umieranie jest tak inne od innego umierania. To zabieram się do analizy wyszczególnionych cytatów:"Czasami trzeba pocierpieć by być naprawdę szczęśliwym."- podpisuję się całym sobą, tyle, że nie czasami, a zawsze by poznać pełnię szczęścia trzeba poznać otchłań rozpaczy. Wtedy doceniamy to szczęście. "Każdy z nas toczy swoją bitwę i co najważniejsze, nie jesteś w tej bitwie sam." - Nie zgadzam się, może i mamy bliskich, ale ze śmiercią staniemy w 4 oczy sami. Niezależnie od tego wsparcia jakie dają nam inni, wszyscy idziemy do śmierci, ale wszyscy osobno. Wracamy do opowiadaniowej rzeczywistości, miałaś długi wstęp, jeden z lepszych, bo dramatyczny - moje myśli sprzed kilku godzin "Niedobrze, coś tu się wydarzy..." Czkawka już wrócił na ziemię... I znowu ona... *zaciska kciuki* Nie słuchaj jej ! Nie słuchaj jej ! Dawkujesz napięcie, serce zaczyna walić jak szalone, a ja już wiem, że ktoś tu będzie miał pecha. Z każdą sekundą moje serce bije coraz mocniej, to jak wzmagasz we mnie napięcie jest niesamowite... Gdy mówisz o Oszołomostrachu mam wrażenie, że go widzę, zapominam o myśleniu i łapczywie czytam tekst... NIE !!! Wciąż nie wierzę w to co zrobiłaś, a jednak każde słowo upewnia w przekonaniu mój mózg, ale serce krzyczy NIE. I jeszcze to porwanie Czkawki od Szczerbatka... Szczerbatek... Przynajmniej Czkawka prawidłowo zareagował, teraz powinien tylko wbić Valce i Astrid po sztylecie w serce Naprawdę, jak przez nie zginie Szczerbatek to je zabiję (nieważne, że to postacie fikcyjne). Ostatnim słowem wyrwałaś mi serce, ale i odetkałaś potok ze łzami. Rób co chcesz twoje opowiadanie, ale Szczerbatek... Czemu akurat on ?

Jak powiedziałem, gdy będzie ostatni rozdział z akcją (bo 30 to raczej epilog) możesz się reklamować hasłem "One Last Time", fajnie by to brzmiało w twoim opowiadaniu. Gdy Czkawka mówi coś w tym stylu... Przed ostatnią bitwą. Kończę komentarz i liczę, na dobry dalszy ciąg.

[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Ostatnio edytowany przez WielkiMou (2014-12-22 13:58:16)


"Bear Island knows no king but the King in the North, whose name is Stark."
-Lyanna of House Mormont

Offline

 

#131 2014-12-22 17:50:51

Antrakt

Uczeń Akademii

Zarejestrowany: 2014-09-06
Posty: 50

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 22


Darujcie te zamieszanie, ale powolnie nadrabiam zaległości.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że coraz bardziej wciągam się w pisanie pseudoanalitycznych komentarzy. Toteż mogę się poczuć jak na lekcjach języka polskiego, kiedy prowadziło się trzygodzinną analizę i interpretację wierszy Wisławy Szymborskiej. Wtedy mógłbym przysiąc, że już nigdy nie będzie mi to sprawiało przyjemności, bo solidne materiały potrzebne do tej zabawy trafiały się bardzo rzadko i niestety nie mogły zrekompensować beznadziejności przez resztę roku. Stąd też moje zaskoczenie, że tak szybko wróciłem do czegoś podobnego i naprawdę mi się to podoba. Ale cóż, " praca " nad tym opowiadaniem nie może być niczym innym, samo aż się prosi o wtrącenie tych przysłowiowych trzech groszy, bo pewnych rzeczy nie można zostawić w swojej głowie. Jak widać, nie pozbędziecie się moich wywodów, tutaj działa siła wyższa. Warto dodać, że każdy kolejny post w tym temacie staje się pewną formą wyzwania, ponieważ chcę napisać jak najwięcej w jak najkrótszym czasie i póki co, nie udaję mi się tego pogodzić, czasami działa to wręcz przeciwnie. Może potrzebuję jakiejś motywacji, bo egzaminy wiszące nad moją głową nie przynoszą odpowiednich efektów. Najprościej będzie, jeżeli sprowadzimy wszystko do matematyki, postawmy kilka założeń, stwórzmy kilka funkcji i voila. Mamy zależność między komentarzem Antrakta a częstością pojawiania się kolejnych rozdziałów. Rychło w czas... ale i tak jestem genialny. Taki żart na rozluźnienie, gdyż teraz się najbardziej przyda, w dalszej części zamieniam się w krytyka literackiego i mogę Was zostawić na nieznanych wodach z nabytą neurozą. Koniec końców, znowu jestem opóźniony i wiedza na temat kontynuacji opisywanej części wcale mi nie pomaga, niech mnie szlag. Jestem zmuszony zmienić system pracy, może jednak Chinatsa zrób sobie przerwę, tymczasem ja spokojnie nadrobię zaległości. Hipokryta ze mnie, ale pocieszam się faktem, że mam coś w sobie z pragmatyka. Teraz wypadałoby umieścić jakieś hasło motywujące do przeczytania tych przemyśleń, może powołam się na ciekawośc, słabe. Więc zostaliście poinformowani, że czynność, której się właśnie dopuszczacie ma niepotwierdzone doświadczalnie skutki uboczne i wszelkie talizmany - takie jak kocyk bezpieczeństwa - Was nie uratują. Have a good time.

Ostatnia wycieczka po Berk skończyła się fantastycznym zwieńczeniem słowami Albrechta i teraz ciekawie to koliduje z rozpoczęciem nowego rozdziału. Tutaj pierwszy raz mnie coś podkusiło, aby zwrócić na to uwagę. Z jednej strony mamy dialog, który przygotowuje grunt pod psychologiczną treść następnej części z udziałem Albrechta a z drugiej powrotne wejście na dobre i stabilne tory, tudzież początek od krótkiego powrótu wspomnieniami. Oczywiście nie zarzucam stagnacji czy powtarzalności, chcę tylko zauważyć, że chyba nie zdarzyło się, aby kontynuacja wydarzeń była całkowicie bezpośrednia - to znaczy, że nie ma przerwy czasowej między nimi, na zasadzie pause & play. Akurat kiedy kończyłem czytać, to myślami kierowałem się właśnie w tę stronę. I nie, nie jest to rozczarowanie, tylko miałem inną wizję tego przejścia. Do tego pewnie się przyczyniła kreacja Albrechta, bo jakoś ostatnio przy czytaniu dosyć często przychodzi mi do głowy. Ale nie rozwodząc się dłużej nad tym wstępem, gdyż sam nie mam pomysłu, co do jego konkretnej zmiany. Rozmowa egzystencjalna w tym momencie byłaby przekombinowana, więc kilkuzdaniowa dyskusja całkowicie wyczerpuje temat i nie pozostawia złudzenia, że " wyrzutek " się do tego nadaje. Właśnie jego największym wkładem w tym jest jego szczerość oraz szeroko pojęta lapidarność. Nawet nie wspominam o cechach charakteru " tego złego na emeryturze ", bo przecież to jest kwintesencja tej postaci. Jednak już zdążyłem wspomnieć - co mi tam, w końcu jego udział w opowiadaniu rośnie - o tych bardziej wyrafinowanych, bo reszta jest dosyć oczywista, co nie umniejsza jego sylwetce psychologiczej.  Przy okazji, tak mi się wydaje, że mogę wnioskować, iż jemu kompletnie nie zależy na własnym życiu, dobitniej - nawet nie wiem, co jest w tej chwili jego główną motywacją, czy on czymś się w ogóle przejmuje. Aczkolwiek mogą to być tylko pozory, prawdopodobnie jego oschłość oraz daleko posunięta alienacja kreują mi taki obraz. Wracając na właściwą ulicę, już po drodze mamy delikatne nawiązanie do jakże walniętego bohatera, Dagura. Może krótki wątek z tym wariatem, jak spotkanie dwóch - najlepszych - kumpli po 5 latach, taka luźna propozycja z mojej strony, bo bardzo byłbym ciekaw jak poprowadziłabyś szaleństwo jednego z nich i ogólną wizję spotkania z nowym wodzem. Nawet jestem skłonny pójść na ustępstwa, tudzież akcja z nim nie miałaby się " zakończyć ", w sensie, że zostawiasz otwarte pole do interpretacji ( już się rozgrzewam ), ponieważ samo opowiadanie zbliża się do końca, więc czas i miejsce jest bardzo odpowiednie. Wszystko przy Dagurze blaknie, jest najgorszym ze wszystkich wymienionych, co stoi na przeszkodzie, aby go wprowadzić ? Notabene interesujące porównanie lojalności do protezy Czkawki, może ona się stara i to rani jej uczucia, szydzę sobie. A teraz moi drodzy, przechodzimy do picia. Poważnie, to tylko zwykłe zioła - które nie mogą być smaczne, gdyż robiły je wiadome ręce - a ukazuje mi się upadek osobisty Albrechta, przecież sama czynność pasuje bardziej do dwóch mężnych wikingów, ale tutaj , po przeciwnej stronie stołu mamy " dzieciaka ", który na dodatek czuje się zbyt pewnie. Rozumiem, że obaj zostali sprowadzeni do poziomu wyrzutka i powinni znaleźć wspólny język, ale nie mogę sobie darować, ponieważ Albrecht nadal jest o klasę wyżej. Jeszcze kilka podobnych sytuacji i będę mu współczuł. Tymczasem teraz mam poważny pseudozarzut - " rozglądnąłem się ". Jak to brzmi, to wyrażenie w ogóle mi nie odpowiada, wnoszę wniosek o jego niestosowanie i polecam " rozejrzałem się ", pod groźbą wzięcia zakładnika - ktoś chętny ? -, nie daruję. Doszedłem do bardzo dobrej części, czyli domu Albrechta, ogółem świetna sprawa. Lubię rozpoczynanie nowego tematu rozmowy od dobrego schematu: opis -> wniosek bohatera -> pośrednie nawiązanie -> reakcja drugiej strony, czyli rozpoczęcie opowieści -> dialog. Wszystko jest ? Jest, żółwik. A to, że dom wygląda w opłakanym stanie, to nic nadzwyczajnego, gdy właściciel go opuszcza. Pojawia się kolejna istotna kwestia, on do niego wracał, a to już jest niebanalne, bo po pierwsze, nie taka odpowiedź przyszła mi najpierw na myśl i po drugie, zmusza do zastanowienia. Skoro mogł wpadać do swojej chatki, to naturalnie tworzyło wiele możliwosci wykorzystania tej sztuczki przeciwko Berk, ale co istotniejsze - on miał po co się tak wyprawiać, inny by dawno zapomniał, gdzie mieszkał, bo zostawił tę część życia za sobą. No proszę, kolejny dowód, że Albrecht nie jest prymitywną i jednowymiarową postacią. Mogę też stwierdzić, że los całkowicie go zmienił, gdyż sam stwierdził, że szukał spokojnego miejsca do zamieszkania, a jak sama sie dalej toczy historia, tudzież Czkawka zauważył - to do niego nie pasuje, zgadza się. Ale jego spostrzeżenie zostało szybko zgaszone w typowym stylu dla naszego " większego wyrzutka ". W dalszym opisie zostaje poruszony atentyczny mechanizm straty wszystkiego, nawet jak na niego, reakcja wydaje się całkiem normalna. Takie nostalgiczne powroty podświadomie mogą kierować naszym wyrazem twarzy. Ja bym jeszcze do tego dołączył teraźniejszą sytuację, gdyż ona też nie jest wymarzoną, o niej wspomniałem na początku. Pojawił się żal, żal mu samego siebie, ot co. Ponadto tutaj śmiesznie wypada rola Czkawki, który stara się poruszyć i podrążyć te najbardziej newralgiczne części historii życia Abrechta. W jego geście zostaje tylko sprawna odpowiedź, aby już skończyć ten nowy wątek. Ale nie powiem, z chęcią przeczytałbym tę całą, burzliwą historię wyrzucenia z wyspy. Ta chwila przy szafie wyglądała, jakby przez moment bił się ze sobą, czy to opowiedzieć, ale jednak pozostał niewzruszony. Jego podejście jest zdecydowanie bardziej luźne, bo Stoick nawet nie chciał o tym wspominać. Ostatecznie udało im się finezyjnie przejść do ostatnich wydarzeń, oczywiście na swój sposób, bo od kpiącego stwierdzenia zwykle się nie zaczyna. " Problem w tym, że to oni zdecydowali, że mnie nie chcą. ", pudło. Sami by tego nie zrobili, zostali do tego zmuszeni przez ich własnego wodza. Do tej pory jego wiedza robiła więcej szkód, więc przyszedł czas na drugą metodę, pracę za plecami. A podobno Czkawka jest inteligentny, lata lecą a on idiocieje . Natomiast wszystko się sprowadziło do ponownego uzmysłowienia sobie, że znowu jest wyrzutkiem. Obawiam się, że on nigdy nie przestał nim być. Jego kompan chyba wcale nie szukał zrozumienia, nie byłbym taki pewny. Prawdopodobnie tylko przywykł do perfidnej szczerości i złośliwości. Zresztą wódz zna to uczucie aż za dobrze. Została tylko jedna rzecz do końca połowy rozdziału, czyli Albrecht nie chciał niszczyć Berk. Szkoda, że wszystki plany się do tego sprowadzały. Możliwe, że chciał wrócić do domu, ale potem już chyba przyświecał mu trochę wypaczony cel. Nie bez powodu wspomniałem o granicy w tej części opowiadania, jest ona bardzo wyraźna, spokojnie można by było rozbić to na dwa rozdziały, ponieważ  są wyraźne wstępy i zakończenia. Ale nie żałuję, więc przyjemności po mojej stronie. Wyszło też na to, że pierwsze kilka zdań wpuściło mnie w maliny, ale jestem naiwny. Najwyczajniej myślałem, że to jakieś subtelne wpomnienie albo Czkawka rzeczywiście przygląda się krajobrazowi. Błąd, on leżał w łódce... Naprawdę oryginalne miejsce, winszuję pomysłu. Na dodatek piękne i bardzo romantyczne, gdzie do jasnej cholery jest Astrid. Chwila, zapomniałem, że teorie spiskowe też wchodzą do kanonu, a tam wódz woli bardziej smoki . Już schodę na ziemię. Gdyby nie fale uderzające o drewno i słowo " łódka ", to nadal mógłbym mieć problem, gdzie on się znajduje. Taka oaza spokoju, bardzo nietypowe miejsce. Z miejsca mi się przypomniało opowiadanie Hemingwaya " Stary człowiek i morze ", zupełnie inny kontekst etc., tam Santiago walczył z przeciwnościami losu, tutaj Czkawka walczy ze sobą. Ten skrupulatny opis jest jednym z najlepszych bodźców w tym opowiadaniu do pobudzenia wyobraźni. W wiosce to matka przejęła stanowisko szefa, kto powiedział, że nasza sierota nie może nic nie robić. Jego momenty słabości niech lepiej trzymają go od tego obowiązku z daleka, sam musi się pozbierać. Święto na wyspie nadal pozostaje przez Ciebie wspominane, bardzo dobrze, że pamiętasz o takim detalowaniu, jak to mówią - smaczki muszą być. Chinatsa, cały czas masz świadomość, że Twoje opisy są chwalone ? To dobrze, bo już o tym nie wspominam. W międzyczasie Czkawka wraca do starych, dobrych czasów. Znika, ludzie znowu go nie widzą. Trochę gorzej, że on sam się z tym pogodził, to jest zasadnicza różnica. Wszystko się posypało i na dodatek wróciła rola wyrzutka. Wobec tego przewijająca się na drugim planie obojętność, teraz ma okazję do pokazania się w pełnej krasie. Szef całkowicie się jej oddaje, nawet nie ma zamiaru zmniejszać prawdopodobieństwa znalezienia go w tej łódce, kwintesencja tego stanu. Skandowanie hasła z nią związanego weszło tutaj idealnie, zupełnie jakby każda myśl była błyskiem flesza. Dopiero " dowalenie " Czkawce poskutkowało i częściowo wrócił do rzeczywistości. Też przy okazji pokazuje, że Astrid przekracza kolejne granice złości. Nie muszę brnąć dalej, żeby stwierdzić, iż jej działanie jest uzasadnione. Dodam, że dziewczyna ma krzepę w łapach, jeżeli od tak podnosi i wyciąga swojego chłopaka z łodzi. Gdybym był na jej miejscu, to chyba nie darowałbym sobie kilku wulgaryzmów i lekkiej, fizycznej " poprawy ". Tymczasem oni czekali na to, kto się pierwszy odezwie. Wiedza o odwzajemnianej złości potrafi zdziałać cuda. Nareszcie się doczekałem. Panie i panowie, rozpoczynamy prawdziwą konfrontację. Cały czas cisza, kunsztowne wtrącenie krajobrazu a na razie żadne z nich nie wybuchło. Napięcie poprowadzone wzorowo, nawet dalsze decyzje są zgodne z charakterami bohaterów. Tym razem Astrid chciała chyba poczekać na pierwszy krok wodza, żeby dla odmiany zobaczyć, co będzie miał najpierw do powiedzenia. Ale tu - sprytnie - tego się nie doczekała, Czkawka woli od problemów uciekać - lubię ten motyw, ponieważ pasuje do niego, widzę w nim coś bardzo prawdziwego i jednocześnie dwa zdania są w stanie przekazać więcej niż kłótnia na pół strony, nawet zakładając optymistycznie, że taki zabieg pasowałby do głównego bohatera. Jego upór, zaślepienie i ignorancja w tej scenie zostały dokładnie wyeksponowane. Przy takim myśleniu dziwię się, że jeszcze się na nią nie rzucił, nadal zachowuje względny spokój. Wtedy raczej by się nie zastanawiał nad słusznością własnych oskarżeń. Astrid to się z nim ma jak z dzieckiem, cały czas trzeba trzymać za rączkę, bo ucieknie a jak już je złapiesz, to odpowiada Ci strzałem w twarz. Wow, ale poleciałem z tym porównaniem, może lepiej będzie jak powoli będę zmierzał ku zakończeniu. Także finalnie rozpoczyna się potyczka słowna, pierwsza słuszna uwaga należy do ukochanej. Ciekawie mogłoby się potoczyć, gdyby pozwoliła mu odejść. Byłaby to pewna forma zaskoczenia dla samego Czkawki, zauważyłby, że sobie odpuściła - z jego przekonaniami nie wygra. Możliwe, że coś by się w nim ruszyło, bo tak to wszystko przechodzi w rutynę, w rozczarowanie i złość, co nie przynosi rezultatów. Nie odbiegając za bardzo, ta trafna uwaga jednak ma swój skutek, wprawia go w poczucie wstydu, ale nie na długo, bo to już inna osoba. Przełamał się, pokazał, że tym razem nie będzie się starał kogoś udobruchać własnym kosztem. Podoba mi się takie rozegranie, co prawda idę za ciosem, bo prawie jednoznacznie określam jego decyzje nieprzemyślanymi. Moment przerwania tej niezwykle dobrze poprowadzonej dyskusji, ale z punktu widzenia bohaterów - bezproduktywnej został wybrany w odpowiedniej chwili. Nie było potrzeby tego dalej kontynuować, wódz nie poda ręki pierwszy, więc mamy sytuację patową. Zaczynałem się zastanawiać co się stało ze smokiem, może został adoptowany ? Nie, wyczekiwał, aby porządnie dać do zrozumienia swojemu właścicielowi. Fakt, scenariusz z radosnym smokiem byłby tutaj bez sensu, też musi zamanifestować swoje zdanie na ten temat. Już miał zostać odprawiony z kwitkiem, ale się nie dał, dołącza do coraz szerszego grana osób, które wykorzystują metody fizyczne jako argument przeciwko Czkawce. Szlag, już mógł go strzelić ogonem i byłoby po sprawie. Chinatsa się znęca nad moimi fantazjami . Czy jestem zobligowany do dalszego tworzenia wywodów ? Straciłem pomysł na dalsze pisanie, bo jest już nie na miejscu. Od sceny z łódką do teraz ciągnie się mistrzowski poziom, 15/10. Dajcie mi tutaj tego Nobla idioci. Ha ! Jednak mam coś do nieprzyjemnej krytyki. Ostatni akapit i jedno zdanie po nim. Wyczuwam tutaj pompatyczne zakończenie, patos aż się wylewa z tych kilku sformułowań. Pewnie jakby podobna treść była gdzieś w środku rozdziału, to nie miałbym się czego czepiać. Ale w końcówce wyjątkowo mi nie pasuje. Sam przekaz jest w porządku, ale może to efekt przerostu formy nad treścią ? Nie wiem, mam bardzo mieszane uczucia, coś mi się tutaj nie zgadza. Dopuszczam taką myśl, że mogę nie mieć racji i na siłę coś chciałem zobaczyć. Zostawiam to pod wielkim znakiem zapytania. O nie, skończyłem ? Przecież planowałem coś krótkiego. Wyszło jak wyszło. Ponadto na wstępie zaznaczyłem, że mogę Was zostawić z nerwicą, a tutaj wszystko się składa na fantastyczną całość i nie ma praktycznie żadnych mankamentów. Jak w takich warunkach mam coś skrytykować, tudzież wykazać tę złę stronę tego zajęcia ? Ktoś może mi zarzucić, że wychodzę na fanatyka, ale to naprawdę do mnie trafia, koniec i kropka.

Taki luźny wniosek - Chinatsa się znęca nad głównym bohaterem, a ja go jeszcze wkopuję w ziemię. Nie ma co, tworzymy świetny duet.

Offline

 

#132 2014-12-31 01:46:38

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 25)



Los to przewrotna kochanka. Niby jest przy tobie, ale ma swoje tajemnice, których nie może ci powierzyć, więc trzyma cię w garści bawiąc się z tobą w kotka i myszkę. Czasami jest tak, że ucieka ci z rąk i jedyne co zaczynasz rozumieć to to, że nie masz nad nią władzy. Sprawia, że zaczynasz się bać kolejnych dni, godzin, minut, jednak jesteś do niej na tyle przywiązany, że nigdy nie uciekniesz. To tylko ona się oddala obserwując cię cały czas.


Tej nocy, a raczej poranka, przez moją myśl przewinęło się naprawdę wiele myśli począwszy od strącenia i okaleczenia na całe życie swojego najbliższego przyjaciela, przez pierwszy lot, pierwsze rozstanie i pierwszą walkę, aż do obecnej chwili kiedy widziałem jak Szczerbatek spada prosto w głębię wody, a ja nie mogłem zrobić nic innego jak tylko krzyczeć. Krzyczałem naprawdę długo, aż w końcu od mroźnego powietrza i zmęczenia tak ochrypłem, że z moich ust wydobywał się już tylko szept wzywający tego, który zmienił moje życie i który nadał mu sens.
Bez Szczerbatka to tak, jakby powietrze zamieniło się w truciznę. Podstawa dzięki której możemy żyć, została brutalnie nam zabrana i która nagle zwróciła się przeciwko nam.
A my umieramy w powolnej, niemal wiecznej agonii.
Szczerbatek to nie tylko przyjaciel. To bezpieczne schronienie podczas burzy, to silne ramiona obejmujące cie kiedy myślisz, że wszystko traci sens, pierwszy promień słońca i jedyny blask prowadzący cię za sobą podczas sztormu.
"Ja ratuję ciebie, ty ratujesz mnie".
Tym razem nie dotrzymałem naszej obietnicy. Tym razem byłem za słaby.
Tym razem naprawdę cię zawiodłem.



Kiedy moje stopy dotknęły ziemi a smocze łapy rozluźniły swój uścisk, nogi same się ugięły pod ciężarem myśli. Umysł podpowiadał: Biegnij! Znajdź go! Jednak ciało nie chciało zareagować, tym razem to ja sam nie miałem siły poruszyć choćby jednym palcem, bo w sumie co by to zmieniło? Biegnąć? Dokąd? Nawet nie umiałbym określić gdzie dokładnie się znajdowaliśmy gdy pojawił się Oszołomostrach, wszystko było czarne i rozmazane. Poczułem, że ktoś chwyta mnie w ramiona i niemal krusząc żebra obejmuje z całych sił jedną rękę kładąc na plecach a drugą wplątując w moje włosy. Ten ktoś drżał i chyba płakał. Ja miałem wrażenie, że zabrakło mi już łez.
Zabawne, że w momencie kiedy chcemy wypłakać z siebie cały ból nie znajdujemy już nawet pojedynczej łzy.
Zamiast tego patrzyłem tępo przed siebie ponad białym futrem zakrywającym pół mojej twarzy i lekko łaskoczącym w policzki.
"Nie pozwolę, żeby coś ci się stało..."
Pomiędzy moimi brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka, zupełnie tak, jakbym nad czymś usilnie myślał, a raczej mój umysł próbował znaleźć to jedno, jedyne koło ratunkowe. Coś czego musiałem się uchwycić by nie utonąć, by znów nabrać powietrza w płuca...
Jest.
Niepewnie wyciągnąłem rękę.
Powoli przede mną pojawia się para żółtozielonych oczu i z radosnym błyskiem rozpościera paszczę w smoczym uśmiechu jakby zapraszając do zabawy, do psot i kolejnego lotu pomiędzy chmurami.
Ale tego lotu już nie będzie.
Zamiast wesołej, smoczej głowy widzę tylko swoją dłoń. Drżącą tak, że ciężko było mi ją dalej utrzymywać w powietrzu.
Nie będzie już widoku wschodzącego ponad chmurami słońca.
Nie będzie już niczego.
Jeżeli nie mogłem latać na Szczerbatku, to nie chciałem na żadnym innym smoku. To było by jak zdrada.
Ludzie mówią, że są trzy etapy po stracie kogoś ważnego. Pierwsze to niedowierzanie, później bezgraniczna złość, a na koniec pozostaje smutek i żal. Podobno to mija, ale tak mówią ludzie którzy jeszcze nic nie utracili. Rozgoryczenie i przejmujący duszę ból nie mija, on staje się coraz silniejszy.
Gardło zaciska się brutalnie i tak jak wiele tygodni temu coś próbuje się przedrzeć przez nie, wydrapać sobie drogę na zewnątrz, wydrzeć, uciec...
Zaciskam mocno usta, żeby się powstrzymać.
Znowu czuję dotyk, tym razem na swojej twarzy. Jakieś inne dłonie chwytają ją i ktoś przykłada swoje czoło do mojego.
Szczerbatek?
Ale to nie jego zapach, nie jego szorstkie łuski i nie jego szloch.
Nie daję już rady się powstrzymywać.
Z głębi duszy, serca i piersi wyrywa się pojedynczy, ochrypły krzyk. Tak silny, jak nigdy dotąd. I wiem już, że umysł w końcu zrozumiał, że serce dowiedziało się o brutalnej prawdzie a dusza rozpadła na miliony części.
Miałem wrażenie, że mój krzyk dotarł do pierwszych promieni porannego słońca wschodzącego gdzieś ponad gładką taflą wody.
- Szczerbatek!




Znów byłem w zatoczce. Obserwowałem latające ptaki, które z radosnym śpiewem wzbijały się prosto w okrągłą tarczę słońca, tak że po chwili zniknęły mi z oczu. Ponad wodą skakały ryby, zupełnie tak, jakby leciały w powietrzu nie przejmując się tym, że przecież ocierają się o granicę śmierci, ale czy my sami tego nie robimy chwytając haust powietrza i zanurzając się w głębie podwodnych jaskiń poszukując nowego, niedostępnego na co dzień świata?
Po drugiej stronie przebiegła wataha wilków. Jeden z nich, wyglądający na najsłabszego, zatrzymał się i popatrzył w moim kierunku przekrzywiając na chwilę sino-szary łeb, jakby pierwszy raz widział człowieka. Nie zrobiłem ani jednego kroku bojąc się, że go spłoszę. Mimo dużej odległości widziałem jak w jego czarnych oczach połyskuje coś znajomego, coś co kusiło i przyciągało. Uśmiechnąłem się również przekrzywiając lekko głowę. Puszysty ogon przeciął kilka razy powietrze a potem wilk zerknął w stronę oddalających się towarzyszy. wystraszyłem się, że jeżeli zaraz do nich nie dołączy, może ich później nie odnaleźć.
Zerknąłem na blednące już wilcze sylwetki i znów przeniosłem wzrok na młodego wilka siedzącego po drugiej stronie zatoki, tuż przy skarpie. Jego ogon znów się uniósł. Pokiwałem powoli głową domyślając się, że to pożegnanie. Zwinnym ruchem stanął na czterech łapach i ruszył w pościg za swoim stadem. Obserwowałem go, dopóki jego sylwetka nie zlała się z innymi wilkami tak, że już nie mogłem go rozpoznać pomiędzy plątaniną jasnego futra.
Przekręciłem głowę i skierowałem się w dół, ostrożnie skacząc z kamienia na kamień aż w końcu moja prawa stopa wyczuła miękkie, trawiaste podłoże. Szedłem powoli napawając się widokiem skał, konarów drzew wystających z osuniętej ziemi i blasku słońca w łuskach ryb. Było przyjemnie ciepło, więc postanowiłem usiąść w cieniu jednego z głazów. Oparłem o niego plecy i wyprostowałem nogi ciesząc się każdym dźwiękiem, który do mnie docierał. Przymknąłem oczy a ręce rozłożyłem szeroko by móc chłonąć to wszystko całym ciałem.
Palce wyczuły coś podłużnego więc otworzyłem oczy zaciekawiony znaleziskiem. Na ziemi leżał spróchniały kawałek drewna z przywiązanym na końcu kawałkiem węgla. Podniosłem go i potoczyłem po dłoni uśmiechając się do wspomnień. Mimo upływu czasu wciąż był zdatny do użycia. Na moje powieki spłynęło uporczywe światło odbijane z prawej strony, dlatego odłożyłem przedmiot na swoje miejsce i niechętnie unosząc ciało skierowałem się w stronę skąd pochodził blask. Dopiero kiedy byłem blisko, zauważyłem tarczę z wyblakłym już rysunkiem niebiesko-czerwonego smoka zakleszczoną między dwoma skałami.
Drewniane obicie  było miejscami popękane, ale metalowy środek wciąż lśnił jak nowy. Zrobiłem jeszcze jeden krok i dotknąłem zewnętrznej strony tarczy. Brakowało na jej bokach zwierzęcej skóry, wikingowie dodawali je tylko do tarcz należących do największych wojowników. Ta była zrobiona szybko i niedbale, prawdopodobnie do ćwiczeń. Drewno było szorstkie w dotyku i miało kilka ubytków, ale mimo to przyjemne. Spoglądałem na nią jeszcze przez chwilę dopóki nie dobiegł mnie głuchy odgłos kroków. Odwróciłem się szybko, jednak przed moimi oczami przemknęła niewyraźna, czarna postać znikając tak szybko, że nie mogłem uchwycić wyraźnie jej konturów. Skierowałem się na środek polany i przymknąłem oczy nasłuchując z uśmiechem.

Ptaki i wiatr umilkły jakby chciały ułatwić mi poszukiwanie. Powoli otworzyłem powieki i robiąc małe kroki skierowałem się w stronę wysokiego i szerokiego na kilka metrów głazu stojącego samotnie przy jednej ze ścian urwiska. Z ust wydobywało się ciche nucenie a serce z każdym krokiem biło mocniej i szybciej. Słońce zaszło niemal całkiem za niewielką chmurę pozostawiając tylko to jedno miejsce w swoim ciepłym blasku. Kładąc jedną rękę na kamieniu wychyliłem głowę i zaśmiałem się radośnie widząc szczerbaty uśmiech.
- Znalazłem cię!



Obudził mnie dźwięk szalejącej na zewnątrz burzy. Nie pamiętałem nawet kiedy przeniesiono mnie do pokoju, zupełnie tak, jak za czasów dzieciństwa kiedy usypiając przy stole tata brał mnie na ręce i nie budząc kładł do łóżka. Rozglądnąłem się.
Tym razem w ciemności nie świeciły smocze oczy.
Poczułem, że krawędź poduszki jest mokra. Dotknąłem ją opuszkami palców wodząc po jej miękkiej poszewce aż nie dotarłem do szwów.
Przez okno wlał się oślepiający błysk a zaraz potem nastąpił głośny huk, zupełnie tak, jakby niebo radarło się na dwie części. Burza w zimie była czymś bardzo rzadkim nawet na naszej wyspie, gdzie byliśmy przyzwyczajeni do różnych nagłych zmian pogody.
Czy to Noc opłakuje utratę swojego posłańca?
Zadrżałem, choć nie było mi zimno. Nie na ciele. To duszę owiał lodowaty chłód wdzierając się w każdy jej cal.
Wtuliłem głowę w poduszkę tak mocno, że niemal nie mogłem złapać oddechu i poczułem, że po moich policzkach znów płyną gorzkie łzy dławione przez miękki materiał, który ponownie robił się wilgotny.
Na moje plecy wstrząsane kolejnym niemym szlochem spłynął delikatny dotyk dłoni a na twarz opadło kilka długich kosmyków i zapach tak słodki, tak bardzo utęskniony od wielu dni, tygodni...

Nie musiała nic mówić.
Po prostu tu była.

C. d. n.


~~***~~




To chyba najbardziej dobijający mnie wewnętrznie rozdział jaki kiedykolwiek napisałam wliczając w to inne moje wytwory, ale nazwijcie mnie szaloną, choć rozdział utrzymany w gorzkiej tonacji, pisało mi się go niemal doskonale. Takiej lawiny odczuć i uczuć dawno nie miałam. Tak samo jest to chyba pierwszy rozdział w którym nie pojawia się ani jeden dialog. Nie sądziłam, że dam radę takie coś napisać choć to może być równie dobrze strzał w kolano. Nie każdy lubi czytać same myśli. Pierwszy raz było mi też ciężko zebrać się aby przeczytać po raz kolejny, tym razem całość. Nie dlatego, że czuję się zmęczona czy śpiąca ale dlatego, że będę musiała znowu poczuć te wszystkie uczucia.
No i proszę, wyrobiłam się przed 3:00
Powiem wam, że powoli sama czuję takie nieprzyjemne drapanie w gardle, kiedy spoglądam na ten numer rozdziału. To oznacza, że jeszcze tylko 5 do napisania. To znaczy, że nasza kolejka górska pędzi coraz szybciej w dół i już, już widać na horyzoncie upragnioną stację. Pytanie, czy kiedy już z tej kolejki wysiądziemy, nie będziemy żałować, że mimo iż podróż była często przerażająca i pełna zakrętów, to już się zakończyła.


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#133 2015-01-01 16:17:57

WielkiMou

Smoczy Jeździec

Zarejestrowany: 2014-08-31
Posty: 136

Re: To całkiem nowa historia

Nowy Rok, wypadałoby napisać nowy komentarz, bo i Nowy Rozdział zasiadam więc do pisania z godziną 13:44, słuchając muzyki ze scen śmierci Gandalfa, pełen optymizmu rozpoczynam swój wywód. 25 rozdział... robi się smutno wiedząc jak niewiele do końca pozostało, wydaje się, że jeszcze wczoraj (w sumie to rok temu - i tak sporo czasu) był rozdział 5,6; a liczba 30 zdawała się nieosiągalna, a teraz... Jest strasznie bliska, zbyt bliska.

Poprzedni rozdział mnie zdruzgotał i szczerze mówiąc nie oczekiwałem po tym nic więcej jak wywołania moich łez i cierpiącego Czkawki. Retrospekcja była gdzieś wpisana w mojej świadomości w szufladce "prawdopodobne", sen i inne tego typu zwidy również. Mogę więc powiedzieć, że tym razem mnie nie zaskoczyłaś (jak bardzo to rzadkie) i patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego cieszę się, że tak to rozegrałaś. Tym razem spróbuję napisać coś z większym ładem, a więc każdy akapit dostatnie własny akapit komentarza, to był taki wstęp

Chinatsa powinnaś pisać prawdy życiowe lub zostać filozofem, co rozdział sprytnie przemycasz jakąś tam prawdę, z którą raz się zgadzam raz nie, ale dostarczasz frajdy z rozmyślania nad nią i podważania jej (bo ja się z Czkawką zgadzać nie lubię ). Tym razem o losie, już pierwsze 4 słowa w zupełności wystarczają, by wyrazić "rozdziałową mądrość na dziś", ale wtedy filozoficzny wstęp byłby za krótki i klapa całego rozdziału murowana Rozwijasz myśl i podoba mi się w jaki sposób, lubię takie metafory, przez które wyrażamy coś co dotyczy nas wszystkich. Słowem zaliczasz wstęp, który (co zapomniałem wcześniej napisać) jest dobrym wprowadzeniem do dalszych zdarzeń, po ostatnich dramatycznych wydarzeniach.

Kolejny akapit i od pierwszych zdań łzy napływają do oczu, serce zaczyna bić szybciej. Jest tu chyba mowa o najstraszniejszym uczuciu - bezradności. Kiedy widzisz, jak ktoś kogo kochasz, ginie, czy dzieje mu się coś złego i nie możesz nic zrobić - tylko krzyczeć, płakać lamentować. To jest najgorsze uczucie, kiedy wiesz, że możesz oddać życie za tą osobę, a nie możesz oddać nic. Bo mimo, że czasem wydaje nam się, że możemy wszystko jesteśmy niczym, po prostu niczym. Ależ powiało optymizmem... Kończę swój filozoficzny wywód. Swoją drogą to cieszę się, że strąciłaś Szczerbatka, bo dzięki temu to wokół niego kręcą się myśli Czkawki, dzięki temu są piękne słowa pod adresem smoka. I właśnie tego mi brakowało "ten, który nadał mojemu życiu sens" - cytat zmodyfikowałem, ale o taki wydźwięk mi chodziło, tego oczekiwałem, docenienia tego co zrobił dla niego Szczerbatek. Czy nie dotrzymał obietnicy ? Nie miał chyba jak, oczywiście to jego chory umysł, ale nie obwiniałbym go za to co się stało, wina spada na barki Valki i Astrid, ale o tym później... Zgadzam się tylko, z tym, że zawiódł, przez swój egoizm...

Nie omawiam pierwszych zdań, ciekawi mnie tylko kto złapał Czkawkę, stawiam na Valkę, bo płakała, a ona opłakiwała smoki. Przez lata, były dla niej ważniejsze niż ludzie i w pełni ją rozumiem, może dlatego tak ją lubię, że na jej miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. Na pewno nie mógłbym żyć na Berk, o nie. I z całą pewnością porzuciłbym rodzinę bez wahania (no może wziąłbym dziecko). [W tym momencie usunąłem sobie 30 minut pracy - brawa dla mnie i mojej inteligenci…] Dobrze, że Czkawka ma niemą rozpacz, kiedy smutek dusi wszystko wewnątrz nas, to jest prawdziwa rozpacz, której nie można wyrazić słowami (ty to robisz, jak to możliwe ?). Halucynacje to rzecz nieodłączna od Czkawki, zwłaszcza w takiej sytuacji, brutalnie raz po raz nękasz czytelnika z jednej strony uśmiechniętej smoczej mordki, a z drugiej tym, że jej już nigdy nie będzie, całkiem tak jak robi to życie. Lot na innym smoku jest dla niego zdradą…, a i tak uważam, że to zrobi, przecież jak trochę oprzytomnieje to będzie chciał zemsty, a jak znaleźć Drago inaczej niż na smoku ? Musi polecieć na smoku, a co jeśli ich zaatakują (a to przecież wielce prawdopodobne) ? Nie obroni swoich ludzi z ziemi. Tak w ogóle to dalszy ciąg jest intrygujący, czy wróg użyje Szczerbatka jako zakładnika ? Może spróbuje wymienić się za Czkawkę (ma to wady, ale nasz bohater z pewnością oddałby życie za przyjaciela). A może go ponownie opanuje i zaatakuje Berk z powietrza (oczywiście tak, by Czkawka nie miał z nim kontaktu). A może Szczerbatek uda, że jest opanowany, po czym w najbardziej odpowiednim momencie zdradzi Drago ? To wszystko wydaje mi się za proste, ale zobaczymy. Kolejna sprawa: Ivar. Co się z nim stało ? (na adopcję już nie liczę) Czy Drago go zabije, bo nie jest już potrzebny, a może już to zrobił ? Zamknięcie wątku tego małego skurczybyka wyjątkowo mnie interesuje. Trzy etapy po śmierci bliskiego… Ciekawe czy Czkawka się w nie wpasuje… Chyba nie, bo nie widzę u niego niedowierzania, brutalnie mówi sobie w myślach co się stało. Ale drugie etap… Złość i chęć zemsty na Drago… Chciałbym zobaczyć jego myśli o tym człowieku, teraz gdy odebrał mu Szczerbatka. Oczywiście jeszcze na nie nie czas, ale już wkrótce, a wtedy… Chcę zobaczyć coś ciekawego. Coś się z Czkawki wydostastaje… Próbuje się wydostać, to jego serce i dusza… To kim był, umiera, on umiera będąc żywym we własnym ciele. Osobiście nie zgadzam się z ostatnimi słowami w kwestii, tego, że umysł się o tym dowiedział, on wiedział od początku. To serce i dusza zamknęły się na prawdę. I tak jest zawsze, rozum wie, ale serce nie akceptuje prawdy i mu nie ufa. Tym razem chyba będzie miało rację. Kończysz akapit wyciskując moje łzy, niczym sok z cytryny. Jeden z najlepszych fragmentów twojego opowiadania.

Czuję się, jakbym czytał nowy rozdział, ale to tylko Czkawka w śnie, a może w czymś innym, w każdym razie nie na jawie. Bajkowa sceneria, przemyślenia, norma, która świetnie kontrastuje z tym co mieliśmy jeszcze kilka zdań temu, po mistrzowsku wprowadzasz ten zabieg. Cała sytuacja z wilkiem jest po prostu urocza i tyle, w ogóle, gdy czytałem to pierwszy raz, to nie rozumiałem co się dzieje, bo mój mózg domagał się informacji o Szczerbatku. Ale nie… Piękny krajobraz, przyjemne ciepło, co tam. Oczywiście już wiem, że zaraz zobaczy smoka i się wybudzi, a mimo to, chłonę twoją wizję. Nie zaskakujesz, ale to czego się spodziewam robisz perfekcyjnie, zresztą nie można co rozdział zaskakiwać… Napisałaś o tarczy z pierwszej części i pojąłem to dopiero kiedy komentuję, a wtedy czytam wszystko jeszcze kilka razy… Jednak nawet mała ilość szampana zatruwa mi umysł Natomiast, że to Szczerbatek zorientowałem się od razu i dzięki temu mogę powiedzieć, że jestem przytomny (krótki komentarz do akapitu względem jego długości.)

Cóż, droga do “znalezienia” Szczerbatka, była konieczna, jeśli umieściłaś akcję w zatoczce. Wykorzystałaś symbole, wzbudziłaś emocję i nostalgię - o to chodziło. Gdy widzę, ten Szczerbaty uśmiech oczyma wyobraźni łzy ciekną po moich policzkach i to gęsto. Chcę wierzyć, że tak będzie, ale wiem, że to halucynacja, nieprawda. Nie ma go i mam rację (nie mówię o tym, że wierzę w jego śmierć). I teraz najbardziej emocjonalna część całego opowiadania (przynajmniej dla mnie) przez poprzednie akapity przygotowałaś grunt pod co się zaraz stanie.

Od pierwszych chwil, gdy już widzę, że to był sen i miałem rację, czuję dziwne kłucie w sercu - coś podobnego do nerwów, które też odczuwam. Szalejąca na zewnątrz burza…, a on wewnątrz, wydaje się bezpieczny, a tak naprawdę największa burza przeszła przez jego ciało. Spustoszyła go i zostawiła pustkę, to chyba ten stan. Gdy mówisz o smoczych oczach zaczynam płakać jeszcze obficiej, widzę te piękne oczy, które przepadły. Mokra poduszka… Jak moja twarz, czuć ból Czkawki, piszesz w ten sposób, że manipulujesz moimi uczuciami w jaki sposób chcesz. “Czy to noc opłakuje utratę swojego posłańca ?” - cytat piękny, który wywołuje moje dreszcze i spowodował, że zacząłem płakać tak mocno jak bardzo rzadko mi się zdarza. Robisz mi dziurę w sercu, co zabawne, czuję się jakbym czuł ból Czkawki, wprowadzasz mnie w bardzo dziwny stan. Jego duszę owiało chłodem, więc i zmroziło, a ona stała się pusta, ze mną tak źle nie jest, ale i tak ogromny smutek przechodzi przez moje ciało. Płaczę do końca, bardzo mocno płaczę i nie umiem tego opisać.

Ostatnie słowa zostawiają trochę niesmaku, jak dla mnie Astrid (bo to oczywiste, że to ona) nijak nie pasuje w tej sytuacji. Ja rozumiem, że Czkawka ma stan pustki po stracie, ale z jego dziwnego punktu widzienia, to przecież wina jej i Valki. Gdybym tak widział sprawę, to nie wiem cobym im zrobił, a on nic. I Valce i Astrid podarowałbym co najmniej cios pięścią w twarz, ale można mówić, że był pusty i nie zostało w nim nic, w tej sytuacji, liczę na gniew lub chęć zemsty w następnych rozdziałach (zemsty na Drago). Można też pójść w Czkawkę, który leży w domu i płacze w poduszkę, co też nie jest złe. I jeszcze Valka: Osobiście uważam, że byłaby w stanie poświęcić życie dla Szczerbatka. To była osoba, która dażyła smoki szczególną miłością i uważam, że nie zostawiłaby tego smoka, ale to już twoja wizja.

Podsumowując jeden z najlepszych, a na pewno najsmutniejszy rozdział, który i tak gra tylko rolę zapowiedzi tego co nadejdzie, a co nadejdzie ? Przekonamy się wkrótce.


"Bear Island knows no king but the King in the North, whose name is Stark."
-Lyanna of House Mormont

Offline

 

#134 2015-01-01 16:36:30

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Co do rozdziału 24:

WielkiMou napisał:

To przemyślenie jest bardzo ponure i prezentuje chyba zupełnie odwrotne patrzenie na świat niż ja.

Być może, ale ja chyba od zawsze miałam bardziej mroczne myśli co widać w moim pisaniu, to pewnie wina tego całego Poe...

WielkiMou napisał:

Dlatego nie zgadzam się ze stwierdzeniem: "Śmierć obdziera nas ze wszystkiego co nam pozostało" - jak dla mnie to, że umieramy definiuje nasze życie, a właściwie jego sens, nie wiem jak wy, ale nie wyobrażam sobie życia wiecznego. Czy doceniałbym każdą magiczną chwilę tak samo, wiedząc, że przeżyję ją tysiące razy ? Myślę, że nie, śmierć jest nam potrzebna by docenić życie, rodzinę i wszystko co nas otacza. Świat jest taki piękny właśnie dlatego, że nas wszystkich czeka kres i dlatego jest też sprawiedliwy, więc ośmielę się powiedzieć, że śmierć jest piękna i nie ma co się jej bać. Czy każda śmierć jest taka sama ? Z pewnością ma taki sam efekt, ale kiedy ktoś ci wbije strzałę (współcześnie kulkę) w łeb to z pewnością nie cierpisz tak jak choćby ranny. Uważam, że każda śmierć jest taka sama, ale umieranie bywa zupełnie różne, można umrzeć szybko, wolno, boleśnie, bezboleśnie w chwale czy hańbie i dlatego właśnie umieranie jest tak inne od innego umierania.

Jeżeli by na to spojrzeć, to większość myśli Czkawki to odzwierciedlenie moich, nie mam pojęcia co sam Czkawka by na to powiedział Ale twoje rozumowanie też jest interesujące i poprawne, każdy ma swoje i to jest piękne. Pisząc że śmierć obdziera nas ze wszystkiego bardziej mam na myśli rzeczy materialne, coś co istnieje w naszym świecie, ale czego już nie potrzebujemy po śmierci. Co do umierania to dla mnie koniec jest zawsze taki sam: bolesny. Oczywiście lepiej jest umrzeć w chwale ale na dłuższą metę to i tak niczego nie zmienia a przynajmniej nie dla nas skoro już nie istniejemy tam, gdzie ukończyliśmy życie jako bohaterowie.

WielkiMou napisał:

To zabieram się do analizy wyszczególnionych cytatów:"Czasami trzeba pocierpieć by być naprawdę szczęśliwym."- podpisuję się całym sobą, tyle, że nie czasami, a zawsze by poznać pełnię szczęścia trzeba poznać otchłań rozpaczy. Wtedy doceniamy to szczęście. "Każdy z nas toczy swoją bitwę i co najważniejsze, nie jesteś w tej bitwie sam." - Nie zgadzam się, może i mamy bliskich, ale ze śmiercią staniemy w 4 oczy sami. Niezależnie od tego wsparcia jakie dają nam inni, wszyscy idziemy do śmierci, ale wszyscy osobno.

To były cytaty typowo do Czkawki wzięte z rozdziału kiedy rozmawiał z ojcem we śnie i miały go pokierować by otrząsnął sie z hipnozy. Oczywiście teraz możemy się zastanawiać, czy jego ojciec naprawdę był razem z nim w tej otchłani czy to tylko umysł próbował złapać się jakiegoś koła ratunkowego.

WielkiMou napisał:

Z każdą sekundą moje serce bije coraz mocniej, to jak wzmagasz we mnie napięcie jest niesamowite.

Zaczynam się bać, że niedługo będę sprawcą waszego zawału serca

WielkiMou napisał:

Przynajmniej Czkawka prawidłowo zareagował, teraz powinien tylko wbić Valce i Astrid po sztylecie w serce

O tak, to by było doskonałe zwieńczenie jego aktualnego szaleństwa.

WielkiMou napisał:

Ostatnim słowem wyrwałaś mi serce, ale i odetkałaś potok ze łzami. Rób co chcesz twoje opowiadanie, ale Szczerbatek... Czemu akurat on ?

No i teraz mam jeszcze na sumieniu twoje wyrwane serce... Doprawdy, okrutna ze mnie autorka. Maltretuję nie dość że postacie to jeszcze czytelników.

WielkiMou napisał:

Jak powiedziałem, gdy będzie ostatni rozdział z akcją (bo 30 to raczej epilog) możesz się reklamować hasłem "One Last Time", fajnie by to brzmiało w twoim opowiadaniu. Gdy Czkawka mówi coś w tym stylu... Przed ostatnią bitwą.

O, to bardzo fajny pomysł! I taki dramatyczny, ale pasujący do ostatnich wydarzeń, kupuję to. Ile chcesz za podrzucenie pomysłu?

Mou, twoja reakcja była... epicka! A ten co cię trzymał to kto, An?
I muszę się zbuntować! Niemal skończyłam odpisywać i Mou dodał kolejny komentarz, nie odkopię się z nich niedługo!


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 

#135 2015-01-17 02:00:26

 Chinatsa

ADMIN

Zarejestrowany: 2014-08-28
Posty: 149

Re: To całkiem nowa historia

Rozdział 26)



Zimno. Między szczelinami przedzierają się niewyraźne symfonie odczuć próbując wedrzeć się jeszcze głębiej. Istnieją po to by tworzyć czy może jeszcze mocniej rozszarpać, wydrzeć to co pozostało i wyrzucić gdzieś daleko, poza granice ludzkich myśli?
Kiedy twoja dusza przypomina spękaną kamienną posadzkę, kiedy nie może połączyć się ponownie w jedną całość, kiedy praktycznie to, co wyznaczało twoją ludzką naturę przestało istnieć... wtedy rozumiesz, jak zimy i bolesny jest każdy oddech, każde słowo, każda myśl a nawet pojedyncze bicie serca, które natarczywie wybija swój powolny rytm...
Gdyby choć na chwilę można było zapomnieć jak to jest odczuwać cokolwiek...
Gdyby móc po prostu przestać "być"...

Szeroko otwarte oczy wpatrują się w ćmę lecącą do płomyka świecy. Jeszcze trochę i nie będzie miała odwrotu. Coś co ją przyciąga, kusi, nęci i wzywa w jakiś niezrozumiały sposób sprawi, że granica pozostanie przekroczona. Jeszcze kilka pojedynczych machnięć skrzydłami i upadnie martwa na drewniany blat stołu.
Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę z tego, że zaraz umrze?
Już prawie, jeszcze tylko...
Niemal  znikąd pojawia się para bladych dłoni i chwyta ćmę. Pewnie jest przerażona, nie rozumie dlaczego to światło do którego dążyła nagle zniknęło, dlaczego została zamknięta w ciemności. Chwila, którą dla nas jest przejście kilku kroków dla niej jest być może wiecznością. Dłonie rozchylają się a ćma niepewnie wzbija się w powietrze i wylatuje pozostawiając za sobą tą cienką granicę.
Tym razem została ocalona. Tym razem ktoś uchwycił ją i odciągnął od zagrożenia z którego być może nie zdawała sobie nawet sprawy.
Dlaczego więc ja nie mogłem...
- Czkawka?
Odwracam głowę i przymykam powieki. Gdybym miał siłę unieść dłonie zasłoniłbym sobie uszy by żaden dźwięk już do nich nie dotarł.
Nigdy więcej nie słyszeć.
Nie mówić.
Nie myśleć.
I nie wspominać.
Zaciskając mocno powieki staram się uciszyć natrętne głosy odbijające się od czaszki i powracające echem.

Już się poddałeś?

To nie tak, zaprzeczam samemu sobie, to nie tak, że się poddałem, ja po prostu mam wrażenie, że zapomniałem o czymś bardzo, bardzo ważnym.
Odrętwienie to najgorsze co może spotkać człowieka. Dociera do ciebie każdy bodziec z zewnątrz a ty mimo to powoli zapominasz dlaczego je odczuwasz a co gorsza przestajesz rozumieć, dlaczego to odrętwienie chwyciło cię w swoje szpony.
Ktoś kładzie dłoń na mojej głowie i delikatnie przesuwa nią po włosach. Dotyk jest niepewny i drżący, zupełnie jak płomień dogasającej świecy. Ani nie da światła, ani nie ogrzeje.

Zapomniałeś?

Zaciskam usta tak mocno, że niemal czuję metaliczny posmak. Natrętny głosik wciąż szepta do ucha a ja mimo iż wciąż nie mam ochoty unieść głowy mam wrażenie, że gdzieś w duszy rozpala się jakiś mały płomyk, niemal niknąca w ciemności nocy iskra.
Ale jest tam. Coś ochrania ją by nie zgasła, by to lodowate zimno nie dotarło do niej, by mogła rozpalić się i powoli zasklepić spękaną duszę.
Podnoszę powieki i spoglądam przed siebie nie widząc pokoju a wesoły, smoczy pysk. Na chwilę powietrze przecina czerwony materiał wtórując radosnemu mruczeniu.
Myśli gnają jak szalone a ja otwieram oczy coraz szerzej a z każdym nowym szczegółem, który pojawia się przed moimi oczami zanika mi widok smoczej sylwetki.
- Czkawka? Co się stało?
Kładę dłonie na blacie i zmuszam je by podźwignęły ociężałe ciało.
Nie poddam się.
Prostuję plecy i stawiam pewny krok do przodu.
To jeszcze nie koniec.
- Czkawka...
Odwracam się do dobiegającego mnie głosu i patrzę na postać stojącą przede mną. Jej policzki są zapadłe a włosy opadają w nieładzie na ramiona i całą sylwetkę.
- Idę. - odpowiadam i mijając ją kieruję się w stronę schodów.
Tak. Jestem pewny! To uczucie, ten nikły płomień to nie nadzieja, a pewność.
- Dokąd idziesz?
- Po Szczerbatka.
Na ramieniu czuję ponownie dotyk dłoni. Tym razem jest mocniejszy, zupełnie tak, jakby chciał mnie zatrzymać, powiedzieć, że się mylę, że...
- Minęły dwa dni Czkawka... Naprawdę sądzisz, że...
- Szczerbatek żyje! - krzyczę wyrywając się z uścisku i pędzę po schodach niemal zeskakując po kilka stopni. Tuż za mną dobiega mnie odgłos kroków, ale nie zwracam na nie uwagi bo wiem, że będą mnie chcieli zatrzymać, powstrzymać, zdusić tą pewność, która dała mi siłę by uwolnić się z odrętwienia.
- Poczekaj!
Znowu ktoś chwyta mnie za ramiona i mocno popycha na ścianę przytrzymując siłą. Ze złością spoglądam na kolejną osobę, która próbuje mnie zatrzymać.
Dlaczego po prostu nie pozwolą mi iść?
- Puść mnie Astrid.
- Dokąd chcesz iść? No powiedz, dokąd tak właściwie chcesz iść!
Kątem oka zerkam na sylwetkę stojącą na schodach a potem przenoszę ponownie wzrok na Astrid.
- Chcę znaleźć Szczerbatka.
Jej dłonie drżą i wiem, że myśli to samo co mama.
Dlaczego nie mogą zrozumieć? Dlaczego usilnie wmawiają mi coś, co nie jest prawdą? Dlaczego chcą zatrzymać mnie w tej ciemności, tej pustce gorszej od otchłani którą tak doskonale znałem?
Zanim z jej ust pada kolejne słowo ogarnia mnie niewypowiedziana furia bo zaczynam rozumieć, że oni się poddali. Dla nich Szczerbatek jest już martwy. Odpycham ją z taką siłą, że upada na ziemię a na jej twarzy maluje się zdziwienie pomieszane z wściekłością.
Dobiegam do drzwi ale kiedy czuję zimny metal przystawiony do pleców zastygam w bezruchu. Nie ze strachu, ale dlatego, że po raz pierwszy Astrid wymierzyła przeciwko mnie miecz.
- Myślisz, że nie szukaliśmy go? - szepnęła próbując tym samym ukryć drżenie głosu. - Myślisz, że kiedy ty patrzyłeś tępo przed siebie nie oblatywaliśmy setki razy tego samego miejsca by znaleźć jakiś ślad, jakiś dowód, że żyje? Otrząśnij się! Robiliśmy co tylko mogliśmy ale nie znaleźliśmy nic! Myślisz, że nam nie jest przykro? Że z łatwością nam przyszło patrzeć jak Szczerbatek...
- Przestań! - krzyknąłem uderzając pięścią w drzwi tak mocno, że metalowe okucia wydały głuchy odgłos. - Po prostu... przestań.
- Nie! Jesteś zaślepiony własnymi pragnieniami i nie rozumiesz, że to wszystko co się stało to brutalna prawda! Nienawidzę siebie za to, że nie udało nam się mu pomóc, ale na Odyna! Minęły dwa dni! Nie sądzisz, że gdyby przeżył, to już by się tu pojawił?
Poczułem się tak, jakby ktoś prosto w serce wbił mi sztylet i przekręcił go kilka razy rozszarpując ranę jeszcze bardziej.
- Od samego początku... - starałem się zebrać myśli, powiedzieć dokładnie to co chciałem, wyrzucić, pozbyć się tego całego żalu i całej złości która pojawiła się odkąd zrozumiałem, że być może już mi nie ufają, że knują za moimi plecami i ciągną na dno. - Już od samego początku, odkąd znalazłem hełm, nie ufaliście mi, sądziliście, że zwariowałem, że wszystko sobie wymyśliłem chociaż tak naprawdę wiecie, że to co mówiłem to prawda!
Odwróciłem się przodem do ostrza i chwyciłem za nie.
- Sądziliście, że kłamię, że nie można mi ufać a moje przewidywanie podyktowane są tylko tym, że Zmiennoskrzydły przejmował nade mną kontrolę i sprawił, że zaczęliście sie mnie bać! To wy się otrząśnijcie! Gdzie jest Ivar?! Jak myślisz, dlaczego zniknął akurat po tym wszystkim co się wydarzyło?! Dlaczego nie chcecie uwierzyć, że to jego wina!
- Bo nie jesteś już tym samym sobą co kiedyś! - Astrid krzyknęła tak głośno, że miałem wrażenie że zaraz pękną jej struny głosowe. Dyszała i miała tak wielką wściekłość w oczach jakiej jeszcze nigdy nie widziałem. Tym razem Astrid nie miała zamiaru się powstrzymywać i ja też nie. Opuściła jednak ostrze kierując je w stronę drewnianej podłogi - Zupełnie o nas zapomniałeś, liczyło się tylko twoje zdanie a jak próbowaliśmy ci pokazać nasze, odwracałeś się i uciekałeś! Nie przestaliśmy ci ufać dlatego, że to Zmiennoskrzydły i Drago ci namieszali w głowie! Przestaliśmy ci ufać, bo stałeś się niestabilny emocjonalnie!
A więc powiedziała to. Przyznała w końcu na głos to o czym myślałem każdego dnia i jakaś cząstka mnie karciła się za to w myślach za każdym razem bo sądziłem, że tym samym ich zdradzam posądzając o coś, co było tylko moimi odczuciami. Ale jednak koniec końców okazało się prawdą.
- Po śmierci Stoicka jakoś się trzymałeś! Potrafiłeś trzeźwo ocenić sytuację i pójść do przodu a teraz zachowujesz się zupełnie irracjonalnie! Prawda jest taka, że śmierć Szczerbatka wpłynęła na ciebie jeszcze mocniej niż własnego...
Nie pozwoliłem jej dokończyć. Dłoń sama wzbiła się w powietrze i przecinając powietrze uderzyła Astrid prosto w policzek.
Często się droczyliśmy, czasem dochodziło do rękoczynów ale to były tylko zabawy. Teraz, po raz pierwszy, świadomie i z całej siły uderzyłem ją otwartą dłonią w twarz. Zachwiała się i zanim zdążyła zareagować otworzyłem drzwi i wybiegłem prosto w ciemność nocy.
Jej niedokończone słowa wciąż pojawiały się w mojej głowie. Myliła się. Śmierć ojca przeżywam do teraz, nie ma godziny żebym o nim nie myślał, że gdyby nie moje zachowanie to wciąż by żył a ja być może mógłbym teraz spokojnie lecieć wraz ze Szczerbatkiem i podziwiać tysiące migających gwiazd odbijających się w tafli wody.
Poza tym, wraz ze Szczerbatkiem zniknął Albrecht. Jedyna osoba, która była w stanie stanąć ramię w ramię ze mną i nie pytać a po prostu działać.
Ale nie mogłem cofnąć czasu choćbym pragnął tego z głębi serca. Nie mogłem zrobić już zupełnie nic jak tylko walczyć o to, co mi pozostało.
Nie przejmować się słowami czy gestami. Po prostu robić to, co uważałem za słuszne. Gdybym się teraz zatrzymał, zdradziłbym wszystko to, co było dla mnie najważniejsze. Gdybym się poddał, nie dożyłbym kolejnego poranka.
Biegłem tak szybko, że niemal obijałem się o ściany domów, kluczyłem po raz kolejny próbując zgubić tych, którzy tak bardzo mnie zawiedli.
Tym razem nie będzie słów wybaczenia. Tym razem nie chwycą mnie za rękę i nie powiedzą, że będziemy walczyć razem.
Tym razem pozostałem zupełnie sam.
Mijając domy co chwilę pojawiały się strzępki dekoracji. Snoggletog minęło a ja nawet nie zauważyłem kiedy. Przez te dni nie docierał do mnie żaden dźwięk choć nie zdziwiłbym się gdyby w tym roku każdy świętował w swoim domu.
Czując silny wiatr na twarzy zrozumiałem, że wybiegłem prosto na otwartą przestrzeń a zmarznięty piasek pod stopami utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że znalazłem się na plaży położonej tuż za wioską. Dlaczego biegłem akurat tutaj? Dlaczego...
Ponad mną przeleciała smocza sylwetka. Najpierw jedna a później druga, trzecia... Lądując na piasku zrozumiałem, że moja droga została odcięta. Odwróciłem się by zawrócić, ale w tej samej chwili księżyc wyłonił się zza chmur oświetlając bladą poświatą niemal całą plażę. Jednak to nie on sprawił, że moje serce zatrzymało się i niemal rozpadło już całkowicie na miliony części. To nie jeźdźcy stojący z tyłu i próbujący mnie powstrzymać sprawili, że nogi niemal wrosły w piasek a ciało pokryła fala gorąca.
Tym razem naprawdę miałem wrażenie, że los sprzysiągł się przeciwko mnie tej jednej nocy.
- Już się załamałeś?
Nie mogłem nie rozpoznać tego głosu.
C.d.n.


~~***~~



Dzisiaj nie będzie długiego komentarza do rozdziału. Jest niemal 3 kiedy to piszę (a zanim dodam minie jeszcze trochę czasu) więc umysł nie ten co za dnia. Jedyne co chcę powiedzieć to to, że bardzo lubię ten rozdział, bo w końcu przełamał pewne bariery o których już kiedyś myślałam. Przepraszam też za tak długi czas oczekiwania na rozdział ale zrozumcie, to już niemal koniec i naprawdę ciężko mi pisać wiedząc, że historia zaraz się skończy.


- - - - - -
"Szef ochrania to, co jest jego."

Offline

 
Admin Moderator Użytkownik

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi

[ Generated in 0.210 seconds, 9 queries executed ]


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.imir2010.pun.pl www.graopokemon.pun.pl www.tecktonik.pun.pl www.bdsm.pun.pl www.notabene.pun.pl